10/10/2016

Our hometown's in the dark...

Dziewczyna przebudziła się, unosząc tułów gwałtownie ku górze. Jej wargi rozwarte były szeroko, oddech wydobywał się z ust w nieregularnym tempie, a ból, który pulsował w jej głowie, niemalże rozrywał ją od środka. Rose zamknęła na chwilę zaszklone oczy, próbując uspokoić się na tyle, by puls wrócił do normy, a dłonie przestały się trząść – ot na pewno nie z zimna, a z przerażenia. Co było jednak przyczyną nagłego, gwałtownego przebudzenia rudowłosej? 
Po kilku dłuższych chwilach spędzonych w ciemnym, cichym pokoju, dziewczyna uniosła drżące powieki ku górze, przenosząc zaniepokojony wzrok na okno. Na szybie znajdującej się na przeciwko łóżka nastolatki, co chwilę osadzały się coraz to większe krople deszczu, wystukując rytm, który co jakiś czas przerywał panującą w pomieszczeniu ciszę. Mimo nieudolnych starań, oddech panny Graham ani na chwilę nie ustąpił nieregularnym seriom powtórzeń, a chłód, który otaczał ją, mimo ciepłej kołdry, pod którą się skuliła, ani trochę nie sprzyjał załagodzeniu pulsującego w jej głowie bólu. 
Wyczuwała dookoła siebie dziwną aurę, która przeszywała na wskroś jej wątłe, zmarznięte ciało, nie pozwalając tym samym ani na ułamek sekundy pozbyć się z umysłu dziewczyny tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło jej od czasu nagłego przebudzenia. Wiedziała jedno – cała ta schizowata sytuacja na dziewięćdziesiąt dziewięć procent była powiązana z jej nadprzyrodzonymi mocami, z jej drugim ja, o którym dowiedziała się – w sumie – niedawno. I o którym chyba wolałaby się nie dowiedzieć.
Z upływem kilku minut, Rose odetchnęła głębiej, z ulgą stwierdzając, że czuje się już o niebo lepiej. Chłód wypełniający jej pokój jakby zelżał, ale nadal był wyraźnie wyczuwalny, przez co panienka Graham nie mogła pozbyć się z umysłu dziwnego uczucia niepokoju, a jej żołądek nadal ściśnięty był w strachu, nie wiedziała tylko – przed czym. Coś kazało jej opuścić pokój, a ona sama szybko przystąpiła na tę propozycję, gdyż atmosfera w jej własnej sypialni nie pozwalała jej na spędzenie tam choćby minuty dłużej. Jednym, zwinnym ruchem, rudowłosa wyswobodziła się z objęć kołdry, ruszając po omacku w stronę drzwi. Jen drżąca jeszcze dłoń spoczęła na klamce, która już po chwili ugięła się pod wpływem nacisku, otwierając tym samym dziewczynie drogę na korytarz. Zielonooka zamknęła za sobą drzwi i zatrzymała się w pół kroku, dokładnie nasłuchując, czy przypadkiem i jej matki nie zbudziła dziwna aura, skoro i rodzicielka była czarownicą. Z ulgą mogła jednak stwierdzić, że nikt o tej porze nie krząta się po domu, a była – jak przypuszczała – druga lub trzecia w nocy. Nadal poruszając się najciszej jak tylko potrafiła, panienka Graham skierowała się w stronę tylnych drzwi wejściowych (gdyż w jej domu znajdowała się para drzwi – te z przodu, których przeważnie używał każdy gość, oraz te z tyłu – prowadzące na niewielki taras, tudzież do ogrodu), po drodze chwytając pierwszą lepszą bluzę, którą mogła się okryć w ofensywie do niskiej temperatury panującej na dworze.
Chłód, z którym zetknęła się po wyjściu na świeże powietrze, był jednak niczym w porównaniu do chłodu, który wypełniał uprzednio jej sypialnię. Ten był... lekki, beztroski i przyjemny, nie przytłaczał jej i napawał wrażeniem, że teraz jej knykcie trzęsą się już tylko i wyłącznie z powodu niskiej temperatury. Fakt, iż jej wycieczka na zewnątrz miała trwać zaledwie kilka chwil nie pocieszał jej w żadnym stopniu, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że na jej nogach pojawiła się gęsia skórka. Mimo tego, że ubrana była tylko w starą pidżamę i jeszcze starszą, czarną bluzę, w którą wtuliła się ze wszystkich sił, ruszyła w stronę ulicy.
Pożądała tego uczucia, jakim był powiew wiatru mierzwiący jej złotorude włosy oraz zapach jesiennych liści opadających na trawniki sąsiadów. Poczuła nagłą ulgę, rozszalałe tętno uspokoiło się, oddech – teraz już spokojny i regularny – z każdym kolejnym razem wydobywał z ust nastolatki białą parę, która wędrowała w górę, wolna i spokojna – zupełnie jak wszystko dookoła. 
I wtedy dostrzegła coś, co po raz kolejny zaburzyło jej niestabilny spokój ducha i sprawiło, że zatrzymała się gwałtownie. 
Pełnia księżyca.
Zimny pot niemal od razu oblał jej plecy, a dłonie po raz kolejny zaczęły drżeć niespokojnie, wtórując nagłemu szybszemu biciu serca. Czuła jak opada z sił, po raz kolejny dzisiejszej nocy poczuła to samo, niepokojące ją uczucie – tę dziwną aurę, która towarzyszyła jej wcześniej w sypialni. 
– Nie jesteś żadnym pieprzonym wilkołakiem, idiotko – mruknęła sama do siebie, po raz kolejny przenosząc niepewne spojrzenie w stronę dużego, okrągłego punktu umieszczonego na niemal czarnym jak smoła niebie. Księżyc rozbłyskał białym światłem, a jego ,,promienie" były tak jasne, że widoczność Rose obejmowała ulicę i domy znajdujące się w obszarze kilkudziesięciu metrów naprzód. Nie wiedziała dlaczego tak ją przerażał, lecz czuła, jak emituje w jej stronę jakąś niezrównoważoną mocą. 
Za żadne skarby nie chciała wnikać w szczegóły na temat innych istot nadprzyrodzonych takich jak wampiry czy wilkołaki, sam fakt, iż ona jest jakąś popapraną wiedźmą był dla niej wystarczający, a jakby jeszcze tego było mało – dookoła mogły panoszyć się inne istoty, których nie miała zamiaru spotkać. Szczególnie wilkołaki, tyle zdołała pojąć – w pełnię są jeszcze gorsze niż normalnie – i nie za bardzo uśmiechało jej się w takim wypadku wchodzić im w drogę. 
Obróciła się więc o sto osiemdziesiąt stopni – w kierunku domu, a jej do tej pory wolny, spokojny spacer, zamienił się w bieg, mimo że nie uciekała przed niczym konkretnym. Albo tak jej się tylko zdawało. Kątem oka dostrzegła cień, cień człowieka, przez co serce w jednej sekundzie podskoczyło jej do gardła, kiedy przemierzała kolejne metry w stronę jedynego schronienia – domu.

Aiden?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz