11/19/2016

My lungs will fill with fire | CD. Aidena

Kiedy tylko poczuła silne ukłucie na swojej szyi, niemalże od razu zalała ją fala osłabienia i zamroczenia. Rose nie była w stanie przeciwstawić się nagłemu otępieniu i bezsilności, które ogarnęły jej wątłe ciało. Nienawidziła tego uczucia. Ale jeszcze bardziej nienawidziła jego. Brzydziła się go, tego mężczyzny, a raczej wampira, który bez skrupułów pił z niej krew – jak ze zwykłego zbiornika – aniżeli żywej istoty. Pozwalała mu trzymać się w objęciach, gdyż sama nie była w stanie ustać na własnych nogach – czuła, jak dosłownie uchodzi z niej życie – w sumie to tak, ktoś je właśnie z niej wysysał i był z tego faktu bardzo zadowolony. Ba, Rose mogłaby rzec, że był niemal w stanie ekstazy i najwyższego szczytu euforii. Czuła buchającą z niego satysfakcję, że wygrał, że nie była w stanie mu się przeciwstawić i koniec końców stała się jego kolejną ofiarą.
Ofiarą.
W jednej chwili umysł dziewczyny jak gdyby nieco się rozjaśnił, poczuła nagły przypływ energii, a wszystko dookoła niej stało się wyrazistsze, umysł podpowiadał jej, by walczyła z tym bezlitosnym krwiopijcą, gdyż w innym przypadku już za kilka chwil... Stanie się z nią to, co z pozostałymi ofiarami mężczyzny. Nie chciała do tego dopuścić.
Nie chciała umierać. 
Niestety, siła, która ubrała ją w ponownie rozkwitającą nadzieję, zniknęła tak szybko jak tylko się pojawiła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, a nawet – wręcz przeciwnie – osłabiła rudowłosą jeszcze bardziej, kiedy po raz kolejny próbowała użyć odrobiny magii na wampirze. Sprawiła tylko, że ten, zaskoczony jej nieustanną wolą walki, uśmiechnął się tylko szerzej. Wpatrywał się z nią, nie próbując nawet kryć swojej dzikiej żądzy i uczucia wyższości nad swoją ofiarą. Rose wpatrywała się w jego nieprzeniknione błękitne oczy, z nadzieją, że dostrzeże tam chociaż krztę człowieczeństwa. Na próżno. Jego spojrzenie było pozbawione jakichkolwiek uczuć zdolnych do współczucia, a potwierdzał to widok jej ciemnoczerwonej krwi spływającej cienką stróżką po brodzie wampira. Oblizał usta w zadowoleniu, po czym nachylił się w jej kierunku po raz kolejny. 
- Chodź, posmakuj siebie. – Metaliczny smak, który w ułamku kolejnej sekundy rozszedł się w jej ustach sprawił, że nie miała już siły dłużej opierać się wampirowi. Wiedziała, że koniec jest bliski i tak naprawdę nie ma z nim szans. Nie wiedziała, jak prawidłowo posługiwać się magią, jak powstrzymać mężczyznę przed zadawaniem jej bólu... Jednakże śmierć bez walki, w objęciach tego okropnego mordercy, którym tak się brzydziła, była nie do przyjęcia i zupełnie do niej niepodobna. Rudowłosa zawsze stawiała na swoim, była uparta i nieuległa. A teraz?
Ostatni raz uchyliła powieki, aby spojrzeć pogardliwym wzrokiem w stronę swojego zabójcy, chcąc by przykry widok jej wątłego ciała zostawił wieczny ślad w jego pamięci. A wieczność to ponoć bardzo długo, nieprawdaż?

*

Dziewczyna otwarła oczy, biorąc głęboki, gwałtowny oddech, który rozszedł się po jej płucach z uczuciem niewyobrażalnej ulgi. Czy ja umarłam? – przeszło rudowłosej przez myśl, lecz kiedy ujrzała przed sobą wnętrze własnej sypialni – nieskazitelne, niczym niezaburzone – przez chwilę miała nadzieję, że wszystko, co wydarzyło się dzisiejszej nocy to tylko zwykły koszmar, który nigdy nie miał miejsca w prawdziwym życiu. Rose uniosła tułów, poprawiając lewą ręką kosmyki złocistorudych włosów opadających na jej czoło. 
Pokój wypełnił zduszony okrzyk dziewczyny. Jej puls momentalnie przyspieszył, a ona sama poczuła, jak całe jej ciało ogarnia lodowaty dreszcz. Rzuciła osłupionym wzrokiem na jej bladą dłoń, która po nadgarstek była ubrudzona przez częściowo zaschniętą krew. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, przed jej oczami niemalże od razu pojawiły się ciemne mroczki, a oddychanie stawało się coraz cięższe i trudniejsze. Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tuż po jej częściowym omdleniu w ramionach mężczyzny, zaczęły do niej powracać w ekspresowym tempie.
Darował jej życie.
Nie rozumiała niczego z późniejszego zachowania wampira, lecz świadomość, że poddała się doszczętnie i pogodziła ze śmiercią w objęciach tego potwora sprawiała, że brzydziła się sama siebie. Nie mogła tak tego zostawić – skoro postanowił jej nie zabijać, musiał mieć jakieś konkretne powody i Rose miała przeczucie, że nie było to ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Czuła, że po nią wróci, może tak bawiły go strach i przerażenie dziewczyny, że postanowił zabawić się jej kosztem dzień dłużej? Jest w końcu pozbawionym uczuć mordercą, jest nieobliczalny. Mimo zagrożenia, jakie wisiało teraz nad i tak już niebezpiecznym życiem dziewczyny, Rose postanowiła nie mieszać w to swojej matki. W każdym razie – nie do końca. 

Dziewczyna przełknęła gorzką ślinę, widząc mnóstwo krwi na swojej bladej, sinej szyi. Jej policzek lepił się od czerwonej posoki, a włosy były sklejone i przepełnione metaliczną wonią. Jej obraz widniejący w lustrze był żałosny – przedstawiał biedną ofiarę, która pogodziła się z losem nieuniknionej śmierci. A co ją uratowało? Nagła litość mordercy, która pojawiła się niczym grom z jasnego nieba. To przerażało ją jednak jeszcze bardziej. Widziała w swojej podświadomości pełną satysfakcji, lecz zarazem pozbawioną jakichkolwiek ludzkich emocji – twarz mężczyzny. Musiała walczyć. Musiała stawić czoła temu wampirowi, a także innym istotom nadnaturalnym, które mogły jej w jakikolwiek sposób zagrozić. Dlatego jedynym sposobem było zaakceptowanie swojej natury czarownicy i nauczenie się magii, w końcu. 

*

˜– Rose, a ty nie w szkole? – Słysząc głos swojej rodzicielki, dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Cieszyła się, że chociaż mamie nic się nie stało w całym tym wydarzeniu i (póki co...) wampir trzyma się od niej z daleka. 
– Ja... – Rudowłosa przełknęła ślinę. – Nie czuję się dzisiaj najlepiej – mruknęła, błądząc niepewnym wzrokiem po pomieszczeniu kuchni.
– Ściemniasz – zaśmiała się kobieta siedząca przy stole, biorąc ostatniego łyka kawy. – Idź i szykuj się do szkoły, jeszcze zdążysz na lekcje. – Mówiąc to, wskazała na zegar, który wskazywał dopiero godzinę ósmą trzydzieści cztery. Cholera – przeszło rudowłosej przez myśl. Jednocześnie czuła uczucie narastającego strachu i niepewności przed opuszczeniem domu. 
– Mamo... Ja... Myślałam sobie, że...
– Żadnych wymówek słońce! Zaraz sama wychodzę do pracy i dopilnuję, żebyś dotarła do szkoły. Chcesz, to będę tak miła i cię podwiozę. 
Rodzicielka pałała dzisiaj niezwykle wesołym humorem, poruszając się po kuchni wręcz tańczącym krokiem. Kim byłaby Rose psując jej to niezwykłe samopoczucie?
– Ja tylko myślę, że to najwyższy czas, żebyś nauczyła mnie zaklęć – wydukała z siebie dziewczyna, chwytając nerwowo za oparcie krzesła. Nie wiedziała, jakiej reakcji ze strony matki miała się spodziewać – zadowolenia? Podejrzeń? Od kiedy pamięta, wypierała się tego, że jest potężną czarownicą i nie traktowała tego wszystkiego zbyt poważnie, a jej rodzicielka akceptowała to twierdząc, iż dziewczyna w swoim czasie dojrzeje i sama stwierdzi, że jest czystej krwi wiedźmą.
– Naprawdę? – Kobieta nawet nie kryła zadowolenia, które towarzyszyło jej podczas wypowiadania tego słowa. – To cudownie, Rose! Ale wiesz... to dopiero dziś wieczorem. Albo nawet jutro... Pracuję dzisiaj do późna. Wytrzymasz ten jeden dzień?
– J-jasne... – wymamrotała zdenerwowana nastolatka.
O ile ten dupek mnie nie zabije.
– Ej... Od kiedy śpisz w chuście? – zaśmiała się tylko mama rudowłosej, widząc owiniętą dookoła bladej szyi nastolatki jasnoróżowy materiał, po czym opuściła pomieszczenie, kierując się do własnej sypialni. 

*

– Miłego dnia w szkole, lecę, bo zaraz ja będę spóźniona! – Mówiąc to kobieta zatrzasnęła za rudowłosą drzwi i już po chwili Rose została sama na parkingu szkolnym. Kiedy tylko opuściła wnętrze samochodu, jej umysł ogarnął nagły niepokój. Nadal nie potrafiła się w żaden sposób bronić, nie znała żadnego sensownego zaklęcia, którego mogłaby użyć w świadomy sposób. Po raz kolejny jej ciało ogarnęła ta znana jej już świetnie bezradność, bezsilność, które przeszywały ją na wskroś. Jakby tego było mało, dziewczyna była niemalże pewna, że kątem oka dostrzegła sylwetkę jakiejś postaci. Postaci przyodzianej w czarną kurtkę oraz w czarnej jak smoła czuprynie na głowie. Nagła panika, która ogarnęła jej wątłe ciało sprawiła, że w jednej chwili mała wiedźma ruszyła szybkim tempem w stronę szkolnych drzwi wejściowych. Znów uciekała. Znów była ofiarą. Znów była łatwym celem dla tego krwiożerczego wampira.
Jednak nie tym razem.
Kiedy tylko przekroczyła szkolny próg, poczuła niewielką ulgę wypełniającą jej ciało oraz umysł. Czy była już bezpieczna? Zagłębiła się wśród tłumu uczniów, z trudem odnajdując własną szafkę. Oparła się o nią i odetchnęła z ulgą, biorąc głęboki oddech, który pozwolił jej na chwilę spokoju, choć na te kilka godzin. 

Aiden? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz