11/19/2016

My lungs will fill with fire | CD. Aidena

Kiedy tylko poczuła silne ukłucie na swojej szyi, niemalże od razu zalała ją fala osłabienia i zamroczenia. Rose nie była w stanie przeciwstawić się nagłemu otępieniu i bezsilności, które ogarnęły jej wątłe ciało. Nienawidziła tego uczucia. Ale jeszcze bardziej nienawidziła jego. Brzydziła się go, tego mężczyzny, a raczej wampira, który bez skrupułów pił z niej krew – jak ze zwykłego zbiornika – aniżeli żywej istoty. Pozwalała mu trzymać się w objęciach, gdyż sama nie była w stanie ustać na własnych nogach – czuła, jak dosłownie uchodzi z niej życie – w sumie to tak, ktoś je właśnie z niej wysysał i był z tego faktu bardzo zadowolony. Ba, Rose mogłaby rzec, że był niemal w stanie ekstazy i najwyższego szczytu euforii. Czuła buchającą z niego satysfakcję, że wygrał, że nie była w stanie mu się przeciwstawić i koniec końców stała się jego kolejną ofiarą.
Ofiarą.
W jednej chwili umysł dziewczyny jak gdyby nieco się rozjaśnił, poczuła nagły przypływ energii, a wszystko dookoła niej stało się wyrazistsze, umysł podpowiadał jej, by walczyła z tym bezlitosnym krwiopijcą, gdyż w innym przypadku już za kilka chwil... Stanie się z nią to, co z pozostałymi ofiarami mężczyzny. Nie chciała do tego dopuścić.
Nie chciała umierać. 
Niestety, siła, która ubrała ją w ponownie rozkwitającą nadzieję, zniknęła tak szybko jak tylko się pojawiła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, a nawet – wręcz przeciwnie – osłabiła rudowłosą jeszcze bardziej, kiedy po raz kolejny próbowała użyć odrobiny magii na wampirze. Sprawiła tylko, że ten, zaskoczony jej nieustanną wolą walki, uśmiechnął się tylko szerzej. Wpatrywał się z nią, nie próbując nawet kryć swojej dzikiej żądzy i uczucia wyższości nad swoją ofiarą. Rose wpatrywała się w jego nieprzeniknione błękitne oczy, z nadzieją, że dostrzeże tam chociaż krztę człowieczeństwa. Na próżno. Jego spojrzenie było pozbawione jakichkolwiek uczuć zdolnych do współczucia, a potwierdzał to widok jej ciemnoczerwonej krwi spływającej cienką stróżką po brodzie wampira. Oblizał usta w zadowoleniu, po czym nachylił się w jej kierunku po raz kolejny. 
- Chodź, posmakuj siebie. – Metaliczny smak, który w ułamku kolejnej sekundy rozszedł się w jej ustach sprawił, że nie miała już siły dłużej opierać się wampirowi. Wiedziała, że koniec jest bliski i tak naprawdę nie ma z nim szans. Nie wiedziała, jak prawidłowo posługiwać się magią, jak powstrzymać mężczyznę przed zadawaniem jej bólu... Jednakże śmierć bez walki, w objęciach tego okropnego mordercy, którym tak się brzydziła, była nie do przyjęcia i zupełnie do niej niepodobna. Rudowłosa zawsze stawiała na swoim, była uparta i nieuległa. A teraz?
Ostatni raz uchyliła powieki, aby spojrzeć pogardliwym wzrokiem w stronę swojego zabójcy, chcąc by przykry widok jej wątłego ciała zostawił wieczny ślad w jego pamięci. A wieczność to ponoć bardzo długo, nieprawdaż?

*

Dziewczyna otwarła oczy, biorąc głęboki, gwałtowny oddech, który rozszedł się po jej płucach z uczuciem niewyobrażalnej ulgi. Czy ja umarłam? – przeszło rudowłosej przez myśl, lecz kiedy ujrzała przed sobą wnętrze własnej sypialni – nieskazitelne, niczym niezaburzone – przez chwilę miała nadzieję, że wszystko, co wydarzyło się dzisiejszej nocy to tylko zwykły koszmar, który nigdy nie miał miejsca w prawdziwym życiu. Rose uniosła tułów, poprawiając lewą ręką kosmyki złocistorudych włosów opadających na jej czoło. 
Pokój wypełnił zduszony okrzyk dziewczyny. Jej puls momentalnie przyspieszył, a ona sama poczuła, jak całe jej ciało ogarnia lodowaty dreszcz. Rzuciła osłupionym wzrokiem na jej bladą dłoń, która po nadgarstek była ubrudzona przez częściowo zaschniętą krew. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, przed jej oczami niemalże od razu pojawiły się ciemne mroczki, a oddychanie stawało się coraz cięższe i trudniejsze. Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tuż po jej częściowym omdleniu w ramionach mężczyzny, zaczęły do niej powracać w ekspresowym tempie.
Darował jej życie.
Nie rozumiała niczego z późniejszego zachowania wampira, lecz świadomość, że poddała się doszczętnie i pogodziła ze śmiercią w objęciach tego potwora sprawiała, że brzydziła się sama siebie. Nie mogła tak tego zostawić – skoro postanowił jej nie zabijać, musiał mieć jakieś konkretne powody i Rose miała przeczucie, że nie było to ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Czuła, że po nią wróci, może tak bawiły go strach i przerażenie dziewczyny, że postanowił zabawić się jej kosztem dzień dłużej? Jest w końcu pozbawionym uczuć mordercą, jest nieobliczalny. Mimo zagrożenia, jakie wisiało teraz nad i tak już niebezpiecznym życiem dziewczyny, Rose postanowiła nie mieszać w to swojej matki. W każdym razie – nie do końca. 

Dziewczyna przełknęła gorzką ślinę, widząc mnóstwo krwi na swojej bladej, sinej szyi. Jej policzek lepił się od czerwonej posoki, a włosy były sklejone i przepełnione metaliczną wonią. Jej obraz widniejący w lustrze był żałosny – przedstawiał biedną ofiarę, która pogodziła się z losem nieuniknionej śmierci. A co ją uratowało? Nagła litość mordercy, która pojawiła się niczym grom z jasnego nieba. To przerażało ją jednak jeszcze bardziej. Widziała w swojej podświadomości pełną satysfakcji, lecz zarazem pozbawioną jakichkolwiek ludzkich emocji – twarz mężczyzny. Musiała walczyć. Musiała stawić czoła temu wampirowi, a także innym istotom nadnaturalnym, które mogły jej w jakikolwiek sposób zagrozić. Dlatego jedynym sposobem było zaakceptowanie swojej natury czarownicy i nauczenie się magii, w końcu. 

*

˜– Rose, a ty nie w szkole? – Słysząc głos swojej rodzicielki, dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Cieszyła się, że chociaż mamie nic się nie stało w całym tym wydarzeniu i (póki co...) wampir trzyma się od niej z daleka. 
– Ja... – Rudowłosa przełknęła ślinę. – Nie czuję się dzisiaj najlepiej – mruknęła, błądząc niepewnym wzrokiem po pomieszczeniu kuchni.
– Ściemniasz – zaśmiała się kobieta siedząca przy stole, biorąc ostatniego łyka kawy. – Idź i szykuj się do szkoły, jeszcze zdążysz na lekcje. – Mówiąc to, wskazała na zegar, który wskazywał dopiero godzinę ósmą trzydzieści cztery. Cholera – przeszło rudowłosej przez myśl. Jednocześnie czuła uczucie narastającego strachu i niepewności przed opuszczeniem domu. 
– Mamo... Ja... Myślałam sobie, że...
– Żadnych wymówek słońce! Zaraz sama wychodzę do pracy i dopilnuję, żebyś dotarła do szkoły. Chcesz, to będę tak miła i cię podwiozę. 
Rodzicielka pałała dzisiaj niezwykle wesołym humorem, poruszając się po kuchni wręcz tańczącym krokiem. Kim byłaby Rose psując jej to niezwykłe samopoczucie?
– Ja tylko myślę, że to najwyższy czas, żebyś nauczyła mnie zaklęć – wydukała z siebie dziewczyna, chwytając nerwowo za oparcie krzesła. Nie wiedziała, jakiej reakcji ze strony matki miała się spodziewać – zadowolenia? Podejrzeń? Od kiedy pamięta, wypierała się tego, że jest potężną czarownicą i nie traktowała tego wszystkiego zbyt poważnie, a jej rodzicielka akceptowała to twierdząc, iż dziewczyna w swoim czasie dojrzeje i sama stwierdzi, że jest czystej krwi wiedźmą.
– Naprawdę? – Kobieta nawet nie kryła zadowolenia, które towarzyszyło jej podczas wypowiadania tego słowa. – To cudownie, Rose! Ale wiesz... to dopiero dziś wieczorem. Albo nawet jutro... Pracuję dzisiaj do późna. Wytrzymasz ten jeden dzień?
– J-jasne... – wymamrotała zdenerwowana nastolatka.
O ile ten dupek mnie nie zabije.
– Ej... Od kiedy śpisz w chuście? – zaśmiała się tylko mama rudowłosej, widząc owiniętą dookoła bladej szyi nastolatki jasnoróżowy materiał, po czym opuściła pomieszczenie, kierując się do własnej sypialni. 

*

– Miłego dnia w szkole, lecę, bo zaraz ja będę spóźniona! – Mówiąc to kobieta zatrzasnęła za rudowłosą drzwi i już po chwili Rose została sama na parkingu szkolnym. Kiedy tylko opuściła wnętrze samochodu, jej umysł ogarnął nagły niepokój. Nadal nie potrafiła się w żaden sposób bronić, nie znała żadnego sensownego zaklęcia, którego mogłaby użyć w świadomy sposób. Po raz kolejny jej ciało ogarnęła ta znana jej już świetnie bezradność, bezsilność, które przeszywały ją na wskroś. Jakby tego było mało, dziewczyna była niemalże pewna, że kątem oka dostrzegła sylwetkę jakiejś postaci. Postaci przyodzianej w czarną kurtkę oraz w czarnej jak smoła czuprynie na głowie. Nagła panika, która ogarnęła jej wątłe ciało sprawiła, że w jednej chwili mała wiedźma ruszyła szybkim tempem w stronę szkolnych drzwi wejściowych. Znów uciekała. Znów była ofiarą. Znów była łatwym celem dla tego krwiożerczego wampira.
Jednak nie tym razem.
Kiedy tylko przekroczyła szkolny próg, poczuła niewielką ulgę wypełniającą jej ciało oraz umysł. Czy była już bezpieczna? Zagłębiła się wśród tłumu uczniów, z trudem odnajdując własną szafkę. Oparła się o nią i odetchnęła z ulgą, biorąc głęboki oddech, który pozwolił jej na chwilę spokoju, choć na te kilka godzin. 

Aiden? XD

11/14/2016

Support wihout desire|CD. Thomasa

Kolejny dzień. Myślałam, że głowa będzie bolała, ale nie. Odetchnęłam z ulgą. Już myślałam sobie o tym, jaki to będzie wspaniały dzień, przypomniało mi się o mojej wczorajszej rozmowy z chłopakiem.
- O Boże! - powiedziałam sama do siebie i złapałam się za głowę. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że najlepiej o tym zapomnieć, a on i tak prędzej czy później albo go zabiją, albo sam ucieknie. Uśmiechnęłam się do siebie i wypiłam szklankę wody. Udałam się do łazienki, a to co zobaczyłam w lustrze przeraziło mnie. Potrzebowałam się odświeżyć. Wiadomo, jak to kobieta, potrzebowałam "chwili" dla siebie. Odprężyłam się i myślę, że dobrze mi to zrobiło. Zjadłam coś na szybko i od razu wyszłam. I tak było już za późno, a ja jak zwykle musiałam załatwić coś na mieście. Tym razem miałam w planach pomoc. Tak, pomoc. Przyjemnie było zderzyć się ze świeżym powietrzem. Już powoli dochodziłam do miejsca mojej dzisiejszej pracy, kiedy... Fuck, Thomas! Kiedy uświadomiłam sobie, że i tak mnie już zauważył, wzięłam głęboki oddech i nadal szłam przed siebie. Zauważyłam, że jego ręka krwawi.
- Witaj - no tak, jak mogłam liczyć, na to, że minie mnie bez zaczepki.
- Thomas... - nie było mnie stać na nic więcej. Pragnęłam uniknąć jego trudnych pytań. - Co Ci się stało? - nie wytrzymałam! Poza tym, chyba byłoby dziwne, gdybym nie zwróciła na to uwagi, to dopiero byłoby dziwne.
- To... nic takiego... - mruknął. W tej chwili zaciekawił mnie jeszcze bardziej, ale nie mogłam tego pokazać! Pokiwałam głową i ściągnęłam wzrok z jego ręki, która aktualnie i tak schowana była w kieszeni. Już go minęłam i odetchnęłam z ulgą, już miałam wchodzić do sklepu... - Nie radzę - spojrzałam na niego jak na kosmitę. - Te kobiety są szalone! - wskazałam na jego zakrwawioną rękę i rzuciłam pytające spojrzenie, a on pokiwał głową. Cholera! Głupio zrobiły, teraz ma podejrzenia! Mimo wszystko, zrobiły to po coś, dlatego musiałam to sprawdzić!
- Och, daj tą rękę - niechętnie, a może nie... podał mi ją, a ja delikatnie ją obejrzałam. Werbena... Muszę z nimi porozmawiać. Może wampiry zaczęły już działać, skoro takie środki bezpieczeństwa są konieczne. Niestety, jeśli już zaczęłam musiałam pomóc Thomasowi z ręką... - Mogę Ci ją opatrzyć, znam te kobiety i wiem co na Ciebie wylały...
- To jest szkodliwe?! - zapytał lekko podnosząc głos. Zapewne gdybym odpowiedziała twierdząco poszedł by do nich i własnoręcznie udusił.
- To zależy, ale raczej nie... Wiesz, staruszki z nich i boją się każdej nowej twarzy...
- Ty też - odparł.
- Co ja?! - nieco mnie tym zdenerwował.
- Też się boisz.
- Na pewno nie Ciebie! Nieważne... Chcesz pomocy, czy nie?! - zapytałam również podnosząc głos.
- Jeśli jeszcze się na mnie nie obraziłaś... - odpowiedział lekko unosząc kąciki ust. Przewróciłam oczami i weszłam do środka. Z Anastazją porozumiewałyśmy się tylko ruchem ust.
- Och! Po prostu daj mi tą zieleninę! Muszę mu teraz pomóc!
- Temu bałwanowi?! Im lepiej się stąd wyniesie, tym lepiej! W ogóle, najlepiej będzie jak skręcisz mu kark gdzieś za rogiem, albo wprowadzisz jakąś infekcję do tej rany! - wykrzyczała wściekła. Przyłożyłam teatralnie twarz do czoła i sama podeszłam po szafki po zioła, aby zaopatrzyć ranę chłopaka bez użycia magii...

 Thomas? 

11/05/2016

You used to be a legend, a righteous Nightmare| CD. Rose

Słysząc słowa nastolatki niemal parsknął śmiechem. Mimo, że starała się pokazać, jaka to ona jest twarda i nieustraszona, w jej oczach odbijał się paraliżujący strach, płomień przerażenia, który spalał jej wszystkie organy wewnętrzne, pozostawiając po sobie jedynie struchlały popiół. Uśmiechnął się leniwie, delikatnie zwiększając napór, z jakim przytrzymywał postać dziewczyny przy ścianie. Jego korpus stykał się z klatką piersiową jego przyszłej ofiary, niemal tak idealnie, jak pasujące do siebie puzzle, przez co wyczuwał na własnej skórze gwałtowne bicie jej serca, kotłującego się o jej żebra, robiąc z nich zwykłą, kostną miazgę. Mięsień pompował krew w zawrotnym tempie po całym jej ciele, roznosząc przy okazji adrenalinę, która, jak sądził, pomogła jej w doborze słów i wyrzuceniu z siebie kąśliwej uwagi. Teraz, gdy znajdował się przy tajemniczej nieznajomej tak blisko, mógł z pewnością stwierdzić, że owa nastolatka była spokrewniona z jedną z wiedźm z Sabatu Pradawnych. Wszelkimi połami swojej skóry wchłaniał siłę oraz aurę, jaką otaczała się owa rudowłosa wiedźma. Tak dziwnie znajomą, pomieszanie zapachu kominka z drzewem cytrusowym, gdzieniegdzie poprzeplatane wyraźnym zapachem goździków. 
Trzeba było jej przyznać - była potężna. W wielkim strachu i przekonaniu o przegranej pozycji była w stanie rzucić zaklęcie i podpalić jego kurtkę, co większości wiedźm by się nie udało - zjadłby je strach, przerażenie zagnałoby je wprost w zachłanne łapy śmierci. Tylko osoba spokrewniona z tą, w której sile powstali Pierwotni byłaby do tego zdolna. I proszę - potomkini jego stworzycielki właśnie stała przed nim, trzęsąc się niczym galareta, grożąc mu, stety niestety nieskutecznie oraz starając się ukryć strach w swoich zielonych tęczówkach. Aiden wykrzywił głowę w lewo, uśmiechając się jeszcze szerzej w stronę dziewczyny. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej na widok wysuniętych kłów i przyciemnionego wzroku oprawcy; wyglądały teraz niemal na sarnie. Rozbawiło go nieco to porównaniu; przecież on był teraz drapieżnikiem, a on przerażoną sarenką zagonioną w kozi róg. 
- Skarbie, oboje dobrze wiemy, że gówno mi zrobisz, będąc tak przyćmiona strachem - wyszeptał, nachylając się do jej ucha; jego ciepły oddech owiał jej skórę, a jeden z długich kłów zahaczył o płatek jej ucha. - Nie wierć się, dobrze, kochanie? Nie chcę, żeby za dużo się rozlało. - Dodał, nachylając się nad jej szyją. Dmuchnął na nią lekko, jakby chciał zdmuchnąć niewidzialny pyłek, po czym rozchylił usta i wbił się w krtań rudowłosej. Usłyszał, jak wciągnęła haust powietrza, po czym umilkła gwałtownie; niemal w tym samym momencie poczuł zalążek bólu głowy gdzieś w potylicy. Nie dbał o to. Teraz obchodziła go jedynie ciepła, gęsta ciecz, która spływała po szyi nastolatki oraz leniwie wpływała do jego przełyku, budząc wszelkie siły do życia. Rozochocony brakiem większego sprzeciwu i nadnaturalnym smakiem krwi dziewczyny, wbił się jeszcze bardziej łapczywie. Jedną z rąk przeniósł na talię dziewczyny, a drugą na biodro, gdyż poczuł, że zaczyna opadać z sił; niemal w tym samym momencie ból w czaszce powiększył się jeszcze bardziej. Dopiero wtedy olśnienie spłynęło na niego z niebios; jego mała wiedźma stawiała opór. Uśmiechnął się lekko i cofnął kły, mimo to nie odsunął się od niej o krok; nadal obejmował ją w talii i górował nad jej wątłą, do tego teraz osłabioną posturą. Dziewczyna rozglądała się na boki zamglonym spojrzeniem, a ból w jego głowie w momencie stał się historią. Grymas na jego twarzy powiększył się jeszcze bardziej, gdy w jego głowie zakiełkował pewien pomysł.
- Kochanie, smakujesz wybornie. - Wyszeptał, nachylając się nad nią. Rudowłosa podniosła głowę, patrząc na niego z mieszaniną odrazy, przerażenia i zmęczenia. Nie miał jednak zamiaru znów z niej pić. Nachylił się jeszcze bardziej, szepcząc. - Chodź, posmakuj siebie. - I nie dając dojść jej do słowa, naparł swoimi ustami na jej usta. Smakowała słodko, truskawkami z wanilią, poprzeplatanymi mocnym smakiem goździków. Wtargnął językiem do jej ust, i mimo, że nie odwzajemniła pocałunku, wiedział, że czuje swoją własną krew. Nie tylko czuje ale i w pewnym sensie ją pije. Przyparł ją jeszcze mocniej do ściany, pogłębiając pocałunek z każdą sekundą; nadal obejmował ją w talii, bo wiedział, że nadał była słaba i mogła nie poradzić sobie z natłokiem wrażeń. Kiedy wreszcie się od niej odsunął, ona osunęła się w jego ramiona - bezbronna i skazana na jego łaskę. Spojrzał w jej zielone oczy z uśmiechem i... zamarł jak rażony gromem.
Zielone oczy. Zielone oczy podobne do tych Glory, też spoglądające na niego z nienawiścią, przerażeniem, konsternacją i chęcią ucieczki. Pełne strachu i odrazy. Stanął jak wryty, kurczowo trzymając ciało nastolatki, jakby chciał ją przed czymś uchronić w swoich ramionach. 
Jaka z ciebie cipa, Aiden - brunet pokręcił głową z odrazą i jeszcze raz spojrzał na wątłe, bezbronne ciało, ułożone w jego ramionach, całkowicie zdane na jego wolę. Mężczyzna westchnął cicho i uniósł filigranową posturę rudowłosej w stylu panny młodej, wtulając jej ciało w swoje. Znów naszła go myśl, że jej drobna sylwetka i jego rosła postawa pasowały do siebie idealnie. Odgonił jednak od siebie tę myśl. Był potworem, nie wiedział nawet, dlaczego nie zabije tej małej wiedźmy, kiedy leży bezbronna w jego ramionach. Pokręcił głową z ubolewaniem nad swoją głupotą, po czym pobiegł wampirzym tempem w stronę domu nastolatki. Nie wiedział jak mu się to udało, ale wniósł dziewczynę do jej pokoju bez zaproszenia. A może dostał zaproszenie wcześniej, tylko było to dla niego tak nieistotne, że o tym zapomniał? Położył jej wątłe ciało na pościeli, po czym okrył ją kołdrą. Rudowłosa westchnęła błogo, po czym uśmiechnęła się lekko i wtuliła twarz w poduszkę, przez co na twarzy mężczyzny również wykwitł uśmiech. Aiden nachylił się nad jej ciałem i pocałował ją w czoło, mówiąc.
- Słodkich snów, moja mała wiedźmo.
Chwilę po tym otworzył okno i wyskoczył z niego, lądując na zgiętych nogach. Ostatni raz spojrzał w kierunku, gdzie zostawił swoją niedoszłą ofiarę. Oczy Glory...

<Moja mała wiedźmo?>

11/01/2016

Flames turned to dust all that I adored | CD. Aidena

Kiedy ujrzała przed sobą wyższego niemal o głowę rosłego mężczyznę, stanęła jak wryta, czując jak wszystkie jej mięśnie w jednej chwili spinają się do tego stopnia, że Rose miała wręcz wrażenie, że zaraz eksplodują. Jej serce biło tak głośno, jak nigdy dotąd w jej życiu, a po plecach przeszedł lodowaty dreszcz, który tylko spotęgował całe to przerażenie, które wypełniało w tym momencie każdą komórkę ciała małej wiedźmy. 
– Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. – Jego cichy, przenikliwy głos oraz świdrujące na wylot spojrzenie sprawiały, że rudowłosa miała ochotę krzyczeć. Nie mogła jednak tego zrobić, coś ścisnęło jej gardło na tyle, że nie była w stanie wydać z siebie choćby najcichszego dźwięku. W dodatku, tajemniczy mężczyzna zagrodził jej drogę ucieczki do jedynego w tym momencie bezpiecznego miejsca – jej własnego domu. Zewsząd ogarnęła ją panika, srebrzysty księżyc spoglądał na Rose z góry, tylko nasilając to dziwne uczucie. Uczucie, którego nie mogła pozbyć się od czasu dziwnego przebudzenia dzisiejszej nocy. Każda cząstka jej ciała jak gdyby wrzała, a ona sama nie była w stanie nad tym zapanować. Przez jej wzburzone myśli zdążyła przewinąć się tylko jedna myśl, która wydała jej się w tym momencie najbardziej prawdopodobna i słuszna – cholerne zdolności wiedźmy dają o sobie znak. Żałowała, cholernie żałowała, że nie powiedziała mamie o swoich problemach z mocami; od ostatniego czasu kompletnie nad tym nie panowała, a jej nadprzyrodzone zdolności znajdowały ujście w różnorodnych sytuacjach jej zwykłego życia – głownie wtedy, kiedy panowanie nad jej emocjami przejmował przede wszystkim gniew i uczucie wściekłości.  
Dlaczego nie mógł to być strach? Strach, który dosłownie rozrywał ją od środka, kiedy stała sparaliżowana przed mężczyzną. Mężczyzną, który pojawił się przed nią znikąd i teraz patrzył na nią usatysfakcjonowanym spojrzeniem. Ba, 'usatysfakcjonowany' to złe określenie, cholera, naprawdę okropne! Patrząc w jego nieprzeniknione, niebieskie oczy, zdało jej się dojrzeć coś w rodzaju dzikiej żądzy, która przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Patrzył na nią jak na ofiarę – jak na bezbronną sarenkę, którą zaraz wilk pożre na kolację. Rose cofnęła się o krok, czyniąc to z nieukrywanym trudem. Wiedziała, że popełnia błąd, okazując mu swoją uległość i słabość, ale nie miała zamiaru walczyć. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma z nim szans  ˜– nie tylko dlatego, że był od niej dwa razy większy, niemalże od razu wyczuła, że nie jest zwykłym człowiekiem, tylko c z y m ś
Kiedy tajemniczy towarzysz zrobił krok w stronę rudowłosej, dziewczyna poczuła przypływ nienaturalnie dużej energii, nieprawdopodobnego gorąca, które rozlało się po jej sparaliżowanym ciele i... dodało jej sił. Nie panowała nad tym kompletnie, ale w momencie, w którym ujrzała, że kurtka mężczyzny zaczyna płonąć jasnym płomieniem, zaczęła dziękować sobie w duchu, że posiada nadprzyrodzone moce, które prócz tego, że chcą ją zabić – potrafią też uratować jej strachliwe dupsko. Napastnik, jak gdyby wyrwany z transu, przez kolejne najbliższych chwil, skupił swoją uwagę na płonącym obiekcie. To była najprawdopodobniej jedyna chwila, którą panienka Graham mogła wykorzystać na ucieczkę. Nie wyobrażała sobie, co stałoby się z nią, gdyby w tej jednej chwili jej moce nie postanowiły się uaktywnić. Wolała o tym nie myśleć. Jej cała uwaga przeniosła się – z rozmyśleń o napastniku – na trasę jej ucieczki oraz nogi, które dosłownie plątały się, jedna o drugą, kiedy przemierzała kolejne metry w stronę upragnionego celu. 
Dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto...
Wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy nagle z impetem uderzyła plecami o kamienny mur. K t o ś przydusił ją z całych sił do ściany j a k i e g o ś budynku. Jakiegoś – bo kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje – w jednej chwili sceneria ciemnej ulicy oświetlanej jedynie bladym światłem odległej latarni, zmieniła się nie do poznania. Ktoś – gdyż bardzo wyraźnie czuła nacisk drugiej osoby na jej wątłe, kościste ciało i była niemalże pewna, że tym kimś był ten sam tajemniczy mężczyzna, który zaczepił (delikatnie mówiąc) ją na chodniku.
– Bardzo lubiłem tę kurtkę – mruknął, z wymalowaną na twarzy rozpaczą, która wydała się rudowłosej przesadnie naciągana. Bezczelny. Wyjątkową radość sprawiało mu straszenie dziewczyny w ten sposób, satysfakcja i ta sama dzika żądza po raz kolejny buchały od niego na kilometr, lecz ku swojemu zdziwieniu – nie wywoływały już na panience Graham takiego przerażenia jak wcześniej. Kto wie, co było tego powodem? Czyżby zdanie sobie sprawy z tego, że wcale nie jest względem niego taka bezbron...
Zaraz, o czym ona tak właściwie myśli? Ten psychol właśnie zaciągnął ją w kompletnie nieznany jej kąt i przygwoździł do ściany tak, że ledwo może się poruszać, a ona myśli, że ma z nim jakiekolwiek szanse? Powinna raczej myśleć o tym, że już niedługo umrze, kiedy ten dziwny typek z nią skończy.
– Zaraz skończysz tak, jak twoja ukochana kurtka, jeśli mnie nie puścisz – warknęła, sama zaskoczona tym, co właśnie powiedziała. Na samą myśl o śmierci, coś ukrytego głęboko w jej umyśle, nakazało jej walczyć i nie poddawać się tak łatwo, jak miała w zamiarze uczynić. To coś uświadomiło jej w jednej przełomowej sekundzie, że dysponuje mocą tak silną, że... naprawdę byłaby w stanie podpalić człowieka. Czy też... to, czymkolwiek jest tajemniczy brunet. 

Aiden?

Od Rosalie cd. Luki

Patrzyłam na chłopaka jednocześnie zaspanym i zaciekawionym wzrokiem. Musiało być już coś koło 8 rano. Oparłam głowę o kanapę nadal siedząc na ziemi. Ściągnęłam trochę koca i przytuliłam się do niego. Kto by pomyślał, że taki krwiopijca miałby w domu taki ciepły, miękki i puszysty kocyk. Próbowałam nie usypiać, ale ciężko było. Ciągła ciemność sprawiała tylko, że jedyne o czym myślał mój mózg to sen. Zaspany Echo doczłapał się do mnie i cicho wtulił się w moje nogi. Okryłam go lekko kocem i uniosłam wzrok na chłopaka. Wyglądał na zamyślonego. Wpatrywał się w ogień trzaskający w kominku. Przeszły mnie dreszcze i szczelniej otuliłam się futerkiem, a owczarek przysunął bliżej mnie tak jakby chciał mnie ogrzać. Uśmiechnęłam się lekko do niego i pogłaskałam po głowie. Już powoli usypiałam, gdy nagle wróciło światło. Jęknęłam nieznacznie i zakryłam twarz dłońmi. Gdy już byłam w stanie coś zobaczyć wstałam i wyjrzałam przez okno. Ulewa słabła i powoli zdawała się ustawać. Westchnęłam cicho opierając się dłońmi o parapet.
- Będę musiała niedługo iść do siebie - stwierdziłam odwracając głowę ku kanapie
Lecz widok zagrodził mi chłopak, który znowu stał ledwie za mną.
- Nie skradaj się tak Lucia, wystraszyć się można - drgnęłam niespokojnie, a on tylko uśmiechnął się zadowolony z siebie
Przemknęłam obok niego i zbliżyłam się do Kiera. Przykucnęłam i ostrożnie wyciągnęłam ku niemu dłoń. Kot uniósł się nieco, powąchał dłoń, po czym przyjacielsko się o nią otarł. Zazdrosny Echo niemalże od razu podszedł i także domagał się pieszczot. Podrapałam po za uchem, po czym wstałam i skierowałam się ku stoliczkowi na którym odłożyłam pelerynę. Zarzuciłam ją na ramiona, a gdy na chwilę straciłam z pola widzenia otoczenie przed moimi oczami magicznie pojawił się Lucia. Trzymał w ręce smycz, a Echo wesoło podskakiwał wokół niego.
- Może Cię odprowadzić? - zaproponował z „uroczym”, ale oczywiście wymuszonym uśmiechem
- Jeśli Ci zależy… - odparłam ziewając i przeciągając się
Gdy on próbował uspokoić podekscytowanego Echo i go zapiąć ja złożyłam koc i zgrabnie ułożyłam go na kanapie. Nie zdążyłam się wyprostować, a Kier już zdążył wskoczyć i rozłożyć się na nowym, miękkim posłaniu. Zaśmiałam się cicho pod nosem, a z moich porządków wyrwał mnie głoś wampira.
- To jak, idziemy? - zapytał otwierając drzwi, a ja szybko podbiegłam do niego i wyszłam z domu na równo z Echo
Szłam żwawym krokiem z wesołym uśmiechem na twarzy. Tak jakby.. jego obecność sprawiała mi przyjemność? Sama już nie wiem. Nadal mu nie zbytnio nie ufałam, ale coraz bardziej się do niego przekonywałam. Stawał się chyba coraz milszy w stosunku do mnie. Mam nadzieję, że się nie mylę i nie stanę się jego pokarmem. Niby dziwnie normalny podstępny krwiopijca, a jednak jakoś się do niego powoli przekonuje. Przeciągnęłam się nieco i przeczesałam palcami loki gdy zbliżaliśmy się do centrum miasteczka. Skręciłam ostro w lewo, niemalże gubiąc przy tym Lucie. A już myślałam, że nie zauważy gdzie idę. Gdy podszedł do mnie zaśmiałam się cicho i pokierowałam go w bardziej odludne alejki. Wiele razy prawie go zgubiłam. No droga do mojego domu prosta nie jest to musze przyznać. Wszędzie identyczne budynki nadgryzione przez czas. Na ostatniej prostej poczekałam za chłopakiem i przystanęłam na środku drogi uśmiechając się do niego i pozwalając wiatru powiewać moją peleryną.
- Mogę poprowadzić przez chwilę Echo? Proszę, Lucia - zrobiłam mój ulubiony wzrok „zbitej sarny” i uśmiechnęłam się cieplutko
- Jesteś pewna? Jakbyś nie zauważyła jest nieco nieupilnowany - zakpił ze mnie, a widząc, że nie ustępuje, podał mi smycz
Ucieszona szłam z nim. Co dziwnie kroczył grzecznie przy mojej nodze, nawet nie węsząc. Za grzecznie. Nie zdążyłam zaprzeć się nogami, gdy Echo ruszył biegiem za wiewiórką. Nie puściłam smyczy. Trzymałam się jej tak samo uparto jak Echo próbował schwytać rude stworzonko. W końcu gryzoń uciekł na drzewo, a owczarek zawlókł mnie niemalże po ziemi pod nie. Już pod samym pniem potknęłam się o wystający korzeń, którego nie zauważyłam. Runęłam jak długa do tyłu i turlając się z niewysokiej górki wpadłam do głębokiej kałuży u jej podnóża. Chłopak złapał psa i czym prędzej do mnie zbiegł. Zamiast zobaczyć zapłakaną mnie z poobdzieranymi kolanami i dłońmi, zauważył jak podnoszę się na klęczki w kałuży, a z moich oczu zamiast płynąć strumienie łez bije serdeczne ciepło. Śmiałam się głośno ze swojej niezdarności. Echo wysmyknął mu się i dołączył do mojej „kąpieli”.
- Pierwszy raz w tak efektowny sposób ochlapałam się wodą z kałuży - zaśmiałam się patrząc na chłopaka i powoli wstając - Mieszkam niedaleko, więc się nie przejmuj
Pociągnęłam go za dłoń w górę, z powrotem na drogę. Puściłam go dopiero dwa domy dalej i sięgnęłam do małej kieszeni w pelerynie. Przekręciłam kluczyk w zamku. Cicho trzasnął, a potem drewniane drzwi uchyliły się.
- Wejdź na chwilę i się rozgość, a ja wytrę Echo żeby się nie przeziębił - odparłam wchodząc pierwsza i zabierając owczarka do środka

(Luca? Co powiesz o tej niezdarze?)

Od Luki Cd. Rosalie



Wampir uśmiechnął się mile zaskoczony, z zaciekawieniem obserwując śliczną świeczkę. Musnął ostrożnie palcem rozświetlone, woskowe kwiaty. Wyglądały naprawdę zjawiskowo, musiał to przyznać.
- Och – westchnął i ustawił ją ostrożnie na środku stolika, z przesadną wręcz delikatnością. Jakaś część jego ciemnej duszy zaczęła rozważać pozostawienie przy życiu dziewczyny, chociażby dla ozdoby. Poza tym była całkiem miła jak na kogoś śmiertelnego, choć do tego nie przyznałby się nawet przed samym sobą.
- Podoba ci się? – zaśmiała się miękko. Skinął głową i mruknął coś z aprobatą. Odwrócił się do niej z powrotem i obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem.
- Nadal masz krem na nosie – oznajmiła teatralnym szeptem. Zamrugał wyrwany z zamyślenia i wierzchem dłoni starł z siebie zasychającą już grudkę maści.
- Dawno nie widziałem takiego wykorzystania magii – oznajmił z przymilnym uśmiechem.
- Ach tak? – zaśmiała się perliście, wypełniając swoim głosem pomieszczenie.
- Mhm – mruknął, nie tracąc uśmiechu. Przymknął lekko oczy.
- Znasz dużo czarownic? – zagadnęła zaraz potem. Zerknął na nią i zastanowił się. Znał kilka, łączyły go z nimi najróżniejsze relacje. W głowie przesunęły mu się wspomnienia, niewzbudzające w nim na chwilę obecną żadnych większych uczuć.
- Parę by się znalazło, ale to był kiedyś – odparł. Podparła bladą buzię na rękach i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- Opowiedz mi o nich – poprosiła. Lucia wbił wzrok w ścianę. Nie lubił mówić o sobie, naprawdę nie lubił, ale krótka opowiastka o kilku wiedźmach nic o nim nie zdradzała. Nie widział więc powodów, żeby wysilać się na kłamstwa, byłoby to tylko niepotrzebnym zamieszaniem.
- No więc znałem jedną starszą kobietę – zaczął. Na próżno szukał w pamięci jej imienia, zatarł je czas, nieuchronny i przelewający się czas. – Od niej dostałem taki drobny amulecik, nic specjalnego – dodał. Zamilkł na chwilę, przesuwając wzrok na płomienie trzaskające w kominku.
- Kolejna miała na imię Alaya, poznałem ją przypadkowo w barze, była Żydówką i ukrywał ją tam właściciel – wzruszył lekko ramionami. Rozmawiał z nią raptem kilka razy i nie znał jej za dobrze. – Czasami za pomocą magii oszukiwała klientów i naciągała ich na dodatkowe pieniądze. Chyba zbierała je na jakąś ucieczkę. W każdym bądź razie złapali ją, miała chyba wtedy z siedemnaście lat? – dokończył obojętnym tonem. O tym, że ją dorwano, też dowiedział się raczej przypadkowo, ot tak mimochodem, od jednego ze znajomych, martwego już wtedy, właściciela baru.
- Była jeszcze Elizabeth – zastanowił się. – Straciła dziecko z tego, co wiem, poroniła albo coś w tym stylu. Nie wnikałem w szczegóły, szczerze mówiąc. Byłem u niej kilka razy, głównie, wtedy kiedy oboje byliśmy pijani – zerknął na nią znacząco. – Potem kontakt trochę się urwał, dużo podróżowałem. Popełniła samobójstwo – dokończył. Takie wspominki nie sprawiały mu bólu, nie zależało mu na żadnej z nich. Przeciągnął się leniwie. W pokoju panowała przez chwilę grobowa cisza, najwyraźniej Rosalie przetwarzała to, co usłyszała.
- Cóż, było takich osób magicznie uzdolnionych jeszcze trochę, ale to nic takiego. Głównie łączyły nas relacje zawodowe albo własne interesy – rzucił beztroskim tonem.

Rosie?

They say, “stay in your lane boy“ | CD. Cassandry

Zdradzenie kobiecie, którą znał zaledwie kilka minut swojego miejsca zamieszkania mogło być z jednej strony dość ryzykownym posunięciem. Ale z drugiej – jakby nie patrząc – szybko mógł przenieść się do innego miejsca, zupełnie niepostrzeżenie. Nigdy nie był sentymentalny i nigdzie nie gościł dłużej niż kilka miesięcy, a więc tym bardziej na stałe. To wyjaśnia fakt, dlaczego jego bagaże nadal stały nie do końca rozpakowane, w kącie mieszkania na Boar Street. 
Na jego skrytą w półmroku wypełniającym bar twarz, niemalże momentalnie zagościł delikatny, pełen satysfakcji uśmiech, kiedy z ust dziewczyny wypłynęło to jedno, interesujące go zdanie. 
'Mieszkam tutaj od dziewiętnastu lat' –  mruknęła Cassandra z ledwie zauważalnym (a jednak!) uśmiechem. Jego wyszczerz był na pewno o wiele szerszy niż jego rozmówczyni. Thomas z trudem ukrywał zadowolenie faktem, iż tak szybko udało mu się natrafić na osobę, która mieszka w Avenue już tyle lat – Cass była wręcz chodzącą skarbnicą informacji, na pewno wiedziała bardzo dobrze o wszystkich dziwnych wydarzeniach mających tutaj miejsce i miała już wysnutą na ich temat swoją własną teorię. Wyglądała na inteligentną – w każdym razie niegłupią, więc na pewno nie dała się nabrać na wszystkie brednie i kłamstwa, które rozpowiadają władze miasteczka. Thomas doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ewidentnie ktoś stara się zatuszować dość istotny fakt, najpewniej w celu niewzbudzania paniki. No bo kto przyjechałby do Avenue wiedząc, że dzieją się tutaj niewyjaśnione zjawiska, a policja odnajduje w lasach ciała ludzi, pozbawione znacznej ilości krwi? 
Thomas wiedział, że łatwo nie będzie, lecz mimo to musiał spróbować wyciągnąć z blondynki chociaż namiastkę informacji, cokolwiek. Zdawał sobie sprawę z tego, że Cassandra najzwyczajniej w świecie mu nie ufała i odnosiła się do niego z wyraźnie odczuwalnym dystansem. Trudno było mu się dziwić – kobieta już po kilku pierwszych minutach, jak gdyby czytała w myślach, rozpoznała w nim dziennikarza. Owszem, mężczyzna przyjechał do Avenue głównie w poszukiwaniu ciekawych materiałów do jego artykułu, lecz nie oznacza to, że nie potrzebuje czasem zwykłej rozmowy w barze dla własnego odstresowania. Jak się jednak okazało – skrywanie swojej dziennikarskiej tożsamości przyszło mu z nadzwyczajnym trudem, a swoją osobą wzbudzał podejrzenia wielu mieszkańców Avenue. Na jego twarz niemalże momentalnie zawitał kpiący uśmieszek, kiedy wyobraził sobie swoją twarz na okładce Avenu'owskiej gazety z wielkim napisem: 'Podejrzany mężczyzna zawitał do Avenue – czego tak naprawdę chce?'. To byłoby, tak w sumie, dość zabawne, ale mogłoby też – w jakimś stopniu – zagrozić jego kwitnącej karierze. Karierze, która po opublikowaniu artykułu o Avenue miała osiągnąć punkt szczytowy. 
Po dość długiej wymianie zdań między Thomasem a Cassandrą, kobieta poderwała się nagle z miejsca, dopijając ostatni łyk mocnego trunku. Rzuciła tylko ciche 'muszę iść', po czym odwróciwszy się na pięcie, skierowała się w stronę drzwi wyjściowych z baru. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, chwytając w dłoń swoją porcję alkoholu.
– Do zobaczenia. – Młody dziennikarz uśmiechnął się tajemniczo, lecz widząc, że dziewczyna dosłownie wybiega z lokalu, odwrócił się na barowym stołku w stronę blatu. Zawahał się przez chwilę, kiedy przez jego głowę przeszła myśl o śledzeniu tajemniczej blondynki, lecz kiedy uświadomił sobie, iż może zaprzepaścić szansą na zdobycie jej zaufania – zrezygnował z tego zamiaru. Westchnął więc cicho, przywołując gestem dłoni barmana.
– Jeszcze jednego proszę.

*

Rozejrzał się dookoła, po czym pewnie przekroczył próg niewielkiego sklepu. Obrał go sobie za cel już pierwszego dnia pobytu w miasteczku. 'Starsze kobiety dużo gadają, jeśli użyje się tylko swojego młodzieńczego uroku', pomyślał, rozglądając się po pomieszczeniu. Do jego nosa dopłynęła intensywna woń jakichś ziół, co wskazywało na to, że kobiety, tudzież wiedźmy, jak zdało mu się nazywać te nieco szurnięte osobniczki, znów tworzyły jakieś napary na zapleczu. Thomas oparł się o zakurzony, drewniany blat i odkaszlnął głośno, dając tym samym znać o swojej obecności ekspedientkom sklepu.
– O, to znowu ty. – Jedna z kobiet, która wychyliła swój siwy czubek głowy zza progu zaplecza, wyraźnie nie ukrywała swojego zniesmaczenia wizytą mężczyzny.
– Milutko. – Thomas uniósł brwi w udawanym niezadowoleniu, próbując za wszelką cenę nawiązać z rozmówczynią dłuższy dialog, który pozwoliłby mu na poznanie kolejnej dawki informacji przybliżających go do odkrycia prawdy miasteczka Avenue. – Szukam czegoś, nie wiem czy znajdę to tutaj, ale...
– To nie sklep dla takich jak ty, zjeżdżaj... – warknęła starsza pani, chwytając w dłoń niewielka fiolkę z przezroczystym płynem i nerwowo przeplatając ją między pomarszczonymi palcami. 
– Dla takich jak ja, co?
Pierwsza myśl Thomasa? Kolejni, którzy widzą w nim tylko upierdliwego dziennikarza, który węszy wszędzie w poszukiwaniu informacji. Nic bardziej mylnego, ale... Zawsze udawało mu się skryć swoją tożsamość na tyle, że ludzie tracili zmysł ostrożności i dali się ponieść rozmowie. W Avenue... było inaczej. Ludzie byli jak gdyby uprzedzeni, w każdym nowoprzybyłym dostrzegali jakieś nieprzeniknione zło.
W kolejnej chwili, Thomas poczuł na swojej dłoni coś mokrego, a w kolejnej – ostre szczypanie w okolicach ran wytworzonych pod wpływem rozbitego szkła.
– Co do... – warknął mężczyzna, chwytając kurczowo za poranioną dłoń. 
– Wybacz, niezdara ze mnie... Starość nie radość... – mruknęła kobieta przeciągle, z wyraźnym zainteresowaniem wpatrując się w pokaleczoną skórę chłopaka. Nie wyglądała jakby żałowała swojego czynu, ba, Thomas był niemal pewien, że zrobiła to specjalnie, jak gdyby...
– Gdzie ty się podziewasz?! Werbena jest już... – Z zaplecza wyłonił się drugi czubek - tym razem w odcieniach intensywnej czerwieni. Starsza kobieta zamilkła jednak, widząc za ladą młodego dziennikarza i wyraźnie skarciła samą siebie w myślach, iż wcześniej nie ugryzła się w język. Werbena - zabrzmiało w umyśle chłopaka, a jakiś cichy głosik wewnątrz jego umysłu kazał mu za wszelką cenę zapamiętać ten termin.
– Wynoś się stąd. Wynoś się z Avenue, jeśli ci życie miłe. – Siwowłosa pani burknęła cicho, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za progiem zaplecza. Thomas westchnął zniesmaczony, spoglądając z zażenowaniem na swoją pokaleczoną dłoń. Nadal próbował rozgryźć dlaczego ta głupia wiedźma potraktowała go szkłem z nieznanym mu płynem? Odczuwał wewnętrzny niepokój, lecz mimo to górę nad strachem wzięła satysfakcja, że jego dzisiejsza wizyta w małym sklepiku nie poszła jednak tak całkiem na marne i zdołał się jednak czegoś dowiedzieć. 
Opuścił pomieszczenie wedle ostrzeżeń starszej kobiety, lecz ani śnił wyjeżdżać z Avenue. Miasteczko coraz bardziej go intrygowało, czuł też, że jest coraz bliżej poznania jego tajemnicy. 
Całości dopełniło niespodziewane spotkanie Cassandry.
– Witaj – mężczyzna zatrzymał się, wyprowadzając kobietę z nagłego zamyślenia. 
– Thomas... – wydukała, a jej wzrok niemalże od razu przeniósł się poniżej. – Co ci się stało? – Uniosła podejrzliwie brew, taksując mężczyznę na wylot. 
– To... nic takiego – mruknął chłopak, chowając nadal dającą się we znaki dłoń w kieszeń płaszcza.

Cassandra? WYBACZ MI....