10/31/2016

Od Rosalie cd. Luki

Nie spodziewałam się, że zaczniemy rozmawiać, a tym bardziej na jakieś normalne tematy. Jednak tak się stało. Siedzieliśmy na kanapie otuleni ciepłym światłem ognia. Muszę przyznać, że teraz nie wyglądał na aż takiego strasznego. Chyba nie powinnam tak myśleć.. prawda? W końcu to tylko wygłodniały wampir rządny mojej krwi. A szkoda.. wydaje się być nawet całkiem.. miły? Nie to nie możliwe. Na pewno próbuje mnie tylko zwieść bym straciła czujność. Z drugiej strony nienawidzę wampirów, a jednak nawet przyjemnie mi się z nim rozmawia i przebywa. Od dawna nie rozmawiałam z kimś o czymś innym niż leki czy napary podczas sprzedawania ich. Chciałabym tylko żeby przestał być taki sztuczny. Nie widziałam w jego oczach jeszcze nawet jednego, prawdziwego i szczerego uśmiechu. Jestem pewna, że taki uśmiech byłby naprawdę piękny…
- A ty wiedźmo? - zapytał ze sztucznym ciepłem w głosie - Na co dzień ratujesz wampirom zwierzęta, czy też masz jakieś inne zajęcia? - dodał
Zaśmiałam się cicho puszczając kocyk i kładąc stopy na ziemi. Spojrzałam na swoje blade dłonie, a potem za okno przyglądając się kołyszącym na wietrze drzewom.
- Ogólnie nie przepadam za wampirami z chyba wiadomego powodu, więc raczej na co dzień nie mam dotyczenia z ich podopiecznymi - odparłam ze śmiechem, po czym wesoło uśmiechnęłam się do chłopaka, który odpowiedział tym samym, lecz bardziej sztucznym - Przeważnie nawet nie ruszam się z domu. Jedynie nocą by nazbierać trochę ziół i grzybów. Jestem taką „naturalną farmaceutką” jeśli można to tak nazwać. Po prostu wytwarzam dużo rodzajów leków i naparów z tego co kupię u lokalnych kupców lub znajdę w lesie. Miło mi się tak żyje, chociaż czasem brakuje jakiejś gęby do której można się odezwać i pomarudzić ile to znowu razy się nie poparzyłam czy pokłułam igłą. - westchnęłam cicho znowu spuszczając głowę i patrząc na dłonie
- Robisz leki? Niby jak? - zapytał wpatrując się we mnie
Wyciągnęłam zza paska jeszcze jeden listek, po czym schowałam go w dłoniach.
- O tak - powiedziałam cicho, po czym otwarłam dłonie
Listek cicho uniósł się kilka centymetrów nad moje ręce i zawisnął w powietrzu. Trzymając pod nim jedną dłoń skruszyłam delikatnie drugą ogonek i rogi rośliny. Drobny pyłek, który do niczego się nie nadawał schowałam z powrotem, a sam listek przykryłam ponownie dłońmi. Potarłam nimi kilka razy, a gdy je odkryłam na jednej z nich ułożyła się mała jasnozielona grudka. Pochyliłam się i zdmuchnęłam jedną ze świec. Zanurzyłam palec w roztopionym wosku i wymieszałam go z małą grudką. Po chwili miałam na dłoni coś w rodzaju maści, ale było jej na tyle mało, że mieściła mi się na jednym palcu.
- Co to takiego? - zagadnął Lucia
- Maść, która może uleczyć wszelkie, nawet najgłębsze cięte rany - powiedziałam to z taką ekscytacją, że moje oczy wręcz się zaświeciły
- Serio? - spojrzał na mnie jak na nienormalną
- Nie, to zwykły krem nawilżający - odparłam i maznęłam go po nosie
Wampir skrzywił się, a ja rozłożyłam się na kanapie płacząc ze śmiechu. Zanim zdążył mnie dorwać zerwałam się i pochwyciłam wygasłą świecę. Teraz cały pokój był oświetlony, więc nie miałam problemu z dotarciem do parapetu. Jedna z roślinek miała kwiaty. Zerwałam z niej trzy najmniejsze i parę listków. Położyłam wszystko na stoliku i przyklękłam przy nim, gdy Lucia zaglądał mi przez ramię i przyglądał się co robię. Otuliłam kwiaty i liście dłońmi. Lekka łuna przebijała się przez moje palce, a gdy je wzięłam rośliny stały się białe, a dokładniej woskowe. Przykładałam je staranie jeden po drugim do świecy tak by się w niej zatopiły. Na koniec otuliłam świecę dłońmi. Na knocie pojawiła się mała iskierka ognia, a gdy się już rozpaliła wnętrze świecy, a w tym kwiaty zapłonęły ciepłym światłem. Uniosłam ją delikatnie i pokazałam chłopakowi.

Luca? Co ty na to?

Od Luki cd. Rosalie

- Cóż, możemy mieć nadzieję. W końcu pogoda jest zmienna – powiedział i uśmiechnął się, błyskając kłami. Dziewczyna wzdrygnęła się i zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, obserwując go czujnie. Najwyraźniej obawiała się, że wampir postanowi uczynić ją swoim posiłkiem przy każdej nadarzającej się okazji. Lucia, zamiast jednak rzucić się na nią, najzwyczajniej w świecie dźgnął ją palcem w bok.
- Ale jesteś spięta – stwierdził. Zaraz potem wzruszył lekko ramionami – Spokojnie, przecież cię nie pożrę – dodał z niewinnym uśmiechem. Obrzuciła go niepewnym spojrzeniem i z powrotem skierowała wzrok w stronę okna, w niewielką łunę światła. Ciężko było powiedzieć, by coś obiecywała. Zaraz potem w kuchni pojawił się Echo, najwyraźniej zrażony samotnym siedzeniem w salonie. Usiadł między nimi i zamerdał zachęcająco ogonem. Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu Rosie po cichu zaczęła wycofywać się do pomieszczenia, gdzie zostawiła koc. Lucia podążył za nią i z powrotem ustawił stolik do pionu. Westchnął cicho.
- Powinienem rozpalić w kominku? – zapytał, wskazując na ciemną wnękę w jednej ze ścian. – Wprawdzie nie przeszkadza mi temperatura, ale tobie chyba jest zimno – dodał, patrząc na dziewczynę, która starannie zawijała się w koc. Skinęła głową z wdzięcznością. I tak po całych piętnastu minutach przeklinania drewna i nieudolnych zapałek w palenisku zapłonął wesoło ogień. Wampir przymknął szybkę piecyka, ot tak dla pewności, żeby zwierzakom nic głupiego nie strzeliło do głowy. Pokój wypełnił się ciepłym, pomarańczowym światłem, znacznie mocniejszym niż tym od świec. Zadowolony z siebie Balamonte rozciągnął się na sofie obok młodej czarownicy i przymknął oczy. Kier zachwycony nagłym pojawieniem się takiego źródła ciepła ułożył się wygodnie niedaleko niego i zasnął.
- Tak jest o wiele przyjemnej – mruknęła. Jej włosy wyglądały niezwykle uroczo w tym oświetleniu, a Lucia mający słabość do ładnych rzeczy uparcie odganiał od siebie myśl, że mógłby odciąć jej przynajmniej jeden kosmyk. Dziwnym trafem kojarzyły mu się z białym złotem. – Raczej nie często palisz w kominku? – zagadnęła. Wzruszył lekko ramionami.
- W zimę, jak mam jakichś gości. Takich, którzy potrzebują ciepła. Ewentualnie jak tej dwójce robi się chłodno – wskazał ruchem głowy zwierzaki wylegujące się przy ogniu. Czarownica uśmiechnęła się lekko.
- Innych też tu zaciągasz, żeby coś przegryźć? – zaśmiała się. Odpowiedział szerokim uśmiechem.
- Zdarza się. Ale przeważnie robimy inne rzeczy. Na które też raczej byś się nie zgodziła, czarownico – rzucił beztrosko. Zmieszanie na jej twarzy zdecydowanie warte były tego komentarza. Przez chwilę zapanowała cisza, przerywana co jakiś czas uderzeniami piorunów. Echo podrygiwał nerwowo przy każdym z nich, ale nie zrobił nic, by wcisnąć się pod kanapę, miejsce przy kominku było lepszą opcją. No i oczywiście nie mógł ustępować kotu.
- Czym zajmujesz się na co dzień? – zagadnęła Rosalie.
- Różnymi rzeczami, naprawdę różnymi. Czasami łapię się jakiejś dorywczej roboty z nudów, czasami sprzedaję innym ciekawe informacje, a jeszcze czasami dotrzymuję towarzystwa miłym ludziom, najczęściej tym mającym coś do ofiarowania w zamian – wyjaśnił ogólnikowo. Przekręcił się na kanapie, tak żeby móc przypatrzyć się jej twarzy.
- A ty, wiedźmo? – zapytał ze sztucznym ciepłem w głosie. – Na co dzień ratujesz wampirom zwierzęta, czy też masz jakieś inne zajęcia? – dodał. 

Rosalie?

Od Rosalie cd. Luki

Próbowałam dojrzeć twarz wampira przez ciemność, ale ledwo widziałam czubek własnego nosa. Wydostałam się nieporadnie spomiędzy kłótni zwierzaków i stanęłam przyglądając się konturom rzeczy stojących na najbliższym parapecie. Wydawało mi się, że widziałam tam jakąś liściastą roślinkę zanim zgasło światło. Spróbowałam do niej podejść, gdy po drodze zahaczyłam o stolik na którym stały świeczki. Zakołysały się one lekko na prawo i lewo, po czym ustabilizowały i nadal dawały lekką poświatę. Czułam jak chłopak posyła mi spojrzenie w stylu „Uważaj bardziej, nie chcę mieć tu pożaru” lub „Uważaj jak chodzisz, wiedźmo”, lecz miałam w końcu jakoś uspokoić zwierzaki prawda? Krocząc w ciemności i potykając się o własne nogi udało mi się podejść do parapetu. Tak jak zapamiętałam stała tam niewielka donica z małą krzewiastą rośliną. Urwałam jeden z większych liści i chwyciłam go u łodyżki. Zaiskrzył się, po czym zapłonął białym ogniem. Równie szybko jak zaświecił tak też zgasł. Spojrzałam w kierunku kota i zamachałam listkiem.
- Jak go zawołać? - zapytałam
- Kier - oparł chłopak prawdopodobnie próbując się domyślić co chcę zrobić
Zbliżyłam się powoli do skaczących ku sobie zwierząt i zawołałam kota. Zapewne nie zareagowałby gdybym nie machała mu przed kocim pyszczkiem kocimiętką. Momentalnie się uspokoił i zeskoczył z kanapy rzucając się na mały listek niczym opętany. Echo już zamierzał doskoczyć do niego, gdy przysiadłam przed nim i ze spokojem spojrzałam mu w oczy wyciągając przy tym ku niemu dłoń. Owczarek zerknął tylko ostatni raz na kota, po czym otarł się o moją rękę. W chwilę po tym błyskawica ponownie uderzyła niedaleko posiadłości wampira. Pies czmychnął pod koc zaniepokojony nie uspokajającą się burzą.
- Napatoczyłeś się bogom burzy i piorunów czy co? Wszystkie uderzają niedaleko twojego domu - zapytałam przysiadając obok niego
Dopiero, gdy usiadłam obok niego byłam w stanie zauważyć jego twarz. Jego oczy świeciły lekką poświatą mimo blasku świec. Były niemalże hipnotyzujące, a raczej po prostu ładne. Zwątpiłabym w siebie, gdyby coś takiego wystarczyło do odebrania mi trzeźwego myślenia. Przyglądałam się mu tak opierając łokcie na kolanach, a kiedy już chciałam się odezwać rozległ się ogromny huk. W sekundę po tym jak otwarło się jedno z większych okien i wpuściło do środka nieprzyjemne zimno oraz wilgoć błyskawica uderzyła w któreś z większych drzew w mieście. Na początku skuliłam się, lecz po chwili podniosłam się i podbiegłam do szamotających się okiennic by pomóc Luci. Razem udało nam się je zamknąć, lecz silny powiew wiatru zdmuchnął świeczki, a przestraszony hałasem Echo przewrócił stolik na którym stały. Spróbowałam po ciemku zebrać resztki pokruszonej i zdeptanej świecy, ale chyba bardziej zawadzałam chłopakowi. Zebrałam tyle ile dałam radę i przesypałam na jedną dłoń. Usłyszałam jak Lucia wstaje, a potem kieruje się gdzieś w kierunku kuchni. Podniosłam się szybko z klęczków i chwytając się jego przedramienia podreptałam za nim. Wyrzucił do kosza świeczkę, a ja podałam mu moją część. Staliśmy niedaleko oka wychodzącego na wschód. Podeszłam do niego i oparłam się dłońmi o chłodny parapet. Wydawało mi się, że przy horyzoncie próbuje przebić się wschodzące słońce, ale warstwa chmur była na tyle gruba, iż było widać tylko delikatnie jaśniejącą łunę.
- Jeszcze wczoraj przeglądałam w okolicznej prasie prognozę pogody. Nie była zbyt ciekawa. Miało bezustannie lać przez najbliższe kilka dni. Mam nadzieję, że to nie będzie prawda. Chciałabym wrócić do domu, a okolice twojej posiadłości wcale nie wydają się znajdować blisko mojej - westchnęłam zmartwiona
Odwróciłam głowę do tyłu gdzie wcześniej stał krwiopijca, lecz zamiast zobaczyć go kilka metrów za mną spoglądającego ku zwierzakom stał dosłownie kilka centymetrów za mną, a jego oczy złowrogo połyskiwały.

Lucia?

Od Luki cd. Rosie

Lucia zamieszał alkoholem, delikatnie poruszając nadgarstkiem i jednocześnie podejrzliwie zerknął na kota, który w najlepsze mościł mu się na kolanach. Kto wie, kiedy wstąpi w tego potwora wojowniczy nastrój. Na razie nie wyglądał jednak groźnie, więc wampir z wahaniem poklepał go po puchatej głowie. Za oknem rozległ się kolejny głośny grzmot, skwitowany przez Echo nerwowym drgnięciem.
- Skąd go masz? Przybłąkał się do ciebie? – zagadnęła Rosie, szczelniej opatulając kocem siebie i psa.
- Ależ nie, kupiłem go z całkiem przyzwoitej hodowli. Był najmniejszy w miocie i jakoś nikt go nie chciał – powiedział i uśmiechnął się lekko. Przesunął wymownym wzrokiem po okazałym cielsku Owczarka. – Aż trudno uwierzyć, prawda? – dodał zaraz potem. Odpowiedziała mu uśmiechem i skinęła głową. Zerknął na przysypiającego kota, a kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Upił łyk alkoholu i przymknął oczy.
- A kot? Też z hodowli? – rzuciła lekko. Chłopak odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć.
- On jest akurat znajdą. Ktoś podrzucił mi go pod dom, a kiedy uchyliłem drzwi, od razu władował się do środka. I jakoś tak się stało, że został – powiedział. Kolejny hałas wydany przez burzę zawisł w ciszy między nimi. Jeszcze następny uderzył niepokojąco niedaleko i nagle w całym domu zrobiło się ciemno. Luca westchnął ciężko.
- Powinienem był wcześniej przygotować jakieś świece albo latarki – stwierdził i z ociąganiem zgonił kota z kolan. Kier miauknął oburzony takim zachowaniem i powlókł się szukać ciepła u dziewczyny. Ostentacyjnie zasyczał na niewinnego psa i usadowił się u boku czarownicy, z powrotem zapadając w drzemkę. Lucia w tym czasie zapamiętale przeczesywał szuflady swojego domu, poszukując czegoś, co choć trochę rozświetliłoby wnętrze. Co jakiś czas robiło się całkowicie biało, kiedy światło błyskawic wpadało przez okna.
Dopiero po dobrych dziesięciu minutach trafił na dwie, nadtopione zresztą, świece. Wzruszył jednak ramionami – w końcu to już coś. Po cicho ruszył do kuchni po niewielki spodeczek, na którym mógłby je ustawić, żeby steryna nie skapywała na stolik. Znalezienie zapałek było już dużo mniejszym problemem. Wrócił więc do saloniku, zachodząc przy okazji Rosie od tyłu. Podniósł kosmyk jej włosów i uśmiechnął się złośliwie, kiedy dziewczyna wzdrygnęła się zaskoczona, jego nagłym pojawieniem się.
- Trochę ci się zeszło – powiedziała ostrożnie, odwracając lekko głowę do tyłu, chcąc na niego zerknąć.
- Taaak, nie mogłem znaleźć głupich świeczek – wyjaśnił i puścił jej włosy, które miękko opadły na kanapę. Z powrotem wrócił na swoje miejsce, ustawił podstawkę na stoliczku przy kanapie i zapalił świece. Dwa niewielkie płomyczki zatańczyły zgrabnie na knocie i otuliły pomieszczenie słabym, mdłym światełkiem.
- Tak lepiej? – zapytał dziewczynę.
- Zdecydowanie – odparła i zamilkła, żeby przeczekać huk grzmotu. Kot uniósł łepek wyrwany nagle ze snu, rozglądając się z zamyśleniem po pomieszczeniu. Potem miauknął, choć w opinii Luki brzmiało to raczej jak zachrypłe rzężenie, i ugryzł lekko Rosie w dłoń, domagając się uwagi. Następnie spróbował zaatakować pysk Echo pazurami i przejąć dla siebie całe jej kolana i najeżył się zaskoczony, gdy jego niedoszła ofiara kłapnęła dla niego zębami. Wampir uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.
- Lepiej wykorzystaj swoją rękę do zwierząt i je powstrzymaj, inaczej będziemy mieli tu mały Armagedon – ostrzegł. Wprawdzie zwierzaki nieczęsto wchodziły sobie w drogę i przeważnie były sobie obojętne, jednak Lucia nie raz widział już ich popisy. I zdecydowanie nie chciałby musieć się za nimi uganiać po całym domu w ciemności, nawet jeśli widział w niej doskonale. 

Rosie?

10/24/2016

"Its heart beats fast now. It knows."| Do Aidena


-Owieczko, opowiedz mi coś- wilk odezwał się swoim strasznym głosem. Spojrzał na nią wzrokiem spokojnym i zarazem pełnym szacunku. 
 -Był sobie blady człowiek z czarnymi włosami, który był bardzo samotny- zaczęła Owieczka.
- Dlaczego był sam?- spytał.
-Wszystkie rzeczy musiały się z nim spotkać, więc... zaczęły go unikać.
- Czy chciał je ścigać?
-Wziął więc topór i rozciął się w pół, równo przez środek.
- Żeby zawsze miał przyjaciela?
- Żeby zawsze miał przyjaciela...

_________________________________________________

 Budzik zerwał ją z objęć, nie zawsze dobrego, Morfeusza. Była godzina 9:30. Dzisiaj był ślub, który Vayne musiała uwiecznić na fotografiach. Zwykle nie przyjmowała takich ofert pracy, ale nie miała zbytniego wyboru. Zarabiać na dom jakoś musi. Nie to żeby to było złe. Po prostu nie przepadała na migdalącymi się parami na sam swój widok. To takie słodkie, że czasem ma ochotę zwrócić swój obiad. Dlatego jakoś sobie obiecała, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Woli życie jako stara panna z kotami. Mniejsze wydatki. Przygotowała potrzebny jej sprzęt, który zapakowała od razu w samochód. Nie mogła jednak sama jechać w byle czym.Ubrała się w czarne spodnie i koszulę w kolorze brudnej bieli. Spojrzała na siebie w lustrze i westchnęła głośno.
- Do czego oni mnie zmuszają?- mruknęła sama do siebie. Dłonią wyprasowała koszulę i z niechęcią wzięła kluczyki od auta. Wolała już mieć to za sobą. Nie miała w zwyczaju jedzenia śniadań, dlatego też nie zrobiła tego i teraz.  Nie zamierzała jednak spędzić tam dużo czasu. Chciała jeszcze gdziekolwiek wyjść wieczorem i nie miała zamiaru z tego rezygnować. Zaplanowała już sobie wieczór ze swoją przyjaciółką.

* * *

Jak zwykle piły z przyjaciółką w tym samym barze o tej samej porze. Vayne pokazywała jej zdjęcia, które zrobiła na sesji po ślubie. Nie wyszły najgorzej. Para młoda prezentowała się nieźle nawet bez retuszu. Była dość dumna z tych zdjęć. Co tu się w sumie dziwić. Uśmiechnęła się, widząc przytaknięcie rudowłosej Zoe. Odsunęła chudziutką dłonią spory aparat.
- No nieźle, szukałaś może pracy w okolicy?- spytała kończąc już trzecią szklankę whiskey. Blondynka zerknęła na przyjaciółkę.
- Nie sądzisz, że ci już starczy?- uniosła jedną brew pytająco.
- Nie, ale muszę iść do łazienki-zaśmiała się. Wstała chwiejnym krokiem. Gdy tylko odprowadziła ją wzrokiem zajrzała na ekran telefonu. Musiały zaraz wychodzić. Tylko, że ona nie wracała. Dopiero po pół godzinie Vayne wstała niechętnie z miejsca, chcąc jej poszukać. W łazience jej nie było. Spytała ochroniarza czy jej nie widział. W końcu łatwo zauważyć te rude coś na głowie. I faktycznie. Widział ją. Pokazał jej tylne drzwi. Powiedział, że jakiś mężczyzna pomógł jej wyjść na zewnątrz by się przewietrzyła. Skinęła, dziękując w ten sposób i wyszła. Sparaliżowało ją dość szybko. Widziała, jak jakiś typ wysysa krew z jej przyjaciółki. W panice chwyciła kubeł od kosza i rzuciła metalowym przedmiotem z jego główkę, pokrytą czarną czupryną. Błyskawicznie znalazł się przy niej. Kątem oka dostrzegła leżącą na ziemi przyjaciółkę. Złapał jej nadgarstki i zacisnął nad głową. Nie miał problemów z unieruchomieniem jej. Jedyne co jej przyszło do głowy był głupi, ale mógł się udać. Kopnęła go, więc między nogi. Z zaskoczenia zsunął dłoń z jej twarzy. Wtedy nabrała powietrza, aby krzyknąć.
 No więc. Panie Aiden'ie zabij mnie za długość ok. 

Cytat postaci Kindred.

10/16/2016

Od Rosalie cd. Luki

Biedny pisak. Sama nie specjalnie przepadam za burzą, a tym bardziej za piorunami z nią związanymi. Chłopak szukał czegoś po szafkach robiąc przy tym niezły hałas, kiedy za każdym razem trzaskał drzwiczkami. Ja natomiast prześlizgnęłam się do kota. Przykucnęłam niedaleko i cichutko przyglądałam się jak je. Kończył już swoją porcję, kiedy mnie zauważył i podniósł łepek w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie i wyciągnęłam nieco bezwładnie dłoń w jego kierunku by ją obwąchał. Z dala od mojej ręki nieco poniuchał i wrócił do swojej miski. W międzyczasie zauważyłam jak chłopak przykuca zaraz za mną i dyskretnie zagląda mi przez ramię. Kiedy przesunął się nieco patrząc zza mnie na kota ja udawając, że go nie zauważyłam kiwnęłam się do tyłu i usiadłam krzyżując nogi. Luca wywrócił się i siedział z wyciągniętymi nogami. Wychyliłam się do tyłu tak, że moje włosy zamiatały podłogę i uśmiechnęłam się do wampira.
- Czego tam tak zaciekle szukałeś? – zapytałam spoglądając ciekawsko na niego
Chłopak wstał jak zwykle próbując oczarować mnie swoim urokiem i podał mi szklankę z sokiem. Wzięłam ją i powąchałam. Skrzywiłam się nieco, po czym odłożyłam szklankę na stół. Spojrzał na mnie jak na nie normalną, lecz tylko westchnęłam.
- Nie lubię soku jabłkowego - powiedziałam z widoczną niechęcią w głosie spoglądając ku szklance
Luca już miał coś powiedzieć, gdy mu przerwałam. Miał zapewne oburzyć się na moje złe wychowanie i marudzenie, ale tak łatwo mu dojść do słowa nie pozwolę.
- Masz jakiś kocyk? Zimno tu macie - stwierdziłam wstając i otrzepując ubrania
Wampirek spojrzał na mnie wymownie i wręcz zobaczyłam w jego oczach słowa „Nie przesadzasz przypadkiem?”. Przechyliłam głowę w bok i zrobiłam wzrok „zbitej sarny” lub jak kto woli „kota ze Shreka”. Lucia westchnął cicho drapiąc się po głowie, po czym podszedł do jednej z szaf. Podreptałam zaraz za nim wyczekując ciepłego okrycia. Sięgnął coś z najwyższej półki. Z ciekawości spojrzałam na jego nogi. Oczekiwałam, że będzie stał na palcach, a on nawet się nie wyprostował porządnie. Ja bym pewnie nawet nie doskoczyła do tej półki. Po chwili w moich rękach wylądował ogromny gruby koc. Mało brakowało, a bym podskoczyła z radości. Zamiast tego podskoczyłam ze strachu, gdy niedaleko domu uderzył piorun. Na zewnątrz przez chwilę zrobiło się biało, a ja zasłoniłam oczy upuszczając koc. Po kilku sekundach odsłoniłam twarz i zauważyłam tylko wpatrującego się we mnie Lucie oraz wyglądającego spod kanapy roztrzęsionego Echo. Nie zwracając nawet uwagi na chłopaka podniosłam moją tymczasową zdobycz i podbiegłam do owczarka. Nim zdążyłam do niego podejść ponownie schował się pod kanapą. Otuliłam się kocem, który ciągnęłam po ziemi, a następnie usiadłam owinięta nim na sofie podkulając nogi pod siebie i  schylając się pod nią. Wyciągnęłam ostrożnie rękę ku psu, a gdy nieco się uspokoił wyszedł i wskoczył do mnie na kanapę. Przykryłam go kocem, a on położył swój pyszczek na moich kolanach. Po chwili pomimo nadal trwającej w najlepsze burzy zaczął przysypiać. Wampirek przysiadł obok ze szklanką alkoholu, a po chwili kot wskoczył mu na kolana. Oparłam głowę o kanapę, a jasne loki porozrzucały się po materiale. Spojrzałam na Lucię. Miałam ochotę z nim o czymś pogadać, tylko o czym?

Luca?

P.S Wiecie jak ciężko się pisze opowiadania z bolącymi oczami (prawie na ślepo) i zacinającą się klawiaturą przy każdej literze?

10/15/2016

Our hometown's in the dark...| CD. Rose

Jak zawsze w czasie pełni nie mógł spać. Pełna tarcza księżyca na niebie rozgrzewała go, podnosiła apetyt oraz żądzę mordu. Przewracał się w swoim wielkim łożu w rezydencji na przedmieściach Avenue, walcząc wewnętrznie pomiędzy lenistwem i zostaniem w domu a wyruszeniem na łowy i wybiciem conajmniej pięciu osób by zaspokoić wilczy głód. Uśmiechnął się pod nosem na swoje porównanie. Wilkołaki i wampiry były naturalnymi wrogami, czymś sprzecznym, co było w stanie wykluczyć się wzajemnie. A mimo to wyczuwał swój wilczy apetyt.
Aiden odrzucił zamaszystym gestem satynową pościel, pod którą leżał. To krótkie stwierdzenie, nic nie znaczący epitet zadecydował o losie ludzi, którzy dzisiaj napotkają go na swojej drodze. Wciągając na siebie czarne spodnie, świeżo wyprane przez gosposię, poczuł przyjemne ciepło, które rozlało się po nim całym, owijając wnętrzności miłym całunem. Ogień zapłonął w jego oczach a żądza polowania wzrosła niemal trzykrotnie. Praktycznie w biegu założył przez głowę byle jaki, biały t-shirt i zszedł - a raczej zbiegł, zwykłym, ludzkim tempem - po schodach, po drodze zgarniając skórzaną kurtkę. Wsunął barczyste ramiona w poły wierzchniego odzienia i otworzył zamaszystym gestem drzwi od rezydencji, drugą dłonią przeczesując włosy. Uśmiechnął się pod nosem zawadiacko i spojrzał na księżyc, którego łuna padła na niego od razu, gdy wyszedł z domu. Jego twarz wykrzywił jeszcze szerszy uśmiech.
Niech zacznie się polowanie.

***

Mimo, że nie trwało to długo, brunet bawił się wyśmienicie. Uwielbiał wałęsać się po mieście i zmniejszać populację ludzką z tych mniej inteligentnych jednostek; po co komu nastolatka, która o pierwszej w nocy siedzi sama na placu zabaw? Po co komu jakiś cholerny, ważniacki i prostacki adwokat, który postanowił dzisiaj zabalować i był do tego stopnia uchlany albo i zdesperowany, że zaczął podrywać Aidena? To były całkowite odludki; pomioty, które tylko zawadzały w całym systemie. Jeśli dali się tak łatwo zabić, a właściwie sami się prosili o umieranie w męczarniach, nie mieli w sobie ni krzty instynktu samozachowawczego, który akurat w tym mieście był kluczowy do życia. 
Po niecałej godzinie dobrej zabawy, Aiden szedł wolnym krokiem po ciemnej ulicy jednej z bogatszych dzielnic. Niedaleko stąd mieściła się jego posiadłość, która właściwie górowała nad całym osiedlem. Aiden przeczesał włosy, po czym spojrzał na swój, wcześniej biały shirt. Teraz był ona cały w czerwonej posoce, to samo tyczyło się całej twarzy bruneta. Był brudny, ale zbytnio go to nie obchodziło. W końcu, ludzie nie pierwszy raz w tym mieście widzieli wampira, czyż nie?
Gdy wsłuchiwał się w swój stukot podeszw, wyczuł czyjś zapach. Niewyraźny i trochę przekształcony, ale esencję miał tę samą. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nie czuł tego zapachu od tysięcy lat; nie czuł go od momentu, gdy był śmiertelnikiem i nadal żył w swojej żałośnie słabej wioseczce. Chłopak wciągnął powoli powietrze do płuc, mimo, że nie było mu to potrzebne do życia; albo bardziej nieżycia. Czynność miała jedynie na celu zlokalizowanie źródła tego specyficznego zapachu; zapachu jego nowego życia, jego nadziei i nowej drogi. Zapachu czarownicy, która zrobiła z niego Pierwotnego.
Jego wzrok zatrzymał się na złotorudej dziewczynie, która stała na środku ulicy i wpatrywała się w księżyc. Zmrużył lekko oczy i wtopił się w cień, by mógł bez problemu obserwować dziewczynę. Ruda mruknęła coś do siebie pod nosem w nadziei, że nikt tego nie usłyszy; Aiden jednak, dzięki swoim zdolnościom, usłyszał zdanie 'Nie jesteś żadnym pieprzonym wilkołakiem, idiotko' wypowiedziane z typową dla młodzieżowego wieku ironią. Panicz Marshall parsknął śmiechem na jej uwagę, po czym zaobserwował, jak głowa rudowłosej porusza się niespokojnie, jakby chciała się upewnić, czy nic za nią nie idzie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w kierunku - jak podejrzewał - swojego domu. Wyraźnie czuł w niej zapach Czarownicy z Sabatu Czarownic. Musiała być z nią jakoś spokrewniona, nie było innego wyjścia. Ale i dało się od niej wyczuć strach. Aiden postanowił pobawić się z nią w kotka i myszkę. Ruszył w przód wolnym krokiem, by ta mogła go ujrzeć kątem oka. Podejrzewał, że gdy go ujrzy, odwróci się, by sprawdzić, czy to były tylko zwidy. Tak też się stało; ruda odwróciła się na pięcie, co zostało wykorzystane przez bruneta, który stanął przed odwróconą dziewczyną. Oparł się o, oczywiście, zgaszoną latarnię; promienie księżyca oplotły całe jego ciało, przez co musiał wyglądać przerażająco; cały ubabrany krwią z grymasem polowania na twarzy. Po upewnieniu się, że nic ją nie śledzi, zielonooka odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wrogiem. Usłyszał jak wciągnęła ze świstem powietrze, na co on po prostu wykrzywił usta w lekki uśmiech.
- Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. - Aiden uśmiechnął się szelmowsko, po czym przekrzywił głowę i spojrzał bez popłochu w zielone oczy dziewczyny, która stała jak oniemiała i wpatrywała się w niego jak ciele w malowane wrota. Może to przez to, że znikąd się przed nią pojawił? 

10/14/2016

Od Cass cd. Thomasa

Po jego ostatnich słowach postanowiłam to jeszcze raz przemyśleć. Może naprawdę nie ma złych zamiarów? Tyko... To przecież dziennikarz! W 98% interesują go ataki zwierząt. Ja nie mogę, po prostu nie mogę nic na ten temat powiedzieć, a najlepiej by było, jakby on też nic nie wiedział... Mimo wszystko postanowiłam zmienić taktykę. Westchnęłam i wypiłam już całe whisky, a on poszedł w moje ślady. Przewróciłam oczami.
- No dobra... - uśmiechnął się. - W takim razie co chcesz o mnie wiedzieć? - wymusiłam uśmiech
- Odpowiesz na każde pytanie? Nie wiem teraz, które wybrać... - odparł coraz bardziej się uśmiechając.
- Nie bądź jak dziecko, to chyba jasne, że niektórych pytań się po prostu nie zadaje... - powiedziałam, a widząc, że chce coś powiedzieć dodałam: - Nie, nie powiem Ci ile mam lat - zaśmiał się, a ja również się uśmiechnęłam.
- Jednak potrafisz być normalna... Teraz już rozumiem powiedzenie "Kobieta zmienną jest" - westchnął i przewrócił oczami. Mimo, iż nie zapowiadało się źle i tak miałam złe przeczucia, ale już trudno. Sama nie lubię się zadawać z nudnymi i ponurymi ludźmi, więc sama taka być nie mogę. Po chwili doszłam do wniosku, że chłopak, a właściwie już mężczyzna zastanawia się jakie pytanie mi zadać, dlatego przygotowałam się psychicznie i czekałam.
- No wiesz... Chciałbym przede wszystkim wiedzieć, jak masz na imię - zaczął.
- Cassandra, ale możesz mi mówić Cass - odparłam krótko.
- A mogę również Cassy? - kiwnęłam głową - Gdzie mieszkasz?
- W Avenue - uniosłam brwi.
- No tak - zaśmiał się. - Jakbyś mnie szukała...
- Wątpliwe - spojrzał na mnie.
- Jakbyś mnie szukała... Wynająłem mieszkanie w centrum, na Boar Street - powiedział trochę niepewnie.
- Zwykle tamtędy nie przechodzę, mieszkam zupełnie po drugiej stronie - z jednej strony odetchnęłam z ulgą, a z drugiej zaczęłam się zastanawiać do czego ta znajomość mogłaby mi się przydać.
- Wiesz gdzie to?
- Oczywiście, mieszkam tu od 19 lat - uśmiechnęłam się.
- Bez urazy, ale wyglądasz na nieco więcej... - zaśmiałam się. Szczerze, zaimponował mi umiejętnością "przypadkowego" wydobywania informacji.
- Urodziłam się w Nowym Orleanie - wyjaśniłam. Pokiwał głową, na znak, że jeszcze nadąża. Właściwie, nie było powodu, dla którego miałby nie nadążać. W końcu jeszcze się bardzo nie rozgadałam.
- Chcesz jeszcze whisky? - zaproponował
- Nie, dzięki... Może innym razem - uśmiechnęłam się.
- Trzymam za słowo - powiedział odwzajemniając uśmiech. - Masz rodzeństwo?
- Siostrę, również jest... blondynką, jest wyższa ode mnie i mieszka z matką - oświadczyłam z trudem wychodząc z tej sytuacji. Właściwie nawet nie wiem dlaczego chciałam mu powiedzieć, że moja siostra jest czarownicą. To nawet nie mogło być przyzwyczajenie, bo przecież z nikim w ten sposób nie rozmawiam.Wiedziałam, że zapyta o ojca, dlatego wyręczyłam go. - Tata odszedł.
- Przykro mi - taak... I te sztuczne wyrazy współczucia "bo tak wypada". Jak ja to kocham! I tak oboje dobrze wiemy, że ma to gdzieś. Chyba....
- Rozstaliśmy się w zgodzie, historia na inną okazję, albo wcale - uśmiechnęłam się. Ta rozmowa wydawała mi się chora.
- A Ty mieszkasz...
- Mówiłam Ci już, że nie podam adresu, stare budynki...
- Nie o to mi chodzi - zaśmiał się. - Powiedziałaś, że Twoja siostra mieszka z matką...
- Ah! Chodzi Ci o to, czy kogoś mam? - uniosłam brwi i zaśmiałam się
- Niekoniecznie... Możesz przecież mieszkać z przyjaciółką... - starał się wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- To niczego nie zmienia - nastąpiła chwila ciszy, po czym zaśmialiśmy się. Szczerze, nie interesowało mnie jakiej jest orientacji i czy inne toleruje. Nie widziałam potrzeby, żeby się nad tym roztrząsać. Nie mogę powiedzieć, że rozmawiało mi się z nim dobrze. Nie było tak, chociaż bardzo chciałam, żeby tak to wyglądało. Musiałam się przez cały czas pilnować. Ważyć każde słowo. To było tortury, chociaż przyznam, że gdyby nie był ciekawskim dziennikarzem, a zwłaszcza nieświadomym  człowiekiem, mogłabym go polubić. Miałam zamiar na sam koniec tego "spotkania" dać mu jasno do zrozumienia, żeby nie stawał się częścią tego psychicznego miasta, bo to się może źle skończyć nie tylko dla niego, ale nie mogłam. Po prostu po raz pierwszy zabrakło mi języka w gębie. Spojrzałam na zegarek i udałam, że się zasiedziałam. Nie była to prawda, nie raz siedziałam w barze jeszcze dłużej. Bałam się, że palnę coś niepotrzebnie, zwłaszcza po tym whisky. Rzuciłam coś w stylu, że muszę iść. Wydawało mi się, że coś jeszcze powiedział, ale ja wręcz wybiegłam stamtąd. Gdy tylko wyszłam obiło się o mnie świeże, zimne powietrze. Ja tak kocham to uczucie! Rozejrzałam się i spokojnym krokiem ruszyłam do siebie, no, może trochę naokoło...

Thomas?

I'm feeling sexy, I'm like oh | Do Thomasa

Lucia Balamonte miał akurat wolny wieczór, to znaczy wieczór taki, w którym nie miał nic konstruktywnego do robienia. Właściwie taki czas trafiał mu się często, na co, broń Boże, nie narzekał. Zamiast więc kolejny raz siedzieć w domu, za towarzystwo mając jedynie zwierzęta, czy też uganiać się za spitymi nastolatkami (tudzież za biednymi zagubionymi turystami), a potem mieszać ich krew z alkoholami, postanowił wyjść na miasto w celach czysto rozrywkowych. Za cel obrał sobie jeden z większych, dobrze prosperujących barów, słynących jednocześnie z chętnego na wszystko towarzystwa. Nie chodziło mu jednak tylko o młode dziewczyny lub chłopców, chociaż, prawdę mówiąc, był to naprawdę miły dodatek. Przede wszystkim wybierał się posłuchać, cóż nowego się kroi.
Wszedł do neonowo oświetlonego lokalu i już od wejścia uderzył w niego duszny zapach mieszaniny dymu z papierosów, alkoholu lejącego się dzisiejszej nocy litrami i zgrzanych ciał. Przeszedł przez pomieszczenie z dumnie uniesioną głową, pusząc się co prawda niezbyt okazałym, aczkolwiek nadal bajecznie efektownym wisiorkiem z błyszczącym szafirem, który błyskał zachęcająco do chciwych jak zwykle ludzi. Lucia czuł się dzisiaj świetnie, tak samo według siebie wyglądał i gdyby ktokolwiek zapytał go, jak może czuć się milion dolarów, odpowiedziałby bez wahania. Usiadł przy barze na wysokim krzesełku, założył nogę na nogę, podparł bladą twarz dłońmi i uśmiechnął się rozbrajająco do jakiejś młodej barmaneczki, sprawiając, że dziewczę natychmiastowo zapłonęło rumieńcem.
- Co panu podać? – wydusiła z siebie.
- Whisky z lodem, sarenko. I zawołaj szefa, powiedz mu, że przyszedł dobry znajomy – polecił, widząc, jak młódka z zapałem zabiera się do spełniania poleceń. Musiał przyznać, że z roku na rok kokietowanie ludzi robiło się coraz łatwiejsze. Niedługo potem z zaplecza wytoczył się tęgi, brodacz ze stalowym spojrzeniem. Rozjaśnił oblicze na widok wampira.
- Dawno cię nie widziałem, Lucia – rzucił i usadowił się naprzeciwko prawie Włocha. Ten ze spokojem upił łyk swojego alkoholu. Z mężczyzną znał się już kawał czasu, był jednym z tych nielicznych ludzi, którzy orientowali się w sytuacji miasta. Nie można było nazwać ich przyjaciółmi, obydwaj zazdrośnie strzegli swoich tajemnic i dbali o własną skórę, mimo to utrzymywali kontakt, z czysto egoistycznych powodów. Severin, bo tak nazywał się właściciel, zapewniał sobie jako takiego ochroniarza i co ważniejsze ciekawostki ze świata nadprzyrodzonego, natomiast Balamonte zawsze mógł liczyć na świeżą krew, zniżki na alkohol i całkiem niezłe alibi w razie konieczności.
- Jak tam zdrowie, staruszku? – zagaił krwiopijca. Brodacz uśmiechnął się krzywo.
- Jestem od ciebie młodszy, pijawko – mruknął cicho w odpowiedzi.
- I trzymasz się gorzej, jak zdążyłem zauważyć – odciął tamten, unosząc brwi i przesuwając wzrokiem po piwnym brzuchu Severina. Szef zaperzył się sztucznie gotowy wygłosić kolejny komentarz, jednak powstrzymał się, kiedy dostrzegł jak jego znajomy klient, unosi blady palec do nadal uśmiechniętych ust.
- Wstrzymaj konie. Ściany mają uszy – rzucił lekko i delikatnym ruchem głowy wskazał na siedzącego niedaleko młodego chłopaka, pozornie zainteresowanego swoją szklanką.
- Pogadamy przy najbliższej okazji — mruknął dodatkowo. Zsunął się z siedzenia. – A teraz mi wybacz, pójdę obejrzeć jakie panienki ściągnąłeś – rzucił mimochodem i wraz ze szklanką whisky ruszył do drugiej części lokalu. Uśmiechnął się do siebie, udając, że wcale nie widzi idącego za nim młodzieńca. Rozsiadł się na jednej z kanap, zagadując do roznegliżowanej młodej dziewczyny, która starała nie wbijać wzroku w błyszczący kamień szlachetny, zdobiący jego szyję tak jak robiły to jej koleżanki. Średnio jej to szło. Zajmował się właśnie nawijaniem jej włosów na palec, kiedy poczuł, że ktoś oklapł obok niego.
- Mogę ci zająć chwilę? – zagadnął chłopak, jeszcze niedawno siedzący przy barze. Luca odwrócił się w jego kierunku, cofając rękę od panienki, odganiając ją ruchem dłoni. Skrzywiła się na moment, zaraz potem przybrała obojętny wyraz twarzy i szybko się wycofała.
- Naturalnie, o cóż chodzi? – zapytał niewinnie.
- Znasz się z właścicielem? – zapytał bez owijania w bawełnę.
- Powiedzmy, a z kim mam przyjemność? – Luca oparł twarz na swojej dłoni i obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.  

Thomas? 

You only need the light when it's burning low | CD. Cassandry

Zaniepokoił go fakt, jak bezpośrednia i spostrzegawcza okazała się dziewczyna. Krył się ze swoją tożsamością, chciał pozostać anonimowy i wtopić się w tłum, jak widać jednak – na próżno. W duchu przeklinał tę zapyziałą dziurę jaką było Avenue, gdzie informacje dochodziły do wszystkich w zabójczym tempie, a wszystkie spojrzenia kierowane w jego stronę były pełne podejrzeń i nieufności. Cholera jasna – przemknęło Thomasowi przez głowę, kiedy analizował słowa blondynki w głowie i uświadomił sobie, że musi być nieco ostrożniejszy. 
– Nie bierz tego jako wywiad... – mruknął przeciągle, cały czas bujając opróżnioną szklanką w dłoni. Dziewczyna nie wyglądała na uspokojoną, ba, zniecierpliwiła się jeszcze bardziej, z trudem zachowując powagę. Młody dziennikarz miał wrażenie, że lada chwila, a jego rozmówczyni palnie mu szklanką po Whisky prosto w twarz. Dziwiło, ale zarazem śmieszyło go jej dziwne zachowanie, atakowała go potokiem oskarżeń, a w każdym jego słowie szukała drugiego dna, już na wstępie będąc przekonaną, że Thomas ma wobec niej złe zamiary. 
– W takim razie co to jest? Ta rozmowa? Powiesz mi o co chodzi? – Zaatakowała ponownie, odstawiając pustą szklankę na blat, a donośny huk, po zetknięciu szkła z drewnem rozległ się w promieniu kilku metrów, skupiając na parze rozmówców zaskoczone tym gwałtownym hałasem spojrzenia innych ludzi przebywających w barze. Ciekawskie głowy odwróciły się jednak już po chwili, a Thomas i jego towarzyszka – której imienia nie miał jeszcze okazji poznać, gdyż dziewczyna trzymała go na odległość i nie ufała mu nawet w najmniejszym stopniu – zostali ,,sami". 
– Wyluzuj, chcę po prostu porozmawiać. Nikogo tutaj nie znam. – Mimo, że próbował zachować powagę, pokusa okazała się silniejsza i już po chwili młody dziennikarz parsknął rzewnym śmiechem, widząc powagę pomieszaną ze złością, wymalowane na twarzy dziewczyny. – Nawet jeśli jestem dziennikarzem, to aktualnie chcę po prostu napić się Whisky – dodał, gestem dłoni przywołując barmana i prosząc go o kolejną porcję mocnego trunku, który tak bardzo lubił. Miał mocną głowę do alkoholu, ale nie lubił też przesadzać. Potrafił wyznaczyć sobie granicę. Taką, w której był jeszcze w stanie zachować zdrowe zmysły i w pełni kontrolować słowa, które płynęły z jego ust. 
Spojrzał na blondynkę w bezwzględnej ciszy, oczekując jej reakcji. Jej wzrok utkwiony był w świeżo napełnionej szklance ze złocistym trunkiem, a twarz spięta i nie zdradzająca żadnych emocji – żadnych pozytywnych emocji. Mężczyzna miał nadzieję, że już po dwóch porcjach Whisky, atmosfera nieco zelżeje, a kobieta rozchmurzy się nieco, w końcu to właśnie tak alkohol działał na ludzi, czyż nie? Otwierał ludzi, rozweselał i nie miał już tutaj na myśli tego, aby wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje. Pragnął po prostu, aby opowiedziała mu coś o sobie, o Avenue. 
– Ach, doprawdy? – mruknęła po chwili, unosząc brwi w poirytowaniu. – Już się nie tłumacz, słabo ci to wychodzi – dodała ozięble, biorąc duży łyk Whisky z opróżnionej już prawie do połowy szklanki alkoholu. 
W tym momencie mężczyzna po raz kolejny zaśmiał się pod nosem, nie kryjąc nawet rozbawienia postawą kobiety. Blondynka dała mu do zrozumienia, że jeśli ktoś dosiada się do ciebie wieczorową porą w barze i pyta o imię, to znaczy, że chce napisać o tobie artykuł. To momentalnie wywoływało na jego twarzy szeroki uśmiech, który był w stanie zwalczyć tylko biorąc kolejny łyk złocistego trunku.
– Co cię tak śmieszy? – Kobieta odezwała się ponownie, świdrując młodego dziennikarza spojrzeniem, które mógł śmiało porównać do spojrzenia bazyliszka. 
– Przepraszam, ale – odparł, nadal szczerząc się w stronę dziewczyny – bawi mnie twój tok myślenia. Nie mam zamiaru pisać o tobie artykułu, zapomnij – dodał, w skupieniu obserwując minę rozmówczyni, która jak gdyby zelżała na ułamek sekundy.

Cassandra?

Od Luki cd. Rosalie

Chłopak uniósł brwi i rzucił krzywe spojrzenie dziewczynie, która pośpiesznie otarła nadgarstek w ręcznik. Na białej ściereczce pozostała bladoczerwona smuga, pachnąca jak cukier w najczystszej postaci. A przynajmniej takie tylko porównanie mu do głowy przychodziło. Oparł się leniwie o framugę drzwi, nie spuszczając wzroku.
- Zazwyczaj osoby, którym wchodziłem do łazienki, nie miały nic przeciwko i były bardzo zadowolone – mruknął z przekąsem. Poczuł przyjemne ukłucie satysfakcji, widząc na jej twarzy zażenowanie. Prześlizgnęła się obok niego, zostawiając za sobą przyjemną woń krwi. Wzdrygnął się i napiął mięśnie, jakby chcąc na nią skoczyć, jednak zaraz potem odsunął od siebie te myśli. Wzięcie sobie od razu wszystkiego wydawało mu się dzisiaj niezmiernie nudne, a zabawa w kotka i myszkę kusiła o wiele bardziej. Podreptał więc za nią do salonu, trzymając się niebezpiecznie blisko, ot tak, żeby ją zwyczajnie zestresować. Echo podniósł głowę z posłania, jednak zaraz potem zwinął się z powrotem w kłębek, uznając, że nic ciekawego się nie dzieje. Luca podejrzewał też, że gdyby nawet postanowił zbryzgać podłogę krwią jasnowłosej, pies nie przestraszyłby się – widział już w swoim życiu gorsze rzeczy. Zamiast tego uaktywnił się natomiast Kier, który bezceremonialnie władował się na kuchenny blat i z całą swoją zapamiętałością jął zrzucać z niego każdy możliwy przedmiot. Wampir syknął rozeźlony tym popisem kociej złośliwości i bez ostrzeżenia chwycił kota. Ten wydał z siebie wściekły warkot, którego nie powstydziłby się niejeden większy zwierz. Lucia mruknął coś na to niewyraźnie i puścił pupila na ziemię, a zaraz potem nasypał mu suchej karmy. Futrzany spaślak rzucił się do miski, jakby co najmniej miał za sobą miesięczny post, ściągając na siebie powątpiewające spojrzenie właściciela.
- Uroczy – stwierdziła Rosalie. Wampir przeciągnął się.
- Tylko jeśli nie ma się go na co dzień – stwierdził. Przeszedł z powrotem do salonu i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Mała czarownica najwyraźniej nie wiedząc co robić, także przycupnęła na meblu. Balamonte pochylił się lekko i zmierzył ją przenikliwym, chłodnym jak zawsze wzrokiem. Doskonale wiedział, że nijak nie da rady dobrać się do jej krwi, jeśli ma nie rzucać się na nią z kłami. Z drugiej jednak strony tak często ostatnio polował, że nie miał ochoty na powtarzający się schemat morderstwa. Uśmiechnął się do niej złudnie łagodnie. I stuknął palcem w czystą szklankę stojącą na ławie. Zadźwięczała przyjemnym, szklistym dźwiękiem.
- Może się czegoś napijesz? Mam bardzo dobrą Whisky – zaproponował miękko. Potrząsnęła lekko głową w odmowie. Lucia skupił swoje spojrzenie na jej oczach. Podobały mu się, nieczęsto zdarzało mu się spotykać istoty obdarzone tą jakże ciekawą cechą. Jego zainteresowanie nie miało jednak w sobie nic z głębszego uczucia – och nie, Luca Balamonte był chyba ostatnią osobą, którą można było posądzić o jakikolwiek przejaw romantyzmu. Miał w sobie natomiast coś z dziecka, które znalazło prawdziwy diament wśród tandetnych kolorowych szkiełek.
Wiatr zawył na dworze i niedługo potem lunął deszcz. W oddali rozbrzmiały groźne pomruki piorunów, a pies, który najwyraźniej zorientował się, co wisi w powietrzu, struchlał i wpełzł pod kanapę, szukając schronienia.
Luca w tym czasie podjął decyzję, że jeśli chce zaliczyć Rosalie do grona swoich ofiar będzie musiał podejść ją podstępem, wzbudzić zaufanie. Przecież nikt nie miał prawda oprzeć się jego urokowi, czyż nie?
- Cóż, w takim razie rozejrzę się za jakimś sokiem – stwierdził. W duchu dziękował sobie za to, iż z przyzwyczajenia trzymał w domu trochę ludzkich produktów, bo zdecydowanie nie sądził, żeby częstowanie jej krwią niewinnych istot mogło mu pomóc w osiągnięciu celu.

Rosalie?

Znasz skład powietrza, którym oddychasz? To ono cię zabija.

Znasz skład powietrza, którym oddychasz?
To ono cię zabija. 

Nathaniel Reven

Nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje, na pewno nie doprowadzi cię do płaczu

|21 zim|13 lutego|Biseksualny|Wilkokrwisty|

Nathaniel, chłopak, który dostał dar będący przekleństwem. Potrafi opanować potwora, który jest rządny krwi i mordu.


Pochylałem się nad nią w postaci wilka. Nie chciałem aby ją to spotkało. Nie zasłużyła na śmierć...



Urodził się w Australii, wychowywany był przez ciotkę. Rodzice jego zostali zamordowani przez jego starszego brata.

Pocieszając przyjaciela nie mów nic, bo słowami i tak nic nie zdziałasz. Dziel z nim smutek w ciszy. Swoją obecnością wyrażasz wszystko co chciałbyś mu powiedzieć

Odnalazłem go. Ale przybyłem do niego pod postacią wilkołaka. Nie zrozumiał mnie kiedy do niego mówiłem. To był znak, że nie był moim bratem. Zanim zabiłem ciotkę wyznała mi, że mój ojciec miał ten dar, a ja i on go odziedziczyliśmy. Ale on go nie posiadał...


Nathaniel kilkakrotnie wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Podejrzewano schizofrenię, ale w końcu wykryli u niego socjopatię.


Swoją pierwszą ofiarę dopadłem w wieku piętnastu lat, wtedy pierwszy raz się zmieniłem. Zamordowałem kilkaset osób, musiałem na drugi dzień się wyprowadzić.
Moja ciotka od zawsze wiedziała co się dzieje. A ja, a raczej ten potwór, ją zamordował. Kobietę, która mnie wychowała, która oddała dla mnie wszystko. Od tamtej pory nauczyłem się kontrolować demona. Jednak rzadko go opanowuję, nie mam takiej potrzeby...




godziny - wszystkie ranią, ostatnia zabija

Jego postać wilka jest masywna, potężna. Ma 70 centymetrów wysokości od łap do grzbietu. W kłębie ma 50 centymetrów. Ma potężne łapy, które mogą zabić jednym mocnym uderzeniem. Nathaniel jako wilk zwie się Derro. Jako człowiek ma 187 centymetrów wzrostu, ciemne, prawie czarne oczy, włosy, które zwykle koloru ciemnego bursztynu zmieniają czasem swoja barwę w nieskazitelną kruczoczarną czerń. 





Poznałem siebie dopiero kiedy skończyłem szesnaście lat. Zostałem wtedy porwany, w planie mieli mnie torturować, ale po pierwszym dniu role się zamieniły. Pod postacią człowieka byłem katem. Raz co jakiś czas dostawali zastrzyki adrenaliny aby nie zemdleć. Musieli być wpełni przytomni. Ten ból ich rozrywał. Czułem wielką satysfakcję, wtedy zdobyłem moc. Nie rozumiałem jej dokładnie.  Tylko podczas jej używania kolor włosów i oczu zmienia się. 

...otworzyłem oczy, by zobaczyć niebo, a gdy je zamknąłem, świeciło błękitną plamą pod powiekami. ...i zostałem tam, gdzie upadają anioły...


Nathan zdobył moc śmierci, kilka dni po tym zdarzeniu stwierdzono u niego socjopatię. Kochał widzieć śmierć swoich ofiar. Był ich oprawcą, bezlitosnym i rządnym krwi. Gdy dostał moc śmierci przez dwa tygodnie próbował stwierdzić na czym polega. Nic mu nie wychodziło. Trzy dni po tym jak zaprzestał prób zrozumiał.

Podążałem w nocy ulicą, była tam tylko jedna lampa, obok ławki. Siedziała tam dziewczyna, podszedłem do niej mówiąc, że niebezpiecznie jest tutaj w nocy. Zaproponowałem, że ją odprowadzę. Kiedy weszliśmy w całkowicie ciemną ulicę pojawiła się mgła. Po niebie, nad dziewczyną latały dwa kruki. Chciała uciekać. Zanim się obróciła padła nieprzytomna. Zrobiłem podobnie jak z tamtymi. Jednak z nią pomagały mi kruki. Tutaj oszczędzę wam szczegółów, powiem tylko, że została krwawo zamordowana i odniesiona tam skąd przyszła. A raczej jej szczątki tam pozostały...



Wtedy Nathaniel zdobył dwa kruki, Death i Live. Jeśli do ofiary podfrunie Live, dostaje życie, jeśli Death - śmierć. Tylko Nath je odróżnia. Podczas używania mocy kruki przylatują i wskazują odpowiednią ofiarę. Potem mgła i śmierć...



Może to wydawać się dziwne, a nawet nierealne. Ale ja mam przyjaciela wampira.

Stąpałem bo kruchym lodzie, było niebezpiecznie, ale musiałem iść dalej. Gdy doszedłem na drugi koniec jeziora spotkałem pewnego wampira, był tam z młodą dziewczyną. Oczywiście ją zabił, jakoś dziwnie nie czułem wrogości ze strony potencjalnego wroga. Sam też nie byłem wrogi. Zaprzyjaźniłem się z nim mimo różnych poglądów. 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zdjęcia: Max Irons, aktor.
Grał m.in. w:
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie"

Cytaty ze strony Aforyzmy.org

Howrse: Other
GG: 60350344
E-mail: nieznana.love@wp.pl
G-mail: nieznani.pl@gmail.com

UWAGA na dwa ostatnie rzadko wchodzę.

Więcej informacji o Nathanielu w opowiadaniach można się dowiedzieć. Chętnie odpisuje każdemu na opowiadania, jak najszybciej!

10/12/2016

Nie każdy człowiek jest potworem, ale każdy potwór jest człowiekiem.


Vayne Kennedy
♠ 20 czerwca 1977 ♠  Leeds, Anglia ♠  fotograf ♠
Vayne zawsze cechowała się ambicją i nieugiętością. Widać to było nawet, gdy była mały wypierdkiem. Grała wtedy bardzo często w piłkę nożną z rówieśnikami, o ile można  było nazwać tak kopanie piłki na oślep i przewracanie się co piętnaście minut. Jak to dzieciak zawsze nie wstawała po takim upadku i nigdy nie przepuszczała piłki, lubiła się bawić bardziej z płcią przeciwną niż innymi dziewczynkami. Do sierocińca, w którym przebywała od narodzin, wracała zawsze poobijana, ale mimo to na czas. Starała się być perfekcyjnym dzieckiem, by ktoś ją w końcu pokochał. Nigdy jednak nie ujrzała tej miłości od nikogo. Za każdym razem wracała do domu dziecka. Za każdym razem była za mało doskonałym dzieckiem. W końcu trzeba było powiedzieć dość. Gdy tylko nadszedł wiek przez który musiała opuścić sierociniec zrobiła to nieugięcie. Wiedziała, że czeka na nią wielki świat, taki, który warto poznać, ale też taki, w którym trzeba być ostrożnym. Jej długie nogi zaniosły ją tutaj. Do niewielkiego miasteczka. Uznała je za spokojne miejsce, akurat dla niej. 
Tutaj skończyła szkołę i kilka kursów. Polubiła fotografię. Tym postanowiła się zająć. Oczywiście nic nie było wyłożone na talerzu. Musiała się starać, zajmowała się głównie szukaniem pracy i siedzeniem w domu niż znajomościami. Dla ludzi była zbyt tajemnicza i intrygująca. No serio, kto normalny wychodzi w kapciach i piżamie po mleko do sklepu, który jest dziesięć minut drogi od domu. Każdy może ją w tym czasie zobaczyć, no i oczywiście widzi, zawsze. Może i blondynka, ale nie głupia. Wie o tym, że niektórzy nazywają ją szajbuską, jednak ma własne zdanie o sobie. Nie będzie w końcu trzymać głowy wysoko jak jakaś księżniczka. Jest jak każda inna dziewczyna z osiedla. Może i ma swoje ambicje, ale jest też dość sporą ignorantką, jeśli chodzi o innych. Ma swoje cele i na nich się skupia. Kiedyś podpity mężczyzna spytał jej dlaczego jest taka niedostępna dla innych i aspołeczna,  odpowiedziała mu: " A ty dlaczego pijesz? Masz jakiś powód no nie? ". Często odpowiada sarkazmem. Oczywiście, że zaszła w jej zmiana od czasu dzieciństwa. W końcu każdy się zmienia, ale nie zawsze to zauważa. Czasem rzuci na ciebie przenikliwy wzrok. Jej szare oczy przenikną cię na wskroś aż przejdzie cię dreszcz. Łatwo ją rozzłościć, tak ukrywa inne uczucia. No zdarza jej się upodabniać do wredniej jędzy, ale tylko w ciężkich przypadkach zirytowania.
Podobno jej praca wymaga cierpliwości, jej brakuje owej cechy. Mimo to sprawuje się nieźle w swoim zawodzie. Jest zmienna jak pogoda i tak samo nieprzewidywalna. Czasem trzeba na nią uważać zwłaszcza jak pracuje. Tak, zwłaszcza wtedy.
_________________________

What is it really when they're falling over
Everything that you thought is denied
I'm gonna be the one that's taking over
Now this is what it's like when worlds collide
_____________________________________


Ok i tyle z owego formularza, nie umiem ich pisać długich, wyglądu mojej Vayne użyczyła Alysha Nett, za to twórcą byłam ja, Drops, kulka pełna cukru. Polecam się na przyszłość. 
Kontakt: Turlajdropsa (howrse), kasiaas1267@gmail.com (e-mail lel ). 

10/11/2016

I don't know what shoud I think about it | CD. Thomasa

Na początku bałam się co on ma zamiar mi powiedzieć. Zaskoczył mnie tym, że wiedział co powiedziałam. Wampir? A może wilkołak...? myślałam, lecz, gdy zaproponował mi whisky zdecydowałam: Człowiek. Bardzo ciekawski człowiek. Sądząc po notesie jest dziennikarzem. Mógł mi zaszkodzić i nie tylko mi. Mimo wszystko zrobiło mi się go trochę żal. Taki nieświadomy, a w ciągu paru dni może być już martwy. Kiedy tylko nasi zawodowi krwiopijcy dowiedzą się, że ktoś chce odkryć tajemnicę ataków zwierząt, wyeliminują zagrożenie. Mi, to właściwie na rękę, ale moim zdaniem, ostatnio naprawdę przesadzają. Ja rozumiem, potrzeby, to, że świeża krew smakuje lepiej i w ogóle, ale... Nie podoba mi się to. Jak znam życie, jeszcze trochę i czarownice będą musiały interweniować. Nie chcę plątać się w ten spór, a tym bardziej nie chcę wchodzić w konflikt z wampirami... Nie mówię, że są lepsi, ale posiadanie ich za wrogów mi się nie podoba. Zupełnie nie pasuje do mojego wygodnego życia. Z drugiej strony, chyba nie potrafiłabym sprzeciwić się sabatowi i innym czarownicom. W końcu to "rodzina". Wniosek jest jeden, opcje są dwie. Albo ten chłopak będzie miał pecha, zginie, a my zapewne wejdziemy w stan wojenny. Albo... Och! Nie wiem... Nie chcę go tak oceniać, ale nie wygląda na zbyt doświadczonego, może zrezygnuje, może nic nie znajdzie...
Z rozmyślań przerwał mnie jego głos.
- Jestem Thomas - przedstawił się. - Mieszkasz tu? - zapytał. Tego już za wiele. Nie spodziewałam się, że przejdzie do rzeczy tak szybko. Spojrzałam na niego mimowolnie. Kiwnęłam głową.
- Ty na pewno nie - zwróciłam swój wzrok na napój, który właśnie dostaliśmy.
- Aż tak to widać? - spytał biorąc szklankę do ręki. Parsknęłam śmiechem. Starałam się go ignorować, ale to było silniejsze odemnie...
- Proszę Cię, jeszcze się pytasz? - przewróciłam oczami.
- Może powiesz mi, jak wtopić się w tło? Chyba jesteś od tego specjalistką... - powiedział.
- No chyba nie, skoro jakiś ciekawski dziennikarz przeprowadza ze mną wywiad - przechyliłam szklankę opróżniając ją.
- To też tak bardzo widać... - westchnął. - Nie bierz tego jako wywiad... - pokręciłam głową. Nie wiedziałam w co on gra. To było z jednej strony oczywiste, a z drugiej wręcz przeciwnie. Również wypił whisky. Patrzył się przez chwilę na szklankę, tak jak ja. Chrząknął i zwrócił swój wzrok na mnie, jakby na coś czekał. Jednak nie doczekałam się żadnych słów. Również na niego spojrzałam. W głowie już przewracałam oczami. Wyobrażałam sobie jak wychodzę... ta rozmowa coraz mniej mi się podobała. Było nie tylko dziwnie. Wkraczałam na niebezpieczny teren. Musiałam pokazać jak najmniej, co nie było łatwe.
- W takim razie co to jest? Ta rozmowa? Powiesz mi o co chodzi? - wydusiłam to w końcu z siebie. Chwilę później jak zwykle tego żałowałam, ale po protu nie mogę. Jak muszę komuś coś powiedzieć, to powiem. Nie mam z tym problemu, przynajmniej na początku... Problemy zaczynają się dopiero po tych słowach...

Thomas?

I've probably gathered all the energy to be the man I wanted to be | CD. Cassandry

Dym papierosowy wydobył się z jego ust, kiedy tylko opuścił pomieszczenie sklepu. Już nieraz słyszał, że jest człowiekiem zbyt podejrzliwym i we wszystkim widzi drugą twarz, lecz on miał na ten temat swoje własne, nigdy niezmienione zdanie. Intuicja, którą się posługiwał w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach bywała mu posłuszna i nigdy go nie zawodziła. Tak było i w tym przypadku. Albo dwie sprzedawczynie ze sklepu bawią się w jakieś nawiedzone wróżki, tudzież wyrocznie, albo na rzeczy jest coś znacznie więcej, a ich domek handlowy ma i drugie dno, które – nie ukrywał – ciekawiło go znacznie bardziej. Wyglądały na dość gadatliwe kobiety, typowe plotkary z dość małego miasteczka, które wiedziały wszystko i wszystkim. więc chłopak z satysfakcją mógł dopisać ten niewielki sklep do listy przydatnych informacji na temat Avenue. A nuż, przy kilku porcjach miłych słówek z jego strony, będą skłonne wyćwierkać Thomasowi coś więcej na temat ataków dzikich zwierząt, a chłopak był niemalże pewien, że mają swoją własną teorię na temat dziwnych zdarzeń mających miejsce w miasteczku. Postanowił jednak opuścić lokal i wrócić tam kiedy indziej, nie chciał wzbudzać zbyt dużych podejrzeń już w pierwszych kilku dniach pobytu w tej niewielkiej mieścinie. Miał też sporą nadzieję, że nie będzie musiał gościć też tutaj zbyt długo. O wiele bardziej sprzyjały mu klimaty Los Angeles, gdzie łatwiej mógł wtopić się w tłum gęstego, zabieganego tłumu, gdzie nikt nie zwracał uwagi na cichego, początkującego dziennikarza z wiecznie nieułożoną grzywką i wygórowanymi ambicjami. Zapracowani Amerykanie wśród murów tak dużej i dobrze prosperującej metropolii jak Miasto Aniołów nie mieli nawet czasu zastanawiać się, dlaczego człowiek, który bez oporów stawia im drinka w barze, pyta się ich o prywatne sprawy. A w Avenue? Czuł na sobie wzrok co drugiej osoby, którą mijał w wąskiej alejce czy też na przystanku, mieszkańcy od razu wyczuli w nim nowoprzybyłego, ba, fakt, że często można było spotkać go w kącie baru z długopisem i notesem w dłoniach dało niektórym wyraźnie do zrozumienia, że jest jednym z tych pieprzonych dziennikarzy, którzy kręcą się wszędzie tam, gdzie dzieje się coś podejrzanego.
Chłopak uśmiechnął się sam do siebie, z uczuciem satysfakcji wymalowanym na jego uśmiechniętej twarzy. Kątem oka dostrzegł niewielki kiosk, a gazety, które leżały na wystawie zwróciły jego uwagę niemalże od razu. Thomas zastukał do okienka bazarku, szczerząc się szeroko w stronę starszej kobiety.
– Poproszę jeden egzemplarz tej gazety. – Chłopak wskazał palcem na walającą się w rogu czarno-białą makulaturę. Starsza kobieta chwyciła jeden z egzemplarzy w dłoń ze skwaszoną miną.
– Niech pan tego nie czyta – mruknęła, ewidentnie wskazując na jeden z mniejszych nagłówków w rogu strony tytułowej. ˜– Większych bredni nie czytałam – dodała, wzdychając ciężko. Wzięła łyk kawy i zasunęła małe okienko, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru więcej wdawać się w rozmowę. Thomas wzruszył ramionami i oddalił się kilka kroków od niewielkiego kiosku, aby zbadać gazetę nieco dokładniej.
Ataki zwierząt, a może coś więcej? Mieszkańcy Avenue są coraz bardziej zaniepokojeni ilością ataków, do których dochodzi ostatnimi czasy na terenie miasteczka.

Mężczyzna usiadł przy barowej ladzie, jednym gestem dłoni przywołując barmana.
– Whisky – mruknął cicho, spuszczając zamyślony wzrok z pracownika, który już po kilku sekundach oddalił się w stronę zaplecza. Cały dzisiejszy dzień Thomas poświęcił na bliższe przyjrzenie się artykułowi napisanemu przez anonimowego autora. Nie mógł obejść się ze zdziwieniem, że ktokolwiek opublikował anonimowy artykuł w miejskiej gazecie. Równie dobrze ktoś mógł robić sobie żarty albo chcieć nastraszyć ludność. Jednakże słowa zawarte w gazecie były dość wiarygodne, mimo – według wszystkich dookoła – nieprawdopodobnych zdarzeń w tymże tekście opisanych.
Z zamyślenia wyrwał młodego dziennikarza dźwięk stawianej na blacie szklanki z whisky. Thomas upił łyk, zanosząc się nagłą rozkoszą wypełniającą jego kupki smakowe. Odwrócił delikatnie głowę, aby rozejrzeć się po lokalu. Nie musiał jednak długo wodzić wzrokiem, ponieważ w ułamku sekundy jego spojrzenie zatrzymało się na wysokiej blondynce, którą spotkał dzisiejszego dnia w tajemniczym sklepie. Bez zastanowienia podniósł się z ówcześnie zajmowanego miejsca, chwytając w dłoń szklankę pełną trunku, po czym ruszył w stronę kobiety.
– Znowu się spotykamy – powiedział, uśmiechając się do rozmówczyni tajemniczo. Ta spojrzała na niego niechętnie, choć dostrzegł w jej twarzy lekkie zaskoczenie. – Mogę wybaczyć ci to, że nazwałaś mnie bałwanem... – W tym momencie dziewczyna uniosła lekko jedną z brwi, jak gdyby przekonana do tej pory o fakcie, że nie słyszał, jakim ,,pięknym" określeniem opisała go dziś w sklepie. Jako dziennikarz odznaczał się bardzo dobrym słuchem, spostrzegawczy też był, a podzielność uwagi to umiejętność, która towarzyszyła mu w każdej sekundzie życia. – ...Ale tylko jeśli napijesz się ze mną dobrego, mocnego whisky – dodał, zajmując miejsce koło blondynki, na twarzy której nadal malowała się obojętność.
– Podać coś jeszcze? – Ciszę przerwał barman, który po raz kolejny pojawił się przy ladzie. Thomas jednym dorodnym łykiem opróżnił swoją szklankę, po czym odezwał się radośnie w stronę mężczyzny:
– Dwie whisky, trochę mocniejsze.
Był niemal pewien, że kobieta świdruje go teraz na wylot pełnym zniesmaczenia spojrzeniem. Nie dość, że palacz, to jeszcze pieprzony alkoholik!
– Jestem Thomas – zagaił chłopak, chcąc przerwać głuchą ciszę miedzy nimi, a tym samym sprawić, by blondynka w końcu nieco odpuściła. – Mieszkasz tu?

Cassandra?

10/10/2016

Our hometown's in the dark...

Dziewczyna przebudziła się, unosząc tułów gwałtownie ku górze. Jej wargi rozwarte były szeroko, oddech wydobywał się z ust w nieregularnym tempie, a ból, który pulsował w jej głowie, niemalże rozrywał ją od środka. Rose zamknęła na chwilę zaszklone oczy, próbując uspokoić się na tyle, by puls wrócił do normy, a dłonie przestały się trząść – ot na pewno nie z zimna, a z przerażenia. Co było jednak przyczyną nagłego, gwałtownego przebudzenia rudowłosej? 
Po kilku dłuższych chwilach spędzonych w ciemnym, cichym pokoju, dziewczyna uniosła drżące powieki ku górze, przenosząc zaniepokojony wzrok na okno. Na szybie znajdującej się na przeciwko łóżka nastolatki, co chwilę osadzały się coraz to większe krople deszczu, wystukując rytm, który co jakiś czas przerywał panującą w pomieszczeniu ciszę. Mimo nieudolnych starań, oddech panny Graham ani na chwilę nie ustąpił nieregularnym seriom powtórzeń, a chłód, który otaczał ją, mimo ciepłej kołdry, pod którą się skuliła, ani trochę nie sprzyjał załagodzeniu pulsującego w jej głowie bólu. 
Wyczuwała dookoła siebie dziwną aurę, która przeszywała na wskroś jej wątłe, zmarznięte ciało, nie pozwalając tym samym ani na ułamek sekundy pozbyć się z umysłu dziewczyny tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło jej od czasu nagłego przebudzenia. Wiedziała jedno – cała ta schizowata sytuacja na dziewięćdziesiąt dziewięć procent była powiązana z jej nadprzyrodzonymi mocami, z jej drugim ja, o którym dowiedziała się – w sumie – niedawno. I o którym chyba wolałaby się nie dowiedzieć.
Z upływem kilku minut, Rose odetchnęła głębiej, z ulgą stwierdzając, że czuje się już o niebo lepiej. Chłód wypełniający jej pokój jakby zelżał, ale nadal był wyraźnie wyczuwalny, przez co panienka Graham nie mogła pozbyć się z umysłu dziwnego uczucia niepokoju, a jej żołądek nadal ściśnięty był w strachu, nie wiedziała tylko – przed czym. Coś kazało jej opuścić pokój, a ona sama szybko przystąpiła na tę propozycję, gdyż atmosfera w jej własnej sypialni nie pozwalała jej na spędzenie tam choćby minuty dłużej. Jednym, zwinnym ruchem, rudowłosa wyswobodziła się z objęć kołdry, ruszając po omacku w stronę drzwi. Jen drżąca jeszcze dłoń spoczęła na klamce, która już po chwili ugięła się pod wpływem nacisku, otwierając tym samym dziewczynie drogę na korytarz. Zielonooka zamknęła za sobą drzwi i zatrzymała się w pół kroku, dokładnie nasłuchując, czy przypadkiem i jej matki nie zbudziła dziwna aura, skoro i rodzicielka była czarownicą. Z ulgą mogła jednak stwierdzić, że nikt o tej porze nie krząta się po domu, a była – jak przypuszczała – druga lub trzecia w nocy. Nadal poruszając się najciszej jak tylko potrafiła, panienka Graham skierowała się w stronę tylnych drzwi wejściowych (gdyż w jej domu znajdowała się para drzwi – te z przodu, których przeważnie używał każdy gość, oraz te z tyłu – prowadzące na niewielki taras, tudzież do ogrodu), po drodze chwytając pierwszą lepszą bluzę, którą mogła się okryć w ofensywie do niskiej temperatury panującej na dworze.
Chłód, z którym zetknęła się po wyjściu na świeże powietrze, był jednak niczym w porównaniu do chłodu, który wypełniał uprzednio jej sypialnię. Ten był... lekki, beztroski i przyjemny, nie przytłaczał jej i napawał wrażeniem, że teraz jej knykcie trzęsą się już tylko i wyłącznie z powodu niskiej temperatury. Fakt, iż jej wycieczka na zewnątrz miała trwać zaledwie kilka chwil nie pocieszał jej w żadnym stopniu, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że na jej nogach pojawiła się gęsia skórka. Mimo tego, że ubrana była tylko w starą pidżamę i jeszcze starszą, czarną bluzę, w którą wtuliła się ze wszystkich sił, ruszyła w stronę ulicy.
Pożądała tego uczucia, jakim był powiew wiatru mierzwiący jej złotorude włosy oraz zapach jesiennych liści opadających na trawniki sąsiadów. Poczuła nagłą ulgę, rozszalałe tętno uspokoiło się, oddech – teraz już spokojny i regularny – z każdym kolejnym razem wydobywał z ust nastolatki białą parę, która wędrowała w górę, wolna i spokojna – zupełnie jak wszystko dookoła. 
I wtedy dostrzegła coś, co po raz kolejny zaburzyło jej niestabilny spokój ducha i sprawiło, że zatrzymała się gwałtownie. 
Pełnia księżyca.
Zimny pot niemal od razu oblał jej plecy, a dłonie po raz kolejny zaczęły drżeć niespokojnie, wtórując nagłemu szybszemu biciu serca. Czuła jak opada z sił, po raz kolejny dzisiejszej nocy poczuła to samo, niepokojące ją uczucie – tę dziwną aurę, która towarzyszyła jej wcześniej w sypialni. 
– Nie jesteś żadnym pieprzonym wilkołakiem, idiotko – mruknęła sama do siebie, po raz kolejny przenosząc niepewne spojrzenie w stronę dużego, okrągłego punktu umieszczonego na niemal czarnym jak smoła niebie. Księżyc rozbłyskał białym światłem, a jego ,,promienie" były tak jasne, że widoczność Rose obejmowała ulicę i domy znajdujące się w obszarze kilkudziesięciu metrów naprzód. Nie wiedziała dlaczego tak ją przerażał, lecz czuła, jak emituje w jej stronę jakąś niezrównoważoną mocą. 
Za żadne skarby nie chciała wnikać w szczegóły na temat innych istot nadprzyrodzonych takich jak wampiry czy wilkołaki, sam fakt, iż ona jest jakąś popapraną wiedźmą był dla niej wystarczający, a jakby jeszcze tego było mało – dookoła mogły panoszyć się inne istoty, których nie miała zamiaru spotkać. Szczególnie wilkołaki, tyle zdołała pojąć – w pełnię są jeszcze gorsze niż normalnie – i nie za bardzo uśmiechało jej się w takim wypadku wchodzić im w drogę. 
Obróciła się więc o sto osiemdziesiąt stopni – w kierunku domu, a jej do tej pory wolny, spokojny spacer, zamienił się w bieg, mimo że nie uciekała przed niczym konkretnym. Albo tak jej się tylko zdawało. Kątem oka dostrzegła cień, cień człowieka, przez co serce w jednej sekundzie podskoczyło jej do gardła, kiedy przemierzała kolejne metry w stronę jedynego schronienia – domu.

Aiden?

Od Cass Do Thomasa

Zapowiadał się dzień wręcz idealny na załatwienie wszystkich spraw. Pomińmy fakt, że twierdzę tak prawie codziennie. Rozpoczął się okres, w którym to wiele turystów odwiedziło to zadupie. Z jednej strony ten tłok jest męczący, ale z drugiej... jak dla mnie, idealny. Pozwala wtopić się w tłum. Myśleliście, że tutaj na ulicy są średnio trzy osoby? Otóż znajdujemy się zaraz koło Los Angeles. Ceny hoteli tam, a ceny mieszkanek na wynajem tutaj są nieporównywalne. Cóż, ludzie jednak nie są tacy głupi... No, właściwie zależy z której strony się na to patrzy. Trochę dziwi mnie to, że jeszcze nie jest o nas głośno. W ogóle nie wiem co za idioci wierzą w ataki zwierząt. Oczywiście ja z tego powodu nie narzekam, mi to tylko wszystko ułatwia, mimo, że smuci mnie fakt, jakie durne mamy społeczeństwo.
Pierwszym punktem mojej dzisiejszej wycieczki był sklep. Prowadzony przez siostry, również czarodziejki. Nie powiem, że jesteśmy jakimiś przyjaciółkami, ale lubię robić z nimi interesy. Można powiedzieć, że się dopełniamy. Kolejna rzecz, która idzie mi na rękę, nie muszę wymyślać historii, dlaczego potrzebuję takich, a nie innych przedmiotów i szukać ich wszędzie. Nie żeby to znowu było takie dużo miasto, ale jednak. Trzeba przyznać, że nieźle się ustawiłam. Dlatego nie wyobrażam sobie przeprowadzki. Nienawidzę i jednocześnie kocham to miejsce.
Przekroczyłam próg drzwi. Rozejrzałam się dookoła. Jak zwykle pusto. No... prawie. W rogu stał mężczyzna. Był mniej więcej w tym samym wzroście co ja, no, może trochę wyższy. Miał blond włosy i właściwie tyle mogę o nim powiedzieć. Oglądał produkty i raz po raz coś zapisywał. Podeszłam do lady i posłałam Rozalie (jednej z sióstr) pytające spojrzenie, po czym kiwnęłam głową w jego stronę. Ona wzruszyła ramionami. "Świetnie" - pomyślałam.
- To co zawsze? - zapytała jak najbardziej tajemniczo.
- Prawie - odparłam i odwróciłam, się, żeby zobaczyć, czy nadal jest zajęty swoimi sprawami. Szczerze mówiąc wydawało mi się, że odwrócił głowę, kiedy ja się spojrzałam, ale mogłam się mylić. Podeszłam z Rozą do półki, po czym ona pokazywała mi pojedyncze składniki, przedmioty, a ja kiwałam tylko głową na tak i nie. Gdy już prawie wszystko było zrobione, mężczyzna podszedł do lady. Wymieniłyśmy zaskoczone spojrzenia.
- Pomóc w czymś Panu? - zapytała z uśmiechem.
- Nie, dziękuję - odwzajemnił uśmiech i obczaił nas obie od góry do dołu. Nie chciałam im zajmować więcej czasu, dlatego chciałam jak najszybciej wszystko skończyć.
- Masz to...?
- Jasne! Jak zawsze na czas! Poczekaj tu chwilę - odpowiedziała i wskazała głową chłopaka. Po czym zeszła do piwnicy. Odwróciłam się. Zobaczyłam, że wyciąga papierosa, którego wsadza w usta i zapala mrużąc przy tym jedno oko.
- Tu chyba nie można palić - rzucam jakby od niechcenia i szybko spoglądam na coś innego. Nie mogłam wytrzymać, żeby nie zwrócić mu uwagi, a jednak tak bardzo żałowałam, że to powiedziałam! Podniósł wzrok na mnie.
- Ach tak? - po czym zaciągnął się. Chciałam go zabić. No, może bez przesady.... Szybko zwróciłam wzrok na niego. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Tak - prawie warknęłam, ale na szczęście w tej chwili wróciła Rozalie.
- Proszę Pana! Niech Pan z tym wyjdzie na dwór! - krzyknęła od razu.
- Miałem to już zrobić, przecież wiem, że tutaj nie można palić - uśmiechnął się głupio i wyszedł. Wymawiając ostatnie słowa popatrzył się na mnie.
- Bałwan... - powiedziałam jakby do siebie. Dziewczyna podała mi cały towar, a ja zapłaciłam. Wyszłam ze sklepu i rozejrzałam się. On stał niedaleko i mi się przyglądał. Przewróciłam oczami tak, żeby tego nie zauważył i poszłam dalej.

~~ Wieczorem ~~

Żeby odpocząć po całym dniu bieganiny postanowiłam wybrać się do baru. Wróciłam na chwilę do domu, żeby wszystko odłożyć i przebrać się. Gdy byłam na miejscu pierwsze co zrobiłam to udałam się do baru i zamówiłam drinka. Czekając na zamówienie zaczęłam się rozglądać. Po drugiej stronie lady zobaczyłam go. Tego palacza ze sklepu. Udałam, że go nie zauważyłam i skupiłam się na moim drinku, którego dostałam chwilę później. Kątem oka widziałam jak chowa jakieś notatki i zbliża się w moją stronę...

< Thomas? >

10/09/2016

A corpse falling to bits! Then I opened my eyes And the nightmare was...me!

Aiden Ethan Marshall
23 marca 1120 rok | Kalifornia | Pierwotny | Gdyby nie jego wampiryzm, gniłby w kiciu.
I cóż można powiedzieć o tej chłopczynie? O uroczych dołeczkach, niesamowicie błękitnych oczach, ostrych rysach twarzy oraz czarnych jak noc włosach? Właściwie, odpowiedź jest w sumie prosta; przydałby się tutaj znane przysłowie nie oceniaj książki po okładce, bo pod tą pozornie anielską twarzą kryje się diabeł w czystym wcieleniu. 
Please don't make any sudden moves
You don't know the half of the abuse
Ale zacznijmy od samego początku; od momentu, kiedy Alicia Marshall, w męczarni i morzu krwi, wydała na świat swojego jednego, pierworodnego syna; Aidena. Nie zdołała nawet na niego spojrzeć; parę sekund w przód wydała swoje ostatnie tchnienie, przez co nigdy nie dała rady spojrzeć w błękitne oczy swojego potomka. Już wtedy Aiden został uznany za przeklętego; dzieci w wiosce na terenach dzisiejszej Kalifornii zawsze rodziły się bez większych problemów - silne, zdrowe i bez zagrożenia życia matki. Młodzian był odskocznią; był mały i wątły, a i tak wykończył przy porodzie swoją matkę. Gdy panicz podrastał, wioska patrzyła na to z przerażeniem; skoro zdołał wykończyć swoją matkę jako niemowlę, kto wie na co będzie zdolny, gdy dorośnie? Jego rówieśnicy dzielili się na dwoje; albo naśmiewali się z jego odmienności, tego, że nikt nigdy go nie chce i chcieć go nie będzie oraz na tych, w których Aiden po prostu wzbudzał paraliżujący strach. Odsunięto go od społeczeństwa; był wyrzutkiem i nic na to nie mógł poradzić. Do tego, jakby niebiosa chciały podkreślić jego odmienność i zło, był przystojny, w odróżnieniu od innych chłopców, a urodził się w czasach, kiedy coś, co było piękne, było uważane za wysłane przez Lucyfera na przeszpiegi. Nic więc dziwnego, że był wyrzutkiem.
Życie ciągnęło się w ten sposób do jego osiemnastych urodzin. Wtedy jego konający ojciec wyznał mu całą prawdę, dlaczego wioska go nie zaakceptowała; i czemu akceptować nie będzie. Wcześniej Aiden nie widział w tym żadnych problemów, lecz po wyznaniu ojca nagle zaczęło mu to przeszkadzać.
Alienated by society, all this pressure give me anxiety
Wyalienowany - dokładnie tak się czuł, gdy przemierzał tereny swojej - ale czy na pewno? - wioski. Krzywe spojrzenia kierowane w jego sylwetkę, niezadowolone prychnięcia na jego zachowanie oraz podszepty pokroju '- To Wyklęty', '-Nie podchodźcie do tego wyrzutka'. Nic więc dziwnego, że stał się taki, a nie inny - nie miał nikogo, kto dałby mu choć namiastkę miłości, kto pokazałby mu wzorce zachowań. Żeby uciec od swojego krzywego życia, postanowił na własną rękę poszukać magicznych artefaktów, czegoś, bo byłoby w stanie wyciągnąć go z tej nudnej rzeczywistości. W wieku 20 lat znalazł czarownicę, która była chętna mu pomóc i pięć osób różnego pokroju, którzy mieli równe problemy jak on sam - nie potrafili znaleźć się we własnym życiu, zagubili się gdzieś w odmętach własnego umysłu i usilnie próbowali ponownie wrócić na prostą. Czarownica stwierdziła, że jest w stanie im pomóc - że z pomocą specjalnego rytuału i podpisania z diabłem cyrografu jest w stanie spełnić ich najskrytsze marzenia, że w ten sposób stworzy w nich coś, przez co nigdy już nie będą w stanie czuć się wyalienowani. Cała szóstka, bez względnego namysłu, zgodziła sięna układ czarownicy z Sabatu Pradawnych. Kobieta zniknęła na kilka dni z próbkami krwi każdego z nich, a gdy wróciła, miała za sobą sześć małych buteleczek. Sześć przedmiotów, przypisanych do każdego z kolei, sześć praktycznie nic nie znaczących dla postronnego świadka rzeczy, które miały zmienić życie każdego z nich z koszmaru w cudowny, nigdy nie kończący się sen.
My freakness is on the loose
And running, all over you
Dzięki jego własnej krwi, interwencji czarownicy oraz paktu z diabłem Aiden stał się jednym z Szóstki, Pierwotnym, tym, który dyktuje zasady. Członkini Sabatu Pradawnych ostrzegła całą szóstkę przed białym dębem.
- Kołek z tego dębu jest jedyną bronią, która jest w stanie złamać cyrograf z szatanem. Jeśli ktoś przebije nim wasze serce, nie będzie powrotu, a wasza dusza zostanie skazana na wieczne potępienie. Nie możecie już pić i jeść jak normalni śmiertelnicy. Teraz jesteście łowcami i mordercami, więc jedyny pokarm, jaki możecie przyjmować to krew.
Kobieta ostrzegła ich przed zagrożeniem, mając nadzieję, że w ten sposób nakieruje ich w dalszej drodze. I miała rację. Pierwotni - cała Szóstka w jednym miejscu, pierwszy i, jak na razie, ostatni raz, stawili się na polanie, gdzie rósł biały dąb. Żeby pokonać broń, która mogłaby ich zniszczyć, spalili go do cna, nie pozostawiając żadnej gałązki nie spopielonej.
Z ostatnim spalonym listkiem Aiden zaczął nowe życie. Mordował i niszczył w myśl swoich zachcianek, zmieniał ludzi w podwładne sobie wampiry, a Ci, którzy nie chcieli być po jego stronie, a zostali przez niego przemienieni, ginęli z rąk swego stworzyciela. I tak minął mu pierwszy rok bycia Pierwotnym - na tworzeniu swojej prywatnej armii, która miała pomóc mu w zemście na swojej Wiosce; na ludziach, którzy go ocenili za coś, czemu nie był winien. Świadomość nieśmiertelności i tego, że nikt nie może go pokonać stawała się coraz mocniejsza, i coraz bardziej siadała mu na psychice, niszcząc i niwelując ją tak skutecznie jak tylko się dało. Gdy jego armia była gotowa, ruszył do swojej wioski, gdzie zabił wszystkich własnymi kłami, pozwalając swoim kompanom napoić się krwią jego dawnych wrogów. Wtedy też zorientował się, że brutalność nie jest taka zła.
I'm dying inside
Jego życie przez wieki miało wiele niespodzianek; a to ktoś go zakołkował na stulecie, a to miał jakieś zatargi z wilkołakami albo ktoś próbował zgładzić go na milion, stety niestety nie działających sposobów. Na każdą akcje, jaką zapewniały mu inne istoty nadprzyrodzone, odpowiadał jeszcze bardziej brutalną reakcję, bo przecież był Pierwotnym. Stworzeniem, którego nie dało się pokonać. Stworzeniem o sile i potędze, jakiej mogliby pozazdrościć mu bogowie. Stworzeniem o niesamowitej, niespotykanej urodzie, która zwalała z nóg większość płci przeciwnej, jaka tylko mu się nawinęła. Stworzeniem samotnym.
Owszem, mimo przemiany, jaka w nim zaszła, mimo obietnicy, jaką dała mu wiedźma, nadal doskwierała mu olbrzymia samotność. Nie miał do kogo otworzyć gęby, komu się wyżalić, nie miał jak po prostu się w kogoś wtulić i tak pozostać. Nie miał oparcia, bo przecież on był oparciem. Nikt nie potrafił zrozumieć jego i jego frustracji, więc tak egzystował, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, z wieku na wiek. Mimo, że był nieśmiertelny, czuł, jakby umierał od środka
Całe jego życie odmieniło się z 1912 rokiem. Wtedy poznał dziewczynę, która nie uległa jego urokowi. Niesamowitą, młodą kobietę o ostrym temperamencie i silnym charakterze, z wolną wolą i tym czymś. Od razu jej zapragnął; od pierwszego razu, gdy spojrzał w jej zielone, skrzące oczy, pogłaskał jej długie, kasztanowe włosy. Ona jednak nie podzielała jego entuzjazmu w żadnym stopniu. Nie chciała się z nim widywać i ostro dawała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Aiden nie potrafił tego zrozumieć; był przecież bystry, inteligenty, zabawny i - co najważniejsze - przystojny. Nie rozumiał, dlaczego Glory - bo tak miała na imię kasztanowłosa - cały czas mu się opiera. 
Postanowił jednak to wszystko zmienić. Chciał, żeby dziewczyna go pokochała, dlatego, wcześniej podstępem sprawiając, że wpuściła go do swojego mieszkania, wszedł do niego i przysiadł na łóżku, gdy jego luba brała kąpiel. Miał jeden cel - sprawić, by go pokochała za wszelką cenę.
Przecież nie wiedział, że robi źle. Nie wiedział, że to, co chce zrobić będzie tragiczne w skutkach. Wiedział tylko, że to zmieni coś w ich relacji. Ale nie wiedział co.
Tego dnia zakończył niewinność swojej sympatii. Nie widział problemu w jej krzykach i błaganiach - przecież nie chodziło jej o to, żeby przestał, tylko żeby kontynuował, tak? Nie przejmował się łzami, które leciały po jej bladych polikach. Przecież nie wskazywały na ból, prawda?
Po całym wydarzeniu wrócił do swojej rezydencji. Był pewien, że postąpił jak najbardziej słusznie; przecież dostał to, na co zasłużył - piękną i młodą Glory, prawda? Zdobył jej ciało, a teraz pozostało tylko serce, i dziewczyna będzie jego.
Nazajutrz jednak okazało się, że jego plan upadł u źródła. Kiedy zobaczył gazety, jego wzrok przyciągnął nagłówek na pierwszej stronie
- Znaleziono ciało młodej kobiety w jej mieszkaniu. Dziewczyna powiesiła się w swoim pokoju, rodzina rozpoznała w niej Glory Rodriguez, młodą arystokratkę. Ślady na jej ciele wskazywały na dogłębne pobicie...
Wtedy zrozumiał, że to co zrobił było złe, że po prostu ją zgwałcił, tym samym skłaniając ją do samobójstwa. Nie obchodziło go to jednak zbytnio. Właściwie, nawet mu się to spodobało.
Everyone thinks that we're perfect
Please don't let them look through the curtains
 Od tego momentu minęło ponad osiemdziesiąt lat, a Aiden dalej najbardziej lubuje się w brutalności. Kocha, kiedy ktoś błaga go o litość; ubóstwia, gdy ktoś jest skąpany we własnej krwi, jak płacze nad swoim losem i drży z przerażenia na jego widok. Aiden to specyficzny mężczyzna; jest apodyktyczny i zbytnio pewny siebie, gotowy zabić jednym skinieniem palca, jeśli coś nie idzie po jego myśli. Pan Marshall wykazuje się niezwykle cynicznymi i sarkastycznymi uwagami, posiada idealnie wyćwiczone mechanizmy obronne, co oznacza, że odbijał piłeczkę w kąśliwych uwagach tak, że oponent nie dał rady jakkolwiek się wybronić. Aiden wykazuje się również olbrzymimi objawami egoizmu, co można zobaczyć na przykładzie Glory - nie obchodziło go jej dobro a jedynie swoje, nie patrzył na nią tylko na siebie. Jego hipokryzja sięgnęła już dna - pokusiłabym się o stwierdzenie, że osiągnęła już dno den. Zawsze twierdził, że kobiety to boginie, każda z kolei i należy je traktować z szacunkiem, a sam zrobił co zrobił. Co gorsze, wykazuje na tyle pychy, że nie dalej nie widzi w tym co zrobił niczego złego. Zawsze zawiera swoje życie intuicji - jako Pierwotny ma ją niezwykle rozwiniętą, nigdy go nie zawiodła i, jak Aiden jest święcie przekonany, nigdy go nie zawiedzie. Panicz Marshall wykazuje się niecierpliwością do tego stopnia, że sam siebie jest w stanie zirytować swoim powolnym zachowaniem. Jest uparty jak osioł i w żaden sposób nikt nie jest w stanie zmienić jego zdania. Jak na pierwszego wampira przystało, jest bardzo mądry i inteligentny, myśli szybciej i jaśniej niż przeciętny śmiertelnik. Uzależnił się od Burbona, niemal równie mocno jak z natury uzależniony jest od krwi.
----
Buźki naszemu apodyktycznemu dupkowi udzielił Ian Somerhalder, który w realu aż tak zły nie jest, cytaty pochodzą w większości ze soundtracku 'Suicide Squad',  z 'In the dark of the night' z Anastasii oraz z 'Dollhause' Melanie Martinez. Charakter i historia może lekko przerażać, przecież to psychopata i gwałciciel z huśtawkami nastroju, ale, oh, c'mon, trudna przeszłość, tak? Zapraszam do pisania kochani!
Howrse: waytonew; GG: 49831008