Echo usadowił się przy nodze mężczyzny, uderzając wesoło ogonem o
ziemię, na próżno chcąc zwrócić na siebie uwagę, która w całości została
skierowana na młodą dziewczynę, czy też raczej na młodą czarownicę.
Uśmiech Luki, jeszcze przed chwilą ciepły i przymilny, przygasł
znacznie, zmieniając się w swoją własną, ironiczną karykaturę. Założył
ręce na piersi, przechylając lekko głowę.
- Nie możesz wstać? – zapytał niewinnie. Blondynka pokręciła słabo głową.
- Źle się czuję – wymamrotała. Wampir pochylił się nad nią minimalnie.
- Chętnie ci pomogę, nie wierć się przez chwilę – polecił i podniósł ją z ziemi z lekkością, z jaką mógłby nosić piórko. Gwizdnął na psa, który najwyraźniej zmęczony spacerem oklapł nieco z sił i rozpierających go emocji, chętnie ruszył za panem. Do domu krwiopijcy dotarli w naprawdę niezłym czasie, jako że Lucia postanowił narzucić nieco większe tempo. Niedługo potem wszedł do swojego domu, niemal nie przewracając się o dużego kocura, który głośnym miauczeniem, a raczej przeciągłym, ochrypłym zawodzeniem wyrażał swoją nienawiść do pustej miski. Balamonte usadził swoją nową znajomą w salonie, a zaraz potem niezbyt dyskretnie pozamykał drzwi i okna, jakby spodziewał się po dziewczynie pokazu magicznej ucieczki. Cóż, wolał nie ryzykować. Zamiast tego rozsadowił się obok niej i złapał jej bladą rękę.
- Co ty robisz? Zostaw mnie – mruknęła, a jej głowa opadła na chwilę na ramię.
- Zmuś mnie, mała wiedźmo – powiedział z uśmiechem i bez specjalnej delikatności ugryzł jej nadgarstek. Uważał to za wygodną alternatywę kąsania szyi, która faktycznie była dobrym miejscem, jednak jakże często nieporęcznym. Przymknął oczy, kiedy gorąca krew wypełniła mu usta i bardzo szybko się zdziwił. To jak smakowała, nie mieściło się nawet w granicach słowa paskudnie. Odepchnął od siebie rękę i przeszedł szybko przez pokój, prychając, jakby miało to pomóc w pozbyciu się okropnego smaku. Chwilę potem stał przy kuchennym zlewie, płucząc usta zimną wodą i z całych sił powstrzymując odruch wymiotny. Do salonu wrócił niechętnie, niosąc ze sobą butelkę whisky na osłodę swojego rozczarowania. Rosalie zastał w jeszcze gorszym stanie, niż ją zostawił – najwyraźniej rana, zmęczenie, przeziębienie i utrata krwi, niezbyt wielka no ale jednak dopełniła swojego dzieła. Leżała nieruchomo z głową opadłą na pierś i ręką robiącą bardzo efektowne plamy na kanapie.
Luca nie należał do osób, które się wahają i biją z wyrzutami sumienia. Bez mrugnięcia okiem wyrzuciłby Bogu ducha winną dziewczynę na pierwszą lepszą ulicę, kompletnie nie interesując się jej dalszym losem, gdyby nie Echo. Tak, zdecydowanie jemu zawdzięczała oznakę „litości”. Owczarek Niemiecki bowiem leżał w kącie pokoju na ziemi, skomląc i męcząc się z bolesnymi torsjami. Przed spacerem nie zjadł jednak porządnego posiłku, więc jedyne co mógł robić to wyrzucać z siebie na podłogę ślinę.
- Kurna mać – zaklął Lucia, biegnąc w stronę pupila. Pies nie podniósł głowy, tylko wydał z siebie zduszony pisk, skarżąc się na swój stan. To wystarczyło by egoistyczny w normalnych warunkach wampir zabandażował dziewczynie ranę w przekonaniu, iż ma ona coś wspólnego z cierpieniami zwierzęcia. Albo, że chociaż zdoła mu pomóc. Nie dysponował jednak solami trzeźwiącymi, więc jedyne co mógł zrobić to czekanie. Pociągnął porządny łyk alkoholu i szturchnął lekko dziewczynę.
Obudziła się niecałe dziesięć minut potem. W tym czasie wymęczony pies zasnął na chłodnej podłodze, rzężąc cicho i skomląc co jakiś czas. Podniosła głowę i popatrzyła na niego zamglonym wzrokiem.
- Co się…- nie dał jej dokończyć. Zamiast tego chwycił chłodną ręką jej podbródek i skierował twarz w stronę leżącego zwierzęcia.
- Patrz, do cholery. Rzuciłaś na niego zaklęcie? – warknął. Zamrugała zaskoczona. – Postawimy sprawę jasno, czarownico. Wyleczysz go, bez żadnych przekrętów, a ja dam ci święty spokój – dodał chwilę potem, zaniepokojony myślą, że dziewczyna w ramach zemsty mogłaby pozwolić jego towarzyszowi dokonać żywota.
- Nie możesz wstać? – zapytał niewinnie. Blondynka pokręciła słabo głową.
- Źle się czuję – wymamrotała. Wampir pochylił się nad nią minimalnie.
- Chętnie ci pomogę, nie wierć się przez chwilę – polecił i podniósł ją z ziemi z lekkością, z jaką mógłby nosić piórko. Gwizdnął na psa, który najwyraźniej zmęczony spacerem oklapł nieco z sił i rozpierających go emocji, chętnie ruszył za panem. Do domu krwiopijcy dotarli w naprawdę niezłym czasie, jako że Lucia postanowił narzucić nieco większe tempo. Niedługo potem wszedł do swojego domu, niemal nie przewracając się o dużego kocura, który głośnym miauczeniem, a raczej przeciągłym, ochrypłym zawodzeniem wyrażał swoją nienawiść do pustej miski. Balamonte usadził swoją nową znajomą w salonie, a zaraz potem niezbyt dyskretnie pozamykał drzwi i okna, jakby spodziewał się po dziewczynie pokazu magicznej ucieczki. Cóż, wolał nie ryzykować. Zamiast tego rozsadowił się obok niej i złapał jej bladą rękę.
- Co ty robisz? Zostaw mnie – mruknęła, a jej głowa opadła na chwilę na ramię.
- Zmuś mnie, mała wiedźmo – powiedział z uśmiechem i bez specjalnej delikatności ugryzł jej nadgarstek. Uważał to za wygodną alternatywę kąsania szyi, która faktycznie była dobrym miejscem, jednak jakże często nieporęcznym. Przymknął oczy, kiedy gorąca krew wypełniła mu usta i bardzo szybko się zdziwił. To jak smakowała, nie mieściło się nawet w granicach słowa paskudnie. Odepchnął od siebie rękę i przeszedł szybko przez pokój, prychając, jakby miało to pomóc w pozbyciu się okropnego smaku. Chwilę potem stał przy kuchennym zlewie, płucząc usta zimną wodą i z całych sił powstrzymując odruch wymiotny. Do salonu wrócił niechętnie, niosąc ze sobą butelkę whisky na osłodę swojego rozczarowania. Rosalie zastał w jeszcze gorszym stanie, niż ją zostawił – najwyraźniej rana, zmęczenie, przeziębienie i utrata krwi, niezbyt wielka no ale jednak dopełniła swojego dzieła. Leżała nieruchomo z głową opadłą na pierś i ręką robiącą bardzo efektowne plamy na kanapie.
Luca nie należał do osób, które się wahają i biją z wyrzutami sumienia. Bez mrugnięcia okiem wyrzuciłby Bogu ducha winną dziewczynę na pierwszą lepszą ulicę, kompletnie nie interesując się jej dalszym losem, gdyby nie Echo. Tak, zdecydowanie jemu zawdzięczała oznakę „litości”. Owczarek Niemiecki bowiem leżał w kącie pokoju na ziemi, skomląc i męcząc się z bolesnymi torsjami. Przed spacerem nie zjadł jednak porządnego posiłku, więc jedyne co mógł robić to wyrzucać z siebie na podłogę ślinę.
- Kurna mać – zaklął Lucia, biegnąc w stronę pupila. Pies nie podniósł głowy, tylko wydał z siebie zduszony pisk, skarżąc się na swój stan. To wystarczyło by egoistyczny w normalnych warunkach wampir zabandażował dziewczynie ranę w przekonaniu, iż ma ona coś wspólnego z cierpieniami zwierzęcia. Albo, że chociaż zdoła mu pomóc. Nie dysponował jednak solami trzeźwiącymi, więc jedyne co mógł zrobić to czekanie. Pociągnął porządny łyk alkoholu i szturchnął lekko dziewczynę.
Obudziła się niecałe dziesięć minut potem. W tym czasie wymęczony pies zasnął na chłodnej podłodze, rzężąc cicho i skomląc co jakiś czas. Podniosła głowę i popatrzyła na niego zamglonym wzrokiem.
- Co się…- nie dał jej dokończyć. Zamiast tego chwycił chłodną ręką jej podbródek i skierował twarz w stronę leżącego zwierzęcia.
- Patrz, do cholery. Rzuciłaś na niego zaklęcie? – warknął. Zamrugała zaskoczona. – Postawimy sprawę jasno, czarownico. Wyleczysz go, bez żadnych przekrętów, a ja dam ci święty spokój – dodał chwilę potem, zaniepokojony myślą, że dziewczyna w ramach zemsty mogłaby pozwolić jego towarzyszowi dokonać żywota.
Rosalie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz