10/31/2016

Od Luki cd. Rosalie

- Cóż, możemy mieć nadzieję. W końcu pogoda jest zmienna – powiedział i uśmiechnął się, błyskając kłami. Dziewczyna wzdrygnęła się i zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, obserwując go czujnie. Najwyraźniej obawiała się, że wampir postanowi uczynić ją swoim posiłkiem przy każdej nadarzającej się okazji. Lucia, zamiast jednak rzucić się na nią, najzwyczajniej w świecie dźgnął ją palcem w bok.
- Ale jesteś spięta – stwierdził. Zaraz potem wzruszył lekko ramionami – Spokojnie, przecież cię nie pożrę – dodał z niewinnym uśmiechem. Obrzuciła go niepewnym spojrzeniem i z powrotem skierowała wzrok w stronę okna, w niewielką łunę światła. Ciężko było powiedzieć, by coś obiecywała. Zaraz potem w kuchni pojawił się Echo, najwyraźniej zrażony samotnym siedzeniem w salonie. Usiadł między nimi i zamerdał zachęcająco ogonem. Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu Rosie po cichu zaczęła wycofywać się do pomieszczenia, gdzie zostawiła koc. Lucia podążył za nią i z powrotem ustawił stolik do pionu. Westchnął cicho.
- Powinienem rozpalić w kominku? – zapytał, wskazując na ciemną wnękę w jednej ze ścian. – Wprawdzie nie przeszkadza mi temperatura, ale tobie chyba jest zimno – dodał, patrząc na dziewczynę, która starannie zawijała się w koc. Skinęła głową z wdzięcznością. I tak po całych piętnastu minutach przeklinania drewna i nieudolnych zapałek w palenisku zapłonął wesoło ogień. Wampir przymknął szybkę piecyka, ot tak dla pewności, żeby zwierzakom nic głupiego nie strzeliło do głowy. Pokój wypełnił się ciepłym, pomarańczowym światłem, znacznie mocniejszym niż tym od świec. Zadowolony z siebie Balamonte rozciągnął się na sofie obok młodej czarownicy i przymknął oczy. Kier zachwycony nagłym pojawieniem się takiego źródła ciepła ułożył się wygodnie niedaleko niego i zasnął.
- Tak jest o wiele przyjemnej – mruknęła. Jej włosy wyglądały niezwykle uroczo w tym oświetleniu, a Lucia mający słabość do ładnych rzeczy uparcie odganiał od siebie myśl, że mógłby odciąć jej przynajmniej jeden kosmyk. Dziwnym trafem kojarzyły mu się z białym złotem. – Raczej nie często palisz w kominku? – zagadnęła. Wzruszył lekko ramionami.
- W zimę, jak mam jakichś gości. Takich, którzy potrzebują ciepła. Ewentualnie jak tej dwójce robi się chłodno – wskazał ruchem głowy zwierzaki wylegujące się przy ogniu. Czarownica uśmiechnęła się lekko.
- Innych też tu zaciągasz, żeby coś przegryźć? – zaśmiała się. Odpowiedział szerokim uśmiechem.
- Zdarza się. Ale przeważnie robimy inne rzeczy. Na które też raczej byś się nie zgodziła, czarownico – rzucił beztrosko. Zmieszanie na jej twarzy zdecydowanie warte były tego komentarza. Przez chwilę zapanowała cisza, przerywana co jakiś czas uderzeniami piorunów. Echo podrygiwał nerwowo przy każdym z nich, ale nie zrobił nic, by wcisnąć się pod kanapę, miejsce przy kominku było lepszą opcją. No i oczywiście nie mógł ustępować kotu.
- Czym zajmujesz się na co dzień? – zagadnęła Rosalie.
- Różnymi rzeczami, naprawdę różnymi. Czasami łapię się jakiejś dorywczej roboty z nudów, czasami sprzedaję innym ciekawe informacje, a jeszcze czasami dotrzymuję towarzystwa miłym ludziom, najczęściej tym mającym coś do ofiarowania w zamian – wyjaśnił ogólnikowo. Przekręcił się na kanapie, tak żeby móc przypatrzyć się jej twarzy.
- A ty, wiedźmo? – zapytał ze sztucznym ciepłem w głosie. – Na co dzień ratujesz wampirom zwierzęta, czy też masz jakieś inne zajęcia? – dodał. 

Rosalie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz