11/19/2016

My lungs will fill with fire | CD. Aidena

Kiedy tylko poczuła silne ukłucie na swojej szyi, niemalże od razu zalała ją fala osłabienia i zamroczenia. Rose nie była w stanie przeciwstawić się nagłemu otępieniu i bezsilności, które ogarnęły jej wątłe ciało. Nienawidziła tego uczucia. Ale jeszcze bardziej nienawidziła jego. Brzydziła się go, tego mężczyzny, a raczej wampira, który bez skrupułów pił z niej krew – jak ze zwykłego zbiornika – aniżeli żywej istoty. Pozwalała mu trzymać się w objęciach, gdyż sama nie była w stanie ustać na własnych nogach – czuła, jak dosłownie uchodzi z niej życie – w sumie to tak, ktoś je właśnie z niej wysysał i był z tego faktu bardzo zadowolony. Ba, Rose mogłaby rzec, że był niemal w stanie ekstazy i najwyższego szczytu euforii. Czuła buchającą z niego satysfakcję, że wygrał, że nie była w stanie mu się przeciwstawić i koniec końców stała się jego kolejną ofiarą.
Ofiarą.
W jednej chwili umysł dziewczyny jak gdyby nieco się rozjaśnił, poczuła nagły przypływ energii, a wszystko dookoła niej stało się wyrazistsze, umysł podpowiadał jej, by walczyła z tym bezlitosnym krwiopijcą, gdyż w innym przypadku już za kilka chwil... Stanie się z nią to, co z pozostałymi ofiarami mężczyzny. Nie chciała do tego dopuścić.
Nie chciała umierać. 
Niestety, siła, która ubrała ją w ponownie rozkwitającą nadzieję, zniknęła tak szybko jak tylko się pojawiła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, a nawet – wręcz przeciwnie – osłabiła rudowłosą jeszcze bardziej, kiedy po raz kolejny próbowała użyć odrobiny magii na wampirze. Sprawiła tylko, że ten, zaskoczony jej nieustanną wolą walki, uśmiechnął się tylko szerzej. Wpatrywał się z nią, nie próbując nawet kryć swojej dzikiej żądzy i uczucia wyższości nad swoją ofiarą. Rose wpatrywała się w jego nieprzeniknione błękitne oczy, z nadzieją, że dostrzeże tam chociaż krztę człowieczeństwa. Na próżno. Jego spojrzenie było pozbawione jakichkolwiek uczuć zdolnych do współczucia, a potwierdzał to widok jej ciemnoczerwonej krwi spływającej cienką stróżką po brodzie wampira. Oblizał usta w zadowoleniu, po czym nachylił się w jej kierunku po raz kolejny. 
- Chodź, posmakuj siebie. – Metaliczny smak, który w ułamku kolejnej sekundy rozszedł się w jej ustach sprawił, że nie miała już siły dłużej opierać się wampirowi. Wiedziała, że koniec jest bliski i tak naprawdę nie ma z nim szans. Nie wiedziała, jak prawidłowo posługiwać się magią, jak powstrzymać mężczyznę przed zadawaniem jej bólu... Jednakże śmierć bez walki, w objęciach tego okropnego mordercy, którym tak się brzydziła, była nie do przyjęcia i zupełnie do niej niepodobna. Rudowłosa zawsze stawiała na swoim, była uparta i nieuległa. A teraz?
Ostatni raz uchyliła powieki, aby spojrzeć pogardliwym wzrokiem w stronę swojego zabójcy, chcąc by przykry widok jej wątłego ciała zostawił wieczny ślad w jego pamięci. A wieczność to ponoć bardzo długo, nieprawdaż?

*

Dziewczyna otwarła oczy, biorąc głęboki, gwałtowny oddech, który rozszedł się po jej płucach z uczuciem niewyobrażalnej ulgi. Czy ja umarłam? – przeszło rudowłosej przez myśl, lecz kiedy ujrzała przed sobą wnętrze własnej sypialni – nieskazitelne, niczym niezaburzone – przez chwilę miała nadzieję, że wszystko, co wydarzyło się dzisiejszej nocy to tylko zwykły koszmar, który nigdy nie miał miejsca w prawdziwym życiu. Rose uniosła tułów, poprawiając lewą ręką kosmyki złocistorudych włosów opadających na jej czoło. 
Pokój wypełnił zduszony okrzyk dziewczyny. Jej puls momentalnie przyspieszył, a ona sama poczuła, jak całe jej ciało ogarnia lodowaty dreszcz. Rzuciła osłupionym wzrokiem na jej bladą dłoń, która po nadgarstek była ubrudzona przez częściowo zaschniętą krew. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, przed jej oczami niemalże od razu pojawiły się ciemne mroczki, a oddychanie stawało się coraz cięższe i trudniejsze. Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tuż po jej częściowym omdleniu w ramionach mężczyzny, zaczęły do niej powracać w ekspresowym tempie.
Darował jej życie.
Nie rozumiała niczego z późniejszego zachowania wampira, lecz świadomość, że poddała się doszczętnie i pogodziła ze śmiercią w objęciach tego potwora sprawiała, że brzydziła się sama siebie. Nie mogła tak tego zostawić – skoro postanowił jej nie zabijać, musiał mieć jakieś konkretne powody i Rose miała przeczucie, że nie było to ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Czuła, że po nią wróci, może tak bawiły go strach i przerażenie dziewczyny, że postanowił zabawić się jej kosztem dzień dłużej? Jest w końcu pozbawionym uczuć mordercą, jest nieobliczalny. Mimo zagrożenia, jakie wisiało teraz nad i tak już niebezpiecznym życiem dziewczyny, Rose postanowiła nie mieszać w to swojej matki. W każdym razie – nie do końca. 

Dziewczyna przełknęła gorzką ślinę, widząc mnóstwo krwi na swojej bladej, sinej szyi. Jej policzek lepił się od czerwonej posoki, a włosy były sklejone i przepełnione metaliczną wonią. Jej obraz widniejący w lustrze był żałosny – przedstawiał biedną ofiarę, która pogodziła się z losem nieuniknionej śmierci. A co ją uratowało? Nagła litość mordercy, która pojawiła się niczym grom z jasnego nieba. To przerażało ją jednak jeszcze bardziej. Widziała w swojej podświadomości pełną satysfakcji, lecz zarazem pozbawioną jakichkolwiek ludzkich emocji – twarz mężczyzny. Musiała walczyć. Musiała stawić czoła temu wampirowi, a także innym istotom nadnaturalnym, które mogły jej w jakikolwiek sposób zagrozić. Dlatego jedynym sposobem było zaakceptowanie swojej natury czarownicy i nauczenie się magii, w końcu. 

*

˜– Rose, a ty nie w szkole? – Słysząc głos swojej rodzicielki, dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Cieszyła się, że chociaż mamie nic się nie stało w całym tym wydarzeniu i (póki co...) wampir trzyma się od niej z daleka. 
– Ja... – Rudowłosa przełknęła ślinę. – Nie czuję się dzisiaj najlepiej – mruknęła, błądząc niepewnym wzrokiem po pomieszczeniu kuchni.
– Ściemniasz – zaśmiała się kobieta siedząca przy stole, biorąc ostatniego łyka kawy. – Idź i szykuj się do szkoły, jeszcze zdążysz na lekcje. – Mówiąc to, wskazała na zegar, który wskazywał dopiero godzinę ósmą trzydzieści cztery. Cholera – przeszło rudowłosej przez myśl. Jednocześnie czuła uczucie narastającego strachu i niepewności przed opuszczeniem domu. 
– Mamo... Ja... Myślałam sobie, że...
– Żadnych wymówek słońce! Zaraz sama wychodzę do pracy i dopilnuję, żebyś dotarła do szkoły. Chcesz, to będę tak miła i cię podwiozę. 
Rodzicielka pałała dzisiaj niezwykle wesołym humorem, poruszając się po kuchni wręcz tańczącym krokiem. Kim byłaby Rose psując jej to niezwykłe samopoczucie?
– Ja tylko myślę, że to najwyższy czas, żebyś nauczyła mnie zaklęć – wydukała z siebie dziewczyna, chwytając nerwowo za oparcie krzesła. Nie wiedziała, jakiej reakcji ze strony matki miała się spodziewać – zadowolenia? Podejrzeń? Od kiedy pamięta, wypierała się tego, że jest potężną czarownicą i nie traktowała tego wszystkiego zbyt poważnie, a jej rodzicielka akceptowała to twierdząc, iż dziewczyna w swoim czasie dojrzeje i sama stwierdzi, że jest czystej krwi wiedźmą.
– Naprawdę? – Kobieta nawet nie kryła zadowolenia, które towarzyszyło jej podczas wypowiadania tego słowa. – To cudownie, Rose! Ale wiesz... to dopiero dziś wieczorem. Albo nawet jutro... Pracuję dzisiaj do późna. Wytrzymasz ten jeden dzień?
– J-jasne... – wymamrotała zdenerwowana nastolatka.
O ile ten dupek mnie nie zabije.
– Ej... Od kiedy śpisz w chuście? – zaśmiała się tylko mama rudowłosej, widząc owiniętą dookoła bladej szyi nastolatki jasnoróżowy materiał, po czym opuściła pomieszczenie, kierując się do własnej sypialni. 

*

– Miłego dnia w szkole, lecę, bo zaraz ja będę spóźniona! – Mówiąc to kobieta zatrzasnęła za rudowłosą drzwi i już po chwili Rose została sama na parkingu szkolnym. Kiedy tylko opuściła wnętrze samochodu, jej umysł ogarnął nagły niepokój. Nadal nie potrafiła się w żaden sposób bronić, nie znała żadnego sensownego zaklęcia, którego mogłaby użyć w świadomy sposób. Po raz kolejny jej ciało ogarnęła ta znana jej już świetnie bezradność, bezsilność, które przeszywały ją na wskroś. Jakby tego było mało, dziewczyna była niemalże pewna, że kątem oka dostrzegła sylwetkę jakiejś postaci. Postaci przyodzianej w czarną kurtkę oraz w czarnej jak smoła czuprynie na głowie. Nagła panika, która ogarnęła jej wątłe ciało sprawiła, że w jednej chwili mała wiedźma ruszyła szybkim tempem w stronę szkolnych drzwi wejściowych. Znów uciekała. Znów była ofiarą. Znów była łatwym celem dla tego krwiożerczego wampira.
Jednak nie tym razem.
Kiedy tylko przekroczyła szkolny próg, poczuła niewielką ulgę wypełniającą jej ciało oraz umysł. Czy była już bezpieczna? Zagłębiła się wśród tłumu uczniów, z trudem odnajdując własną szafkę. Oparła się o nią i odetchnęła z ulgą, biorąc głęboki oddech, który pozwolił jej na chwilę spokoju, choć na te kilka godzin. 

Aiden? XD

11/14/2016

Support wihout desire|CD. Thomasa

Kolejny dzień. Myślałam, że głowa będzie bolała, ale nie. Odetchnęłam z ulgą. Już myślałam sobie o tym, jaki to będzie wspaniały dzień, przypomniało mi się o mojej wczorajszej rozmowy z chłopakiem.
- O Boże! - powiedziałam sama do siebie i złapałam się za głowę. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że najlepiej o tym zapomnieć, a on i tak prędzej czy później albo go zabiją, albo sam ucieknie. Uśmiechnęłam się do siebie i wypiłam szklankę wody. Udałam się do łazienki, a to co zobaczyłam w lustrze przeraziło mnie. Potrzebowałam się odświeżyć. Wiadomo, jak to kobieta, potrzebowałam "chwili" dla siebie. Odprężyłam się i myślę, że dobrze mi to zrobiło. Zjadłam coś na szybko i od razu wyszłam. I tak było już za późno, a ja jak zwykle musiałam załatwić coś na mieście. Tym razem miałam w planach pomoc. Tak, pomoc. Przyjemnie było zderzyć się ze świeżym powietrzem. Już powoli dochodziłam do miejsca mojej dzisiejszej pracy, kiedy... Fuck, Thomas! Kiedy uświadomiłam sobie, że i tak mnie już zauważył, wzięłam głęboki oddech i nadal szłam przed siebie. Zauważyłam, że jego ręka krwawi.
- Witaj - no tak, jak mogłam liczyć, na to, że minie mnie bez zaczepki.
- Thomas... - nie było mnie stać na nic więcej. Pragnęłam uniknąć jego trudnych pytań. - Co Ci się stało? - nie wytrzymałam! Poza tym, chyba byłoby dziwne, gdybym nie zwróciła na to uwagi, to dopiero byłoby dziwne.
- To... nic takiego... - mruknął. W tej chwili zaciekawił mnie jeszcze bardziej, ale nie mogłam tego pokazać! Pokiwałam głową i ściągnęłam wzrok z jego ręki, która aktualnie i tak schowana była w kieszeni. Już go minęłam i odetchnęłam z ulgą, już miałam wchodzić do sklepu... - Nie radzę - spojrzałam na niego jak na kosmitę. - Te kobiety są szalone! - wskazałam na jego zakrwawioną rękę i rzuciłam pytające spojrzenie, a on pokiwał głową. Cholera! Głupio zrobiły, teraz ma podejrzenia! Mimo wszystko, zrobiły to po coś, dlatego musiałam to sprawdzić!
- Och, daj tą rękę - niechętnie, a może nie... podał mi ją, a ja delikatnie ją obejrzałam. Werbena... Muszę z nimi porozmawiać. Może wampiry zaczęły już działać, skoro takie środki bezpieczeństwa są konieczne. Niestety, jeśli już zaczęłam musiałam pomóc Thomasowi z ręką... - Mogę Ci ją opatrzyć, znam te kobiety i wiem co na Ciebie wylały...
- To jest szkodliwe?! - zapytał lekko podnosząc głos. Zapewne gdybym odpowiedziała twierdząco poszedł by do nich i własnoręcznie udusił.
- To zależy, ale raczej nie... Wiesz, staruszki z nich i boją się każdej nowej twarzy...
- Ty też - odparł.
- Co ja?! - nieco mnie tym zdenerwował.
- Też się boisz.
- Na pewno nie Ciebie! Nieważne... Chcesz pomocy, czy nie?! - zapytałam również podnosząc głos.
- Jeśli jeszcze się na mnie nie obraziłaś... - odpowiedział lekko unosząc kąciki ust. Przewróciłam oczami i weszłam do środka. Z Anastazją porozumiewałyśmy się tylko ruchem ust.
- Och! Po prostu daj mi tą zieleninę! Muszę mu teraz pomóc!
- Temu bałwanowi?! Im lepiej się stąd wyniesie, tym lepiej! W ogóle, najlepiej będzie jak skręcisz mu kark gdzieś za rogiem, albo wprowadzisz jakąś infekcję do tej rany! - wykrzyczała wściekła. Przyłożyłam teatralnie twarz do czoła i sama podeszłam po szafki po zioła, aby zaopatrzyć ranę chłopaka bez użycia magii...

 Thomas? 

11/05/2016

You used to be a legend, a righteous Nightmare| CD. Rose

Słysząc słowa nastolatki niemal parsknął śmiechem. Mimo, że starała się pokazać, jaka to ona jest twarda i nieustraszona, w jej oczach odbijał się paraliżujący strach, płomień przerażenia, który spalał jej wszystkie organy wewnętrzne, pozostawiając po sobie jedynie struchlały popiół. Uśmiechnął się leniwie, delikatnie zwiększając napór, z jakim przytrzymywał postać dziewczyny przy ścianie. Jego korpus stykał się z klatką piersiową jego przyszłej ofiary, niemal tak idealnie, jak pasujące do siebie puzzle, przez co wyczuwał na własnej skórze gwałtowne bicie jej serca, kotłującego się o jej żebra, robiąc z nich zwykłą, kostną miazgę. Mięsień pompował krew w zawrotnym tempie po całym jej ciele, roznosząc przy okazji adrenalinę, która, jak sądził, pomogła jej w doborze słów i wyrzuceniu z siebie kąśliwej uwagi. Teraz, gdy znajdował się przy tajemniczej nieznajomej tak blisko, mógł z pewnością stwierdzić, że owa nastolatka była spokrewniona z jedną z wiedźm z Sabatu Pradawnych. Wszelkimi połami swojej skóry wchłaniał siłę oraz aurę, jaką otaczała się owa rudowłosa wiedźma. Tak dziwnie znajomą, pomieszanie zapachu kominka z drzewem cytrusowym, gdzieniegdzie poprzeplatane wyraźnym zapachem goździków. 
Trzeba było jej przyznać - była potężna. W wielkim strachu i przekonaniu o przegranej pozycji była w stanie rzucić zaklęcie i podpalić jego kurtkę, co większości wiedźm by się nie udało - zjadłby je strach, przerażenie zagnałoby je wprost w zachłanne łapy śmierci. Tylko osoba spokrewniona z tą, w której sile powstali Pierwotni byłaby do tego zdolna. I proszę - potomkini jego stworzycielki właśnie stała przed nim, trzęsąc się niczym galareta, grożąc mu, stety niestety nieskutecznie oraz starając się ukryć strach w swoich zielonych tęczówkach. Aiden wykrzywił głowę w lewo, uśmiechając się jeszcze szerzej w stronę dziewczyny. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej na widok wysuniętych kłów i przyciemnionego wzroku oprawcy; wyglądały teraz niemal na sarnie. Rozbawiło go nieco to porównaniu; przecież on był teraz drapieżnikiem, a on przerażoną sarenką zagonioną w kozi róg. 
- Skarbie, oboje dobrze wiemy, że gówno mi zrobisz, będąc tak przyćmiona strachem - wyszeptał, nachylając się do jej ucha; jego ciepły oddech owiał jej skórę, a jeden z długich kłów zahaczył o płatek jej ucha. - Nie wierć się, dobrze, kochanie? Nie chcę, żeby za dużo się rozlało. - Dodał, nachylając się nad jej szyją. Dmuchnął na nią lekko, jakby chciał zdmuchnąć niewidzialny pyłek, po czym rozchylił usta i wbił się w krtań rudowłosej. Usłyszał, jak wciągnęła haust powietrza, po czym umilkła gwałtownie; niemal w tym samym momencie poczuł zalążek bólu głowy gdzieś w potylicy. Nie dbał o to. Teraz obchodziła go jedynie ciepła, gęsta ciecz, która spływała po szyi nastolatki oraz leniwie wpływała do jego przełyku, budząc wszelkie siły do życia. Rozochocony brakiem większego sprzeciwu i nadnaturalnym smakiem krwi dziewczyny, wbił się jeszcze bardziej łapczywie. Jedną z rąk przeniósł na talię dziewczyny, a drugą na biodro, gdyż poczuł, że zaczyna opadać z sił; niemal w tym samym momencie ból w czaszce powiększył się jeszcze bardziej. Dopiero wtedy olśnienie spłynęło na niego z niebios; jego mała wiedźma stawiała opór. Uśmiechnął się lekko i cofnął kły, mimo to nie odsunął się od niej o krok; nadal obejmował ją w talii i górował nad jej wątłą, do tego teraz osłabioną posturą. Dziewczyna rozglądała się na boki zamglonym spojrzeniem, a ból w jego głowie w momencie stał się historią. Grymas na jego twarzy powiększył się jeszcze bardziej, gdy w jego głowie zakiełkował pewien pomysł.
- Kochanie, smakujesz wybornie. - Wyszeptał, nachylając się nad nią. Rudowłosa podniosła głowę, patrząc na niego z mieszaniną odrazy, przerażenia i zmęczenia. Nie miał jednak zamiaru znów z niej pić. Nachylił się jeszcze bardziej, szepcząc. - Chodź, posmakuj siebie. - I nie dając dojść jej do słowa, naparł swoimi ustami na jej usta. Smakowała słodko, truskawkami z wanilią, poprzeplatanymi mocnym smakiem goździków. Wtargnął językiem do jej ust, i mimo, że nie odwzajemniła pocałunku, wiedział, że czuje swoją własną krew. Nie tylko czuje ale i w pewnym sensie ją pije. Przyparł ją jeszcze mocniej do ściany, pogłębiając pocałunek z każdą sekundą; nadal obejmował ją w talii, bo wiedział, że nadał była słaba i mogła nie poradzić sobie z natłokiem wrażeń. Kiedy wreszcie się od niej odsunął, ona osunęła się w jego ramiona - bezbronna i skazana na jego łaskę. Spojrzał w jej zielone oczy z uśmiechem i... zamarł jak rażony gromem.
Zielone oczy. Zielone oczy podobne do tych Glory, też spoglądające na niego z nienawiścią, przerażeniem, konsternacją i chęcią ucieczki. Pełne strachu i odrazy. Stanął jak wryty, kurczowo trzymając ciało nastolatki, jakby chciał ją przed czymś uchronić w swoich ramionach. 
Jaka z ciebie cipa, Aiden - brunet pokręcił głową z odrazą i jeszcze raz spojrzał na wątłe, bezbronne ciało, ułożone w jego ramionach, całkowicie zdane na jego wolę. Mężczyzna westchnął cicho i uniósł filigranową posturę rudowłosej w stylu panny młodej, wtulając jej ciało w swoje. Znów naszła go myśl, że jej drobna sylwetka i jego rosła postawa pasowały do siebie idealnie. Odgonił jednak od siebie tę myśl. Był potworem, nie wiedział nawet, dlaczego nie zabije tej małej wiedźmy, kiedy leży bezbronna w jego ramionach. Pokręcił głową z ubolewaniem nad swoją głupotą, po czym pobiegł wampirzym tempem w stronę domu nastolatki. Nie wiedział jak mu się to udało, ale wniósł dziewczynę do jej pokoju bez zaproszenia. A może dostał zaproszenie wcześniej, tylko było to dla niego tak nieistotne, że o tym zapomniał? Położył jej wątłe ciało na pościeli, po czym okrył ją kołdrą. Rudowłosa westchnęła błogo, po czym uśmiechnęła się lekko i wtuliła twarz w poduszkę, przez co na twarzy mężczyzny również wykwitł uśmiech. Aiden nachylił się nad jej ciałem i pocałował ją w czoło, mówiąc.
- Słodkich snów, moja mała wiedźmo.
Chwilę po tym otworzył okno i wyskoczył z niego, lądując na zgiętych nogach. Ostatni raz spojrzał w kierunku, gdzie zostawił swoją niedoszłą ofiarę. Oczy Glory...

<Moja mała wiedźmo?>

11/01/2016

Flames turned to dust all that I adored | CD. Aidena

Kiedy ujrzała przed sobą wyższego niemal o głowę rosłego mężczyznę, stanęła jak wryta, czując jak wszystkie jej mięśnie w jednej chwili spinają się do tego stopnia, że Rose miała wręcz wrażenie, że zaraz eksplodują. Jej serce biło tak głośno, jak nigdy dotąd w jej życiu, a po plecach przeszedł lodowaty dreszcz, który tylko spotęgował całe to przerażenie, które wypełniało w tym momencie każdą komórkę ciała małej wiedźmy. 
– Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. – Jego cichy, przenikliwy głos oraz świdrujące na wylot spojrzenie sprawiały, że rudowłosa miała ochotę krzyczeć. Nie mogła jednak tego zrobić, coś ścisnęło jej gardło na tyle, że nie była w stanie wydać z siebie choćby najcichszego dźwięku. W dodatku, tajemniczy mężczyzna zagrodził jej drogę ucieczki do jedynego w tym momencie bezpiecznego miejsca – jej własnego domu. Zewsząd ogarnęła ją panika, srebrzysty księżyc spoglądał na Rose z góry, tylko nasilając to dziwne uczucie. Uczucie, którego nie mogła pozbyć się od czasu dziwnego przebudzenia dzisiejszej nocy. Każda cząstka jej ciała jak gdyby wrzała, a ona sama nie była w stanie nad tym zapanować. Przez jej wzburzone myśli zdążyła przewinąć się tylko jedna myśl, która wydała jej się w tym momencie najbardziej prawdopodobna i słuszna – cholerne zdolności wiedźmy dają o sobie znak. Żałowała, cholernie żałowała, że nie powiedziała mamie o swoich problemach z mocami; od ostatniego czasu kompletnie nad tym nie panowała, a jej nadprzyrodzone zdolności znajdowały ujście w różnorodnych sytuacjach jej zwykłego życia – głownie wtedy, kiedy panowanie nad jej emocjami przejmował przede wszystkim gniew i uczucie wściekłości.  
Dlaczego nie mógł to być strach? Strach, który dosłownie rozrywał ją od środka, kiedy stała sparaliżowana przed mężczyzną. Mężczyzną, który pojawił się przed nią znikąd i teraz patrzył na nią usatysfakcjonowanym spojrzeniem. Ba, 'usatysfakcjonowany' to złe określenie, cholera, naprawdę okropne! Patrząc w jego nieprzeniknione, niebieskie oczy, zdało jej się dojrzeć coś w rodzaju dzikiej żądzy, która przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Patrzył na nią jak na ofiarę – jak na bezbronną sarenkę, którą zaraz wilk pożre na kolację. Rose cofnęła się o krok, czyniąc to z nieukrywanym trudem. Wiedziała, że popełnia błąd, okazując mu swoją uległość i słabość, ale nie miała zamiaru walczyć. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma z nim szans  ˜– nie tylko dlatego, że był od niej dwa razy większy, niemalże od razu wyczuła, że nie jest zwykłym człowiekiem, tylko c z y m ś
Kiedy tajemniczy towarzysz zrobił krok w stronę rudowłosej, dziewczyna poczuła przypływ nienaturalnie dużej energii, nieprawdopodobnego gorąca, które rozlało się po jej sparaliżowanym ciele i... dodało jej sił. Nie panowała nad tym kompletnie, ale w momencie, w którym ujrzała, że kurtka mężczyzny zaczyna płonąć jasnym płomieniem, zaczęła dziękować sobie w duchu, że posiada nadprzyrodzone moce, które prócz tego, że chcą ją zabić – potrafią też uratować jej strachliwe dupsko. Napastnik, jak gdyby wyrwany z transu, przez kolejne najbliższych chwil, skupił swoją uwagę na płonącym obiekcie. To była najprawdopodobniej jedyna chwila, którą panienka Graham mogła wykorzystać na ucieczkę. Nie wyobrażała sobie, co stałoby się z nią, gdyby w tej jednej chwili jej moce nie postanowiły się uaktywnić. Wolała o tym nie myśleć. Jej cała uwaga przeniosła się – z rozmyśleń o napastniku – na trasę jej ucieczki oraz nogi, które dosłownie plątały się, jedna o drugą, kiedy przemierzała kolejne metry w stronę upragnionego celu. 
Dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto...
Wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy nagle z impetem uderzyła plecami o kamienny mur. K t o ś przydusił ją z całych sił do ściany j a k i e g o ś budynku. Jakiegoś – bo kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje – w jednej chwili sceneria ciemnej ulicy oświetlanej jedynie bladym światłem odległej latarni, zmieniła się nie do poznania. Ktoś – gdyż bardzo wyraźnie czuła nacisk drugiej osoby na jej wątłe, kościste ciało i była niemalże pewna, że tym kimś był ten sam tajemniczy mężczyzna, który zaczepił (delikatnie mówiąc) ją na chodniku.
– Bardzo lubiłem tę kurtkę – mruknął, z wymalowaną na twarzy rozpaczą, która wydała się rudowłosej przesadnie naciągana. Bezczelny. Wyjątkową radość sprawiało mu straszenie dziewczyny w ten sposób, satysfakcja i ta sama dzika żądza po raz kolejny buchały od niego na kilometr, lecz ku swojemu zdziwieniu – nie wywoływały już na panience Graham takiego przerażenia jak wcześniej. Kto wie, co było tego powodem? Czyżby zdanie sobie sprawy z tego, że wcale nie jest względem niego taka bezbron...
Zaraz, o czym ona tak właściwie myśli? Ten psychol właśnie zaciągnął ją w kompletnie nieznany jej kąt i przygwoździł do ściany tak, że ledwo może się poruszać, a ona myśli, że ma z nim jakiekolwiek szanse? Powinna raczej myśleć o tym, że już niedługo umrze, kiedy ten dziwny typek z nią skończy.
– Zaraz skończysz tak, jak twoja ukochana kurtka, jeśli mnie nie puścisz – warknęła, sama zaskoczona tym, co właśnie powiedziała. Na samą myśl o śmierci, coś ukrytego głęboko w jej umyśle, nakazało jej walczyć i nie poddawać się tak łatwo, jak miała w zamiarze uczynić. To coś uświadomiło jej w jednej przełomowej sekundzie, że dysponuje mocą tak silną, że... naprawdę byłaby w stanie podpalić człowieka. Czy też... to, czymkolwiek jest tajemniczy brunet. 

Aiden?

Od Rosalie cd. Luki

Patrzyłam na chłopaka jednocześnie zaspanym i zaciekawionym wzrokiem. Musiało być już coś koło 8 rano. Oparłam głowę o kanapę nadal siedząc na ziemi. Ściągnęłam trochę koca i przytuliłam się do niego. Kto by pomyślał, że taki krwiopijca miałby w domu taki ciepły, miękki i puszysty kocyk. Próbowałam nie usypiać, ale ciężko było. Ciągła ciemność sprawiała tylko, że jedyne o czym myślał mój mózg to sen. Zaspany Echo doczłapał się do mnie i cicho wtulił się w moje nogi. Okryłam go lekko kocem i uniosłam wzrok na chłopaka. Wyglądał na zamyślonego. Wpatrywał się w ogień trzaskający w kominku. Przeszły mnie dreszcze i szczelniej otuliłam się futerkiem, a owczarek przysunął bliżej mnie tak jakby chciał mnie ogrzać. Uśmiechnęłam się lekko do niego i pogłaskałam po głowie. Już powoli usypiałam, gdy nagle wróciło światło. Jęknęłam nieznacznie i zakryłam twarz dłońmi. Gdy już byłam w stanie coś zobaczyć wstałam i wyjrzałam przez okno. Ulewa słabła i powoli zdawała się ustawać. Westchnęłam cicho opierając się dłońmi o parapet.
- Będę musiała niedługo iść do siebie - stwierdziłam odwracając głowę ku kanapie
Lecz widok zagrodził mi chłopak, który znowu stał ledwie za mną.
- Nie skradaj się tak Lucia, wystraszyć się można - drgnęłam niespokojnie, a on tylko uśmiechnął się zadowolony z siebie
Przemknęłam obok niego i zbliżyłam się do Kiera. Przykucnęłam i ostrożnie wyciągnęłam ku niemu dłoń. Kot uniósł się nieco, powąchał dłoń, po czym przyjacielsko się o nią otarł. Zazdrosny Echo niemalże od razu podszedł i także domagał się pieszczot. Podrapałam po za uchem, po czym wstałam i skierowałam się ku stoliczkowi na którym odłożyłam pelerynę. Zarzuciłam ją na ramiona, a gdy na chwilę straciłam z pola widzenia otoczenie przed moimi oczami magicznie pojawił się Lucia. Trzymał w ręce smycz, a Echo wesoło podskakiwał wokół niego.
- Może Cię odprowadzić? - zaproponował z „uroczym”, ale oczywiście wymuszonym uśmiechem
- Jeśli Ci zależy… - odparłam ziewając i przeciągając się
Gdy on próbował uspokoić podekscytowanego Echo i go zapiąć ja złożyłam koc i zgrabnie ułożyłam go na kanapie. Nie zdążyłam się wyprostować, a Kier już zdążył wskoczyć i rozłożyć się na nowym, miękkim posłaniu. Zaśmiałam się cicho pod nosem, a z moich porządków wyrwał mnie głoś wampira.
- To jak, idziemy? - zapytał otwierając drzwi, a ja szybko podbiegłam do niego i wyszłam z domu na równo z Echo
Szłam żwawym krokiem z wesołym uśmiechem na twarzy. Tak jakby.. jego obecność sprawiała mi przyjemność? Sama już nie wiem. Nadal mu nie zbytnio nie ufałam, ale coraz bardziej się do niego przekonywałam. Stawał się chyba coraz milszy w stosunku do mnie. Mam nadzieję, że się nie mylę i nie stanę się jego pokarmem. Niby dziwnie normalny podstępny krwiopijca, a jednak jakoś się do niego powoli przekonuje. Przeciągnęłam się nieco i przeczesałam palcami loki gdy zbliżaliśmy się do centrum miasteczka. Skręciłam ostro w lewo, niemalże gubiąc przy tym Lucie. A już myślałam, że nie zauważy gdzie idę. Gdy podszedł do mnie zaśmiałam się cicho i pokierowałam go w bardziej odludne alejki. Wiele razy prawie go zgubiłam. No droga do mojego domu prosta nie jest to musze przyznać. Wszędzie identyczne budynki nadgryzione przez czas. Na ostatniej prostej poczekałam za chłopakiem i przystanęłam na środku drogi uśmiechając się do niego i pozwalając wiatru powiewać moją peleryną.
- Mogę poprowadzić przez chwilę Echo? Proszę, Lucia - zrobiłam mój ulubiony wzrok „zbitej sarny” i uśmiechnęłam się cieplutko
- Jesteś pewna? Jakbyś nie zauważyła jest nieco nieupilnowany - zakpił ze mnie, a widząc, że nie ustępuje, podał mi smycz
Ucieszona szłam z nim. Co dziwnie kroczył grzecznie przy mojej nodze, nawet nie węsząc. Za grzecznie. Nie zdążyłam zaprzeć się nogami, gdy Echo ruszył biegiem za wiewiórką. Nie puściłam smyczy. Trzymałam się jej tak samo uparto jak Echo próbował schwytać rude stworzonko. W końcu gryzoń uciekł na drzewo, a owczarek zawlókł mnie niemalże po ziemi pod nie. Już pod samym pniem potknęłam się o wystający korzeń, którego nie zauważyłam. Runęłam jak długa do tyłu i turlając się z niewysokiej górki wpadłam do głębokiej kałuży u jej podnóża. Chłopak złapał psa i czym prędzej do mnie zbiegł. Zamiast zobaczyć zapłakaną mnie z poobdzieranymi kolanami i dłońmi, zauważył jak podnoszę się na klęczki w kałuży, a z moich oczu zamiast płynąć strumienie łez bije serdeczne ciepło. Śmiałam się głośno ze swojej niezdarności. Echo wysmyknął mu się i dołączył do mojej „kąpieli”.
- Pierwszy raz w tak efektowny sposób ochlapałam się wodą z kałuży - zaśmiałam się patrząc na chłopaka i powoli wstając - Mieszkam niedaleko, więc się nie przejmuj
Pociągnęłam go za dłoń w górę, z powrotem na drogę. Puściłam go dopiero dwa domy dalej i sięgnęłam do małej kieszeni w pelerynie. Przekręciłam kluczyk w zamku. Cicho trzasnął, a potem drewniane drzwi uchyliły się.
- Wejdź na chwilę i się rozgość, a ja wytrę Echo żeby się nie przeziębił - odparłam wchodząc pierwsza i zabierając owczarka do środka

(Luca? Co powiesz o tej niezdarze?)

Od Luki Cd. Rosalie



Wampir uśmiechnął się mile zaskoczony, z zaciekawieniem obserwując śliczną świeczkę. Musnął ostrożnie palcem rozświetlone, woskowe kwiaty. Wyglądały naprawdę zjawiskowo, musiał to przyznać.
- Och – westchnął i ustawił ją ostrożnie na środku stolika, z przesadną wręcz delikatnością. Jakaś część jego ciemnej duszy zaczęła rozważać pozostawienie przy życiu dziewczyny, chociażby dla ozdoby. Poza tym była całkiem miła jak na kogoś śmiertelnego, choć do tego nie przyznałby się nawet przed samym sobą.
- Podoba ci się? – zaśmiała się miękko. Skinął głową i mruknął coś z aprobatą. Odwrócił się do niej z powrotem i obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem.
- Nadal masz krem na nosie – oznajmiła teatralnym szeptem. Zamrugał wyrwany z zamyślenia i wierzchem dłoni starł z siebie zasychającą już grudkę maści.
- Dawno nie widziałem takiego wykorzystania magii – oznajmił z przymilnym uśmiechem.
- Ach tak? – zaśmiała się perliście, wypełniając swoim głosem pomieszczenie.
- Mhm – mruknął, nie tracąc uśmiechu. Przymknął lekko oczy.
- Znasz dużo czarownic? – zagadnęła zaraz potem. Zerknął na nią i zastanowił się. Znał kilka, łączyły go z nimi najróżniejsze relacje. W głowie przesunęły mu się wspomnienia, niewzbudzające w nim na chwilę obecną żadnych większych uczuć.
- Parę by się znalazło, ale to był kiedyś – odparł. Podparła bladą buzię na rękach i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- Opowiedz mi o nich – poprosiła. Lucia wbił wzrok w ścianę. Nie lubił mówić o sobie, naprawdę nie lubił, ale krótka opowiastka o kilku wiedźmach nic o nim nie zdradzała. Nie widział więc powodów, żeby wysilać się na kłamstwa, byłoby to tylko niepotrzebnym zamieszaniem.
- No więc znałem jedną starszą kobietę – zaczął. Na próżno szukał w pamięci jej imienia, zatarł je czas, nieuchronny i przelewający się czas. – Od niej dostałem taki drobny amulecik, nic specjalnego – dodał. Zamilkł na chwilę, przesuwając wzrok na płomienie trzaskające w kominku.
- Kolejna miała na imię Alaya, poznałem ją przypadkowo w barze, była Żydówką i ukrywał ją tam właściciel – wzruszył lekko ramionami. Rozmawiał z nią raptem kilka razy i nie znał jej za dobrze. – Czasami za pomocą magii oszukiwała klientów i naciągała ich na dodatkowe pieniądze. Chyba zbierała je na jakąś ucieczkę. W każdym bądź razie złapali ją, miała chyba wtedy z siedemnaście lat? – dokończył obojętnym tonem. O tym, że ją dorwano, też dowiedział się raczej przypadkowo, ot tak mimochodem, od jednego ze znajomych, martwego już wtedy, właściciela baru.
- Była jeszcze Elizabeth – zastanowił się. – Straciła dziecko z tego, co wiem, poroniła albo coś w tym stylu. Nie wnikałem w szczegóły, szczerze mówiąc. Byłem u niej kilka razy, głównie, wtedy kiedy oboje byliśmy pijani – zerknął na nią znacząco. – Potem kontakt trochę się urwał, dużo podróżowałem. Popełniła samobójstwo – dokończył. Takie wspominki nie sprawiały mu bólu, nie zależało mu na żadnej z nich. Przeciągnął się leniwie. W pokoju panowała przez chwilę grobowa cisza, najwyraźniej Rosalie przetwarzała to, co usłyszała.
- Cóż, było takich osób magicznie uzdolnionych jeszcze trochę, ale to nic takiego. Głównie łączyły nas relacje zawodowe albo własne interesy – rzucił beztroskim tonem.

Rosie?

They say, “stay in your lane boy“ | CD. Cassandry

Zdradzenie kobiecie, którą znał zaledwie kilka minut swojego miejsca zamieszkania mogło być z jednej strony dość ryzykownym posunięciem. Ale z drugiej – jakby nie patrząc – szybko mógł przenieść się do innego miejsca, zupełnie niepostrzeżenie. Nigdy nie był sentymentalny i nigdzie nie gościł dłużej niż kilka miesięcy, a więc tym bardziej na stałe. To wyjaśnia fakt, dlaczego jego bagaże nadal stały nie do końca rozpakowane, w kącie mieszkania na Boar Street. 
Na jego skrytą w półmroku wypełniającym bar twarz, niemalże momentalnie zagościł delikatny, pełen satysfakcji uśmiech, kiedy z ust dziewczyny wypłynęło to jedno, interesujące go zdanie. 
'Mieszkam tutaj od dziewiętnastu lat' –  mruknęła Cassandra z ledwie zauważalnym (a jednak!) uśmiechem. Jego wyszczerz był na pewno o wiele szerszy niż jego rozmówczyni. Thomas z trudem ukrywał zadowolenie faktem, iż tak szybko udało mu się natrafić na osobę, która mieszka w Avenue już tyle lat – Cass była wręcz chodzącą skarbnicą informacji, na pewno wiedziała bardzo dobrze o wszystkich dziwnych wydarzeniach mających tutaj miejsce i miała już wysnutą na ich temat swoją własną teorię. Wyglądała na inteligentną – w każdym razie niegłupią, więc na pewno nie dała się nabrać na wszystkie brednie i kłamstwa, które rozpowiadają władze miasteczka. Thomas doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ewidentnie ktoś stara się zatuszować dość istotny fakt, najpewniej w celu niewzbudzania paniki. No bo kto przyjechałby do Avenue wiedząc, że dzieją się tutaj niewyjaśnione zjawiska, a policja odnajduje w lasach ciała ludzi, pozbawione znacznej ilości krwi? 
Thomas wiedział, że łatwo nie będzie, lecz mimo to musiał spróbować wyciągnąć z blondynki chociaż namiastkę informacji, cokolwiek. Zdawał sobie sprawę z tego, że Cassandra najzwyczajniej w świecie mu nie ufała i odnosiła się do niego z wyraźnie odczuwalnym dystansem. Trudno było mu się dziwić – kobieta już po kilku pierwszych minutach, jak gdyby czytała w myślach, rozpoznała w nim dziennikarza. Owszem, mężczyzna przyjechał do Avenue głównie w poszukiwaniu ciekawych materiałów do jego artykułu, lecz nie oznacza to, że nie potrzebuje czasem zwykłej rozmowy w barze dla własnego odstresowania. Jak się jednak okazało – skrywanie swojej dziennikarskiej tożsamości przyszło mu z nadzwyczajnym trudem, a swoją osobą wzbudzał podejrzenia wielu mieszkańców Avenue. Na jego twarz niemalże momentalnie zawitał kpiący uśmieszek, kiedy wyobraził sobie swoją twarz na okładce Avenu'owskiej gazety z wielkim napisem: 'Podejrzany mężczyzna zawitał do Avenue – czego tak naprawdę chce?'. To byłoby, tak w sumie, dość zabawne, ale mogłoby też – w jakimś stopniu – zagrozić jego kwitnącej karierze. Karierze, która po opublikowaniu artykułu o Avenue miała osiągnąć punkt szczytowy. 
Po dość długiej wymianie zdań między Thomasem a Cassandrą, kobieta poderwała się nagle z miejsca, dopijając ostatni łyk mocnego trunku. Rzuciła tylko ciche 'muszę iść', po czym odwróciwszy się na pięcie, skierowała się w stronę drzwi wyjściowych z baru. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami, chwytając w dłoń swoją porcję alkoholu.
– Do zobaczenia. – Młody dziennikarz uśmiechnął się tajemniczo, lecz widząc, że dziewczyna dosłownie wybiega z lokalu, odwrócił się na barowym stołku w stronę blatu. Zawahał się przez chwilę, kiedy przez jego głowę przeszła myśl o śledzeniu tajemniczej blondynki, lecz kiedy uświadomił sobie, iż może zaprzepaścić szansą na zdobycie jej zaufania – zrezygnował z tego zamiaru. Westchnął więc cicho, przywołując gestem dłoni barmana.
– Jeszcze jednego proszę.

*

Rozejrzał się dookoła, po czym pewnie przekroczył próg niewielkiego sklepu. Obrał go sobie za cel już pierwszego dnia pobytu w miasteczku. 'Starsze kobiety dużo gadają, jeśli użyje się tylko swojego młodzieńczego uroku', pomyślał, rozglądając się po pomieszczeniu. Do jego nosa dopłynęła intensywna woń jakichś ziół, co wskazywało na to, że kobiety, tudzież wiedźmy, jak zdało mu się nazywać te nieco szurnięte osobniczki, znów tworzyły jakieś napary na zapleczu. Thomas oparł się o zakurzony, drewniany blat i odkaszlnął głośno, dając tym samym znać o swojej obecności ekspedientkom sklepu.
– O, to znowu ty. – Jedna z kobiet, która wychyliła swój siwy czubek głowy zza progu zaplecza, wyraźnie nie ukrywała swojego zniesmaczenia wizytą mężczyzny.
– Milutko. – Thomas uniósł brwi w udawanym niezadowoleniu, próbując za wszelką cenę nawiązać z rozmówczynią dłuższy dialog, który pozwoliłby mu na poznanie kolejnej dawki informacji przybliżających go do odkrycia prawdy miasteczka Avenue. – Szukam czegoś, nie wiem czy znajdę to tutaj, ale...
– To nie sklep dla takich jak ty, zjeżdżaj... – warknęła starsza pani, chwytając w dłoń niewielka fiolkę z przezroczystym płynem i nerwowo przeplatając ją między pomarszczonymi palcami. 
– Dla takich jak ja, co?
Pierwsza myśl Thomasa? Kolejni, którzy widzą w nim tylko upierdliwego dziennikarza, który węszy wszędzie w poszukiwaniu informacji. Nic bardziej mylnego, ale... Zawsze udawało mu się skryć swoją tożsamość na tyle, że ludzie tracili zmysł ostrożności i dali się ponieść rozmowie. W Avenue... było inaczej. Ludzie byli jak gdyby uprzedzeni, w każdym nowoprzybyłym dostrzegali jakieś nieprzeniknione zło.
W kolejnej chwili, Thomas poczuł na swojej dłoni coś mokrego, a w kolejnej – ostre szczypanie w okolicach ran wytworzonych pod wpływem rozbitego szkła.
– Co do... – warknął mężczyzna, chwytając kurczowo za poranioną dłoń. 
– Wybacz, niezdara ze mnie... Starość nie radość... – mruknęła kobieta przeciągle, z wyraźnym zainteresowaniem wpatrując się w pokaleczoną skórę chłopaka. Nie wyglądała jakby żałowała swojego czynu, ba, Thomas był niemal pewien, że zrobiła to specjalnie, jak gdyby...
– Gdzie ty się podziewasz?! Werbena jest już... – Z zaplecza wyłonił się drugi czubek - tym razem w odcieniach intensywnej czerwieni. Starsza kobieta zamilkła jednak, widząc za ladą młodego dziennikarza i wyraźnie skarciła samą siebie w myślach, iż wcześniej nie ugryzła się w język. Werbena - zabrzmiało w umyśle chłopaka, a jakiś cichy głosik wewnątrz jego umysłu kazał mu za wszelką cenę zapamiętać ten termin.
– Wynoś się stąd. Wynoś się z Avenue, jeśli ci życie miłe. – Siwowłosa pani burknęła cicho, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za progiem zaplecza. Thomas westchnął zniesmaczony, spoglądając z zażenowaniem na swoją pokaleczoną dłoń. Nadal próbował rozgryźć dlaczego ta głupia wiedźma potraktowała go szkłem z nieznanym mu płynem? Odczuwał wewnętrzny niepokój, lecz mimo to górę nad strachem wzięła satysfakcja, że jego dzisiejsza wizyta w małym sklepiku nie poszła jednak tak całkiem na marne i zdołał się jednak czegoś dowiedzieć. 
Opuścił pomieszczenie wedle ostrzeżeń starszej kobiety, lecz ani śnił wyjeżdżać z Avenue. Miasteczko coraz bardziej go intrygowało, czuł też, że jest coraz bliżej poznania jego tajemnicy. 
Całości dopełniło niespodziewane spotkanie Cassandry.
– Witaj – mężczyzna zatrzymał się, wyprowadzając kobietę z nagłego zamyślenia. 
– Thomas... – wydukała, a jej wzrok niemalże od razu przeniósł się poniżej. – Co ci się stało? – Uniosła podejrzliwie brew, taksując mężczyznę na wylot. 
– To... nic takiego – mruknął chłopak, chowając nadal dającą się we znaki dłoń w kieszeń płaszcza.

Cassandra? WYBACZ MI....

10/31/2016

Od Rosalie cd. Luki

Nie spodziewałam się, że zaczniemy rozmawiać, a tym bardziej na jakieś normalne tematy. Jednak tak się stało. Siedzieliśmy na kanapie otuleni ciepłym światłem ognia. Muszę przyznać, że teraz nie wyglądał na aż takiego strasznego. Chyba nie powinnam tak myśleć.. prawda? W końcu to tylko wygłodniały wampir rządny mojej krwi. A szkoda.. wydaje się być nawet całkiem.. miły? Nie to nie możliwe. Na pewno próbuje mnie tylko zwieść bym straciła czujność. Z drugiej strony nienawidzę wampirów, a jednak nawet przyjemnie mi się z nim rozmawia i przebywa. Od dawna nie rozmawiałam z kimś o czymś innym niż leki czy napary podczas sprzedawania ich. Chciałabym tylko żeby przestał być taki sztuczny. Nie widziałam w jego oczach jeszcze nawet jednego, prawdziwego i szczerego uśmiechu. Jestem pewna, że taki uśmiech byłby naprawdę piękny…
- A ty wiedźmo? - zapytał ze sztucznym ciepłem w głosie - Na co dzień ratujesz wampirom zwierzęta, czy też masz jakieś inne zajęcia? - dodał
Zaśmiałam się cicho puszczając kocyk i kładąc stopy na ziemi. Spojrzałam na swoje blade dłonie, a potem za okno przyglądając się kołyszącym na wietrze drzewom.
- Ogólnie nie przepadam za wampirami z chyba wiadomego powodu, więc raczej na co dzień nie mam dotyczenia z ich podopiecznymi - odparłam ze śmiechem, po czym wesoło uśmiechnęłam się do chłopaka, który odpowiedział tym samym, lecz bardziej sztucznym - Przeważnie nawet nie ruszam się z domu. Jedynie nocą by nazbierać trochę ziół i grzybów. Jestem taką „naturalną farmaceutką” jeśli można to tak nazwać. Po prostu wytwarzam dużo rodzajów leków i naparów z tego co kupię u lokalnych kupców lub znajdę w lesie. Miło mi się tak żyje, chociaż czasem brakuje jakiejś gęby do której można się odezwać i pomarudzić ile to znowu razy się nie poparzyłam czy pokłułam igłą. - westchnęłam cicho znowu spuszczając głowę i patrząc na dłonie
- Robisz leki? Niby jak? - zapytał wpatrując się we mnie
Wyciągnęłam zza paska jeszcze jeden listek, po czym schowałam go w dłoniach.
- O tak - powiedziałam cicho, po czym otwarłam dłonie
Listek cicho uniósł się kilka centymetrów nad moje ręce i zawisnął w powietrzu. Trzymając pod nim jedną dłoń skruszyłam delikatnie drugą ogonek i rogi rośliny. Drobny pyłek, który do niczego się nie nadawał schowałam z powrotem, a sam listek przykryłam ponownie dłońmi. Potarłam nimi kilka razy, a gdy je odkryłam na jednej z nich ułożyła się mała jasnozielona grudka. Pochyliłam się i zdmuchnęłam jedną ze świec. Zanurzyłam palec w roztopionym wosku i wymieszałam go z małą grudką. Po chwili miałam na dłoni coś w rodzaju maści, ale było jej na tyle mało, że mieściła mi się na jednym palcu.
- Co to takiego? - zagadnął Lucia
- Maść, która może uleczyć wszelkie, nawet najgłębsze cięte rany - powiedziałam to z taką ekscytacją, że moje oczy wręcz się zaświeciły
- Serio? - spojrzał na mnie jak na nienormalną
- Nie, to zwykły krem nawilżający - odparłam i maznęłam go po nosie
Wampir skrzywił się, a ja rozłożyłam się na kanapie płacząc ze śmiechu. Zanim zdążył mnie dorwać zerwałam się i pochwyciłam wygasłą świecę. Teraz cały pokój był oświetlony, więc nie miałam problemu z dotarciem do parapetu. Jedna z roślinek miała kwiaty. Zerwałam z niej trzy najmniejsze i parę listków. Położyłam wszystko na stoliku i przyklękłam przy nim, gdy Lucia zaglądał mi przez ramię i przyglądał się co robię. Otuliłam kwiaty i liście dłońmi. Lekka łuna przebijała się przez moje palce, a gdy je wzięłam rośliny stały się białe, a dokładniej woskowe. Przykładałam je staranie jeden po drugim do świecy tak by się w niej zatopiły. Na koniec otuliłam świecę dłońmi. Na knocie pojawiła się mała iskierka ognia, a gdy się już rozpaliła wnętrze świecy, a w tym kwiaty zapłonęły ciepłym światłem. Uniosłam ją delikatnie i pokazałam chłopakowi.

Luca? Co ty na to?

Od Luki cd. Rosalie

- Cóż, możemy mieć nadzieję. W końcu pogoda jest zmienna – powiedział i uśmiechnął się, błyskając kłami. Dziewczyna wzdrygnęła się i zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, obserwując go czujnie. Najwyraźniej obawiała się, że wampir postanowi uczynić ją swoim posiłkiem przy każdej nadarzającej się okazji. Lucia, zamiast jednak rzucić się na nią, najzwyczajniej w świecie dźgnął ją palcem w bok.
- Ale jesteś spięta – stwierdził. Zaraz potem wzruszył lekko ramionami – Spokojnie, przecież cię nie pożrę – dodał z niewinnym uśmiechem. Obrzuciła go niepewnym spojrzeniem i z powrotem skierowała wzrok w stronę okna, w niewielką łunę światła. Ciężko było powiedzieć, by coś obiecywała. Zaraz potem w kuchni pojawił się Echo, najwyraźniej zrażony samotnym siedzeniem w salonie. Usiadł między nimi i zamerdał zachęcająco ogonem. Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu Rosie po cichu zaczęła wycofywać się do pomieszczenia, gdzie zostawiła koc. Lucia podążył za nią i z powrotem ustawił stolik do pionu. Westchnął cicho.
- Powinienem rozpalić w kominku? – zapytał, wskazując na ciemną wnękę w jednej ze ścian. – Wprawdzie nie przeszkadza mi temperatura, ale tobie chyba jest zimno – dodał, patrząc na dziewczynę, która starannie zawijała się w koc. Skinęła głową z wdzięcznością. I tak po całych piętnastu minutach przeklinania drewna i nieudolnych zapałek w palenisku zapłonął wesoło ogień. Wampir przymknął szybkę piecyka, ot tak dla pewności, żeby zwierzakom nic głupiego nie strzeliło do głowy. Pokój wypełnił się ciepłym, pomarańczowym światłem, znacznie mocniejszym niż tym od świec. Zadowolony z siebie Balamonte rozciągnął się na sofie obok młodej czarownicy i przymknął oczy. Kier zachwycony nagłym pojawieniem się takiego źródła ciepła ułożył się wygodnie niedaleko niego i zasnął.
- Tak jest o wiele przyjemnej – mruknęła. Jej włosy wyglądały niezwykle uroczo w tym oświetleniu, a Lucia mający słabość do ładnych rzeczy uparcie odganiał od siebie myśl, że mógłby odciąć jej przynajmniej jeden kosmyk. Dziwnym trafem kojarzyły mu się z białym złotem. – Raczej nie często palisz w kominku? – zagadnęła. Wzruszył lekko ramionami.
- W zimę, jak mam jakichś gości. Takich, którzy potrzebują ciepła. Ewentualnie jak tej dwójce robi się chłodno – wskazał ruchem głowy zwierzaki wylegujące się przy ogniu. Czarownica uśmiechnęła się lekko.
- Innych też tu zaciągasz, żeby coś przegryźć? – zaśmiała się. Odpowiedział szerokim uśmiechem.
- Zdarza się. Ale przeważnie robimy inne rzeczy. Na które też raczej byś się nie zgodziła, czarownico – rzucił beztrosko. Zmieszanie na jej twarzy zdecydowanie warte były tego komentarza. Przez chwilę zapanowała cisza, przerywana co jakiś czas uderzeniami piorunów. Echo podrygiwał nerwowo przy każdym z nich, ale nie zrobił nic, by wcisnąć się pod kanapę, miejsce przy kominku było lepszą opcją. No i oczywiście nie mógł ustępować kotu.
- Czym zajmujesz się na co dzień? – zagadnęła Rosalie.
- Różnymi rzeczami, naprawdę różnymi. Czasami łapię się jakiejś dorywczej roboty z nudów, czasami sprzedaję innym ciekawe informacje, a jeszcze czasami dotrzymuję towarzystwa miłym ludziom, najczęściej tym mającym coś do ofiarowania w zamian – wyjaśnił ogólnikowo. Przekręcił się na kanapie, tak żeby móc przypatrzyć się jej twarzy.
- A ty, wiedźmo? – zapytał ze sztucznym ciepłem w głosie. – Na co dzień ratujesz wampirom zwierzęta, czy też masz jakieś inne zajęcia? – dodał. 

Rosalie?

Od Rosalie cd. Luki

Próbowałam dojrzeć twarz wampira przez ciemność, ale ledwo widziałam czubek własnego nosa. Wydostałam się nieporadnie spomiędzy kłótni zwierzaków i stanęłam przyglądając się konturom rzeczy stojących na najbliższym parapecie. Wydawało mi się, że widziałam tam jakąś liściastą roślinkę zanim zgasło światło. Spróbowałam do niej podejść, gdy po drodze zahaczyłam o stolik na którym stały świeczki. Zakołysały się one lekko na prawo i lewo, po czym ustabilizowały i nadal dawały lekką poświatę. Czułam jak chłopak posyła mi spojrzenie w stylu „Uważaj bardziej, nie chcę mieć tu pożaru” lub „Uważaj jak chodzisz, wiedźmo”, lecz miałam w końcu jakoś uspokoić zwierzaki prawda? Krocząc w ciemności i potykając się o własne nogi udało mi się podejść do parapetu. Tak jak zapamiętałam stała tam niewielka donica z małą krzewiastą rośliną. Urwałam jeden z większych liści i chwyciłam go u łodyżki. Zaiskrzył się, po czym zapłonął białym ogniem. Równie szybko jak zaświecił tak też zgasł. Spojrzałam w kierunku kota i zamachałam listkiem.
- Jak go zawołać? - zapytałam
- Kier - oparł chłopak prawdopodobnie próbując się domyślić co chcę zrobić
Zbliżyłam się powoli do skaczących ku sobie zwierząt i zawołałam kota. Zapewne nie zareagowałby gdybym nie machała mu przed kocim pyszczkiem kocimiętką. Momentalnie się uspokoił i zeskoczył z kanapy rzucając się na mały listek niczym opętany. Echo już zamierzał doskoczyć do niego, gdy przysiadłam przed nim i ze spokojem spojrzałam mu w oczy wyciągając przy tym ku niemu dłoń. Owczarek zerknął tylko ostatni raz na kota, po czym otarł się o moją rękę. W chwilę po tym błyskawica ponownie uderzyła niedaleko posiadłości wampira. Pies czmychnął pod koc zaniepokojony nie uspokajającą się burzą.
- Napatoczyłeś się bogom burzy i piorunów czy co? Wszystkie uderzają niedaleko twojego domu - zapytałam przysiadając obok niego
Dopiero, gdy usiadłam obok niego byłam w stanie zauważyć jego twarz. Jego oczy świeciły lekką poświatą mimo blasku świec. Były niemalże hipnotyzujące, a raczej po prostu ładne. Zwątpiłabym w siebie, gdyby coś takiego wystarczyło do odebrania mi trzeźwego myślenia. Przyglądałam się mu tak opierając łokcie na kolanach, a kiedy już chciałam się odezwać rozległ się ogromny huk. W sekundę po tym jak otwarło się jedno z większych okien i wpuściło do środka nieprzyjemne zimno oraz wilgoć błyskawica uderzyła w któreś z większych drzew w mieście. Na początku skuliłam się, lecz po chwili podniosłam się i podbiegłam do szamotających się okiennic by pomóc Luci. Razem udało nam się je zamknąć, lecz silny powiew wiatru zdmuchnął świeczki, a przestraszony hałasem Echo przewrócił stolik na którym stały. Spróbowałam po ciemku zebrać resztki pokruszonej i zdeptanej świecy, ale chyba bardziej zawadzałam chłopakowi. Zebrałam tyle ile dałam radę i przesypałam na jedną dłoń. Usłyszałam jak Lucia wstaje, a potem kieruje się gdzieś w kierunku kuchni. Podniosłam się szybko z klęczków i chwytając się jego przedramienia podreptałam za nim. Wyrzucił do kosza świeczkę, a ja podałam mu moją część. Staliśmy niedaleko oka wychodzącego na wschód. Podeszłam do niego i oparłam się dłońmi o chłodny parapet. Wydawało mi się, że przy horyzoncie próbuje przebić się wschodzące słońce, ale warstwa chmur była na tyle gruba, iż było widać tylko delikatnie jaśniejącą łunę.
- Jeszcze wczoraj przeglądałam w okolicznej prasie prognozę pogody. Nie była zbyt ciekawa. Miało bezustannie lać przez najbliższe kilka dni. Mam nadzieję, że to nie będzie prawda. Chciałabym wrócić do domu, a okolice twojej posiadłości wcale nie wydają się znajdować blisko mojej - westchnęłam zmartwiona
Odwróciłam głowę do tyłu gdzie wcześniej stał krwiopijca, lecz zamiast zobaczyć go kilka metrów za mną spoglądającego ku zwierzakom stał dosłownie kilka centymetrów za mną, a jego oczy złowrogo połyskiwały.

Lucia?

Od Luki cd. Rosie

Lucia zamieszał alkoholem, delikatnie poruszając nadgarstkiem i jednocześnie podejrzliwie zerknął na kota, który w najlepsze mościł mu się na kolanach. Kto wie, kiedy wstąpi w tego potwora wojowniczy nastrój. Na razie nie wyglądał jednak groźnie, więc wampir z wahaniem poklepał go po puchatej głowie. Za oknem rozległ się kolejny głośny grzmot, skwitowany przez Echo nerwowym drgnięciem.
- Skąd go masz? Przybłąkał się do ciebie? – zagadnęła Rosie, szczelniej opatulając kocem siebie i psa.
- Ależ nie, kupiłem go z całkiem przyzwoitej hodowli. Był najmniejszy w miocie i jakoś nikt go nie chciał – powiedział i uśmiechnął się lekko. Przesunął wymownym wzrokiem po okazałym cielsku Owczarka. – Aż trudno uwierzyć, prawda? – dodał zaraz potem. Odpowiedziała mu uśmiechem i skinęła głową. Zerknął na przysypiającego kota, a kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Upił łyk alkoholu i przymknął oczy.
- A kot? Też z hodowli? – rzuciła lekko. Chłopak odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć.
- On jest akurat znajdą. Ktoś podrzucił mi go pod dom, a kiedy uchyliłem drzwi, od razu władował się do środka. I jakoś tak się stało, że został – powiedział. Kolejny hałas wydany przez burzę zawisł w ciszy między nimi. Jeszcze następny uderzył niepokojąco niedaleko i nagle w całym domu zrobiło się ciemno. Luca westchnął ciężko.
- Powinienem był wcześniej przygotować jakieś świece albo latarki – stwierdził i z ociąganiem zgonił kota z kolan. Kier miauknął oburzony takim zachowaniem i powlókł się szukać ciepła u dziewczyny. Ostentacyjnie zasyczał na niewinnego psa i usadowił się u boku czarownicy, z powrotem zapadając w drzemkę. Lucia w tym czasie zapamiętale przeczesywał szuflady swojego domu, poszukując czegoś, co choć trochę rozświetliłoby wnętrze. Co jakiś czas robiło się całkowicie biało, kiedy światło błyskawic wpadało przez okna.
Dopiero po dobrych dziesięciu minutach trafił na dwie, nadtopione zresztą, świece. Wzruszył jednak ramionami – w końcu to już coś. Po cicho ruszył do kuchni po niewielki spodeczek, na którym mógłby je ustawić, żeby steryna nie skapywała na stolik. Znalezienie zapałek było już dużo mniejszym problemem. Wrócił więc do saloniku, zachodząc przy okazji Rosie od tyłu. Podniósł kosmyk jej włosów i uśmiechnął się złośliwie, kiedy dziewczyna wzdrygnęła się zaskoczona, jego nagłym pojawieniem się.
- Trochę ci się zeszło – powiedziała ostrożnie, odwracając lekko głowę do tyłu, chcąc na niego zerknąć.
- Taaak, nie mogłem znaleźć głupich świeczek – wyjaśnił i puścił jej włosy, które miękko opadły na kanapę. Z powrotem wrócił na swoje miejsce, ustawił podstawkę na stoliczku przy kanapie i zapalił świece. Dwa niewielkie płomyczki zatańczyły zgrabnie na knocie i otuliły pomieszczenie słabym, mdłym światełkiem.
- Tak lepiej? – zapytał dziewczynę.
- Zdecydowanie – odparła i zamilkła, żeby przeczekać huk grzmotu. Kot uniósł łepek wyrwany nagle ze snu, rozglądając się z zamyśleniem po pomieszczeniu. Potem miauknął, choć w opinii Luki brzmiało to raczej jak zachrypłe rzężenie, i ugryzł lekko Rosie w dłoń, domagając się uwagi. Następnie spróbował zaatakować pysk Echo pazurami i przejąć dla siebie całe jej kolana i najeżył się zaskoczony, gdy jego niedoszła ofiara kłapnęła dla niego zębami. Wampir uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.
- Lepiej wykorzystaj swoją rękę do zwierząt i je powstrzymaj, inaczej będziemy mieli tu mały Armagedon – ostrzegł. Wprawdzie zwierzaki nieczęsto wchodziły sobie w drogę i przeważnie były sobie obojętne, jednak Lucia nie raz widział już ich popisy. I zdecydowanie nie chciałby musieć się za nimi uganiać po całym domu w ciemności, nawet jeśli widział w niej doskonale. 

Rosie?

10/24/2016

"Its heart beats fast now. It knows."| Do Aidena


-Owieczko, opowiedz mi coś- wilk odezwał się swoim strasznym głosem. Spojrzał na nią wzrokiem spokojnym i zarazem pełnym szacunku. 
 -Był sobie blady człowiek z czarnymi włosami, który był bardzo samotny- zaczęła Owieczka.
- Dlaczego był sam?- spytał.
-Wszystkie rzeczy musiały się z nim spotkać, więc... zaczęły go unikać.
- Czy chciał je ścigać?
-Wziął więc topór i rozciął się w pół, równo przez środek.
- Żeby zawsze miał przyjaciela?
- Żeby zawsze miał przyjaciela...

_________________________________________________

 Budzik zerwał ją z objęć, nie zawsze dobrego, Morfeusza. Była godzina 9:30. Dzisiaj był ślub, który Vayne musiała uwiecznić na fotografiach. Zwykle nie przyjmowała takich ofert pracy, ale nie miała zbytniego wyboru. Zarabiać na dom jakoś musi. Nie to żeby to było złe. Po prostu nie przepadała na migdalącymi się parami na sam swój widok. To takie słodkie, że czasem ma ochotę zwrócić swój obiad. Dlatego jakoś sobie obiecała, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Woli życie jako stara panna z kotami. Mniejsze wydatki. Przygotowała potrzebny jej sprzęt, który zapakowała od razu w samochód. Nie mogła jednak sama jechać w byle czym.Ubrała się w czarne spodnie i koszulę w kolorze brudnej bieli. Spojrzała na siebie w lustrze i westchnęła głośno.
- Do czego oni mnie zmuszają?- mruknęła sama do siebie. Dłonią wyprasowała koszulę i z niechęcią wzięła kluczyki od auta. Wolała już mieć to za sobą. Nie miała w zwyczaju jedzenia śniadań, dlatego też nie zrobiła tego i teraz.  Nie zamierzała jednak spędzić tam dużo czasu. Chciała jeszcze gdziekolwiek wyjść wieczorem i nie miała zamiaru z tego rezygnować. Zaplanowała już sobie wieczór ze swoją przyjaciółką.

* * *

Jak zwykle piły z przyjaciółką w tym samym barze o tej samej porze. Vayne pokazywała jej zdjęcia, które zrobiła na sesji po ślubie. Nie wyszły najgorzej. Para młoda prezentowała się nieźle nawet bez retuszu. Była dość dumna z tych zdjęć. Co tu się w sumie dziwić. Uśmiechnęła się, widząc przytaknięcie rudowłosej Zoe. Odsunęła chudziutką dłonią spory aparat.
- No nieźle, szukałaś może pracy w okolicy?- spytała kończąc już trzecią szklankę whiskey. Blondynka zerknęła na przyjaciółkę.
- Nie sądzisz, że ci już starczy?- uniosła jedną brew pytająco.
- Nie, ale muszę iść do łazienki-zaśmiała się. Wstała chwiejnym krokiem. Gdy tylko odprowadziła ją wzrokiem zajrzała na ekran telefonu. Musiały zaraz wychodzić. Tylko, że ona nie wracała. Dopiero po pół godzinie Vayne wstała niechętnie z miejsca, chcąc jej poszukać. W łazience jej nie było. Spytała ochroniarza czy jej nie widział. W końcu łatwo zauważyć te rude coś na głowie. I faktycznie. Widział ją. Pokazał jej tylne drzwi. Powiedział, że jakiś mężczyzna pomógł jej wyjść na zewnątrz by się przewietrzyła. Skinęła, dziękując w ten sposób i wyszła. Sparaliżowało ją dość szybko. Widziała, jak jakiś typ wysysa krew z jej przyjaciółki. W panice chwyciła kubeł od kosza i rzuciła metalowym przedmiotem z jego główkę, pokrytą czarną czupryną. Błyskawicznie znalazł się przy niej. Kątem oka dostrzegła leżącą na ziemi przyjaciółkę. Złapał jej nadgarstki i zacisnął nad głową. Nie miał problemów z unieruchomieniem jej. Jedyne co jej przyszło do głowy był głupi, ale mógł się udać. Kopnęła go, więc między nogi. Z zaskoczenia zsunął dłoń z jej twarzy. Wtedy nabrała powietrza, aby krzyknąć.
 No więc. Panie Aiden'ie zabij mnie za długość ok. 

Cytat postaci Kindred.

10/16/2016

Od Rosalie cd. Luki

Biedny pisak. Sama nie specjalnie przepadam za burzą, a tym bardziej za piorunami z nią związanymi. Chłopak szukał czegoś po szafkach robiąc przy tym niezły hałas, kiedy za każdym razem trzaskał drzwiczkami. Ja natomiast prześlizgnęłam się do kota. Przykucnęłam niedaleko i cichutko przyglądałam się jak je. Kończył już swoją porcję, kiedy mnie zauważył i podniósł łepek w moją stronę. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie i wyciągnęłam nieco bezwładnie dłoń w jego kierunku by ją obwąchał. Z dala od mojej ręki nieco poniuchał i wrócił do swojej miski. W międzyczasie zauważyłam jak chłopak przykuca zaraz za mną i dyskretnie zagląda mi przez ramię. Kiedy przesunął się nieco patrząc zza mnie na kota ja udawając, że go nie zauważyłam kiwnęłam się do tyłu i usiadłam krzyżując nogi. Luca wywrócił się i siedział z wyciągniętymi nogami. Wychyliłam się do tyłu tak, że moje włosy zamiatały podłogę i uśmiechnęłam się do wampira.
- Czego tam tak zaciekle szukałeś? – zapytałam spoglądając ciekawsko na niego
Chłopak wstał jak zwykle próbując oczarować mnie swoim urokiem i podał mi szklankę z sokiem. Wzięłam ją i powąchałam. Skrzywiłam się nieco, po czym odłożyłam szklankę na stół. Spojrzał na mnie jak na nie normalną, lecz tylko westchnęłam.
- Nie lubię soku jabłkowego - powiedziałam z widoczną niechęcią w głosie spoglądając ku szklance
Luca już miał coś powiedzieć, gdy mu przerwałam. Miał zapewne oburzyć się na moje złe wychowanie i marudzenie, ale tak łatwo mu dojść do słowa nie pozwolę.
- Masz jakiś kocyk? Zimno tu macie - stwierdziłam wstając i otrzepując ubrania
Wampirek spojrzał na mnie wymownie i wręcz zobaczyłam w jego oczach słowa „Nie przesadzasz przypadkiem?”. Przechyliłam głowę w bok i zrobiłam wzrok „zbitej sarny” lub jak kto woli „kota ze Shreka”. Lucia westchnął cicho drapiąc się po głowie, po czym podszedł do jednej z szaf. Podreptałam zaraz za nim wyczekując ciepłego okrycia. Sięgnął coś z najwyższej półki. Z ciekawości spojrzałam na jego nogi. Oczekiwałam, że będzie stał na palcach, a on nawet się nie wyprostował porządnie. Ja bym pewnie nawet nie doskoczyła do tej półki. Po chwili w moich rękach wylądował ogromny gruby koc. Mało brakowało, a bym podskoczyła z radości. Zamiast tego podskoczyłam ze strachu, gdy niedaleko domu uderzył piorun. Na zewnątrz przez chwilę zrobiło się biało, a ja zasłoniłam oczy upuszczając koc. Po kilku sekundach odsłoniłam twarz i zauważyłam tylko wpatrującego się we mnie Lucie oraz wyglądającego spod kanapy roztrzęsionego Echo. Nie zwracając nawet uwagi na chłopaka podniosłam moją tymczasową zdobycz i podbiegłam do owczarka. Nim zdążyłam do niego podejść ponownie schował się pod kanapą. Otuliłam się kocem, który ciągnęłam po ziemi, a następnie usiadłam owinięta nim na sofie podkulając nogi pod siebie i  schylając się pod nią. Wyciągnęłam ostrożnie rękę ku psu, a gdy nieco się uspokoił wyszedł i wskoczył do mnie na kanapę. Przykryłam go kocem, a on położył swój pyszczek na moich kolanach. Po chwili pomimo nadal trwającej w najlepsze burzy zaczął przysypiać. Wampirek przysiadł obok ze szklanką alkoholu, a po chwili kot wskoczył mu na kolana. Oparłam głowę o kanapę, a jasne loki porozrzucały się po materiale. Spojrzałam na Lucię. Miałam ochotę z nim o czymś pogadać, tylko o czym?

Luca?

P.S Wiecie jak ciężko się pisze opowiadania z bolącymi oczami (prawie na ślepo) i zacinającą się klawiaturą przy każdej literze?

10/15/2016

Our hometown's in the dark...| CD. Rose

Jak zawsze w czasie pełni nie mógł spać. Pełna tarcza księżyca na niebie rozgrzewała go, podnosiła apetyt oraz żądzę mordu. Przewracał się w swoim wielkim łożu w rezydencji na przedmieściach Avenue, walcząc wewnętrznie pomiędzy lenistwem i zostaniem w domu a wyruszeniem na łowy i wybiciem conajmniej pięciu osób by zaspokoić wilczy głód. Uśmiechnął się pod nosem na swoje porównanie. Wilkołaki i wampiry były naturalnymi wrogami, czymś sprzecznym, co było w stanie wykluczyć się wzajemnie. A mimo to wyczuwał swój wilczy apetyt.
Aiden odrzucił zamaszystym gestem satynową pościel, pod którą leżał. To krótkie stwierdzenie, nic nie znaczący epitet zadecydował o losie ludzi, którzy dzisiaj napotkają go na swojej drodze. Wciągając na siebie czarne spodnie, świeżo wyprane przez gosposię, poczuł przyjemne ciepło, które rozlało się po nim całym, owijając wnętrzności miłym całunem. Ogień zapłonął w jego oczach a żądza polowania wzrosła niemal trzykrotnie. Praktycznie w biegu założył przez głowę byle jaki, biały t-shirt i zszedł - a raczej zbiegł, zwykłym, ludzkim tempem - po schodach, po drodze zgarniając skórzaną kurtkę. Wsunął barczyste ramiona w poły wierzchniego odzienia i otworzył zamaszystym gestem drzwi od rezydencji, drugą dłonią przeczesując włosy. Uśmiechnął się pod nosem zawadiacko i spojrzał na księżyc, którego łuna padła na niego od razu, gdy wyszedł z domu. Jego twarz wykrzywił jeszcze szerszy uśmiech.
Niech zacznie się polowanie.

***

Mimo, że nie trwało to długo, brunet bawił się wyśmienicie. Uwielbiał wałęsać się po mieście i zmniejszać populację ludzką z tych mniej inteligentnych jednostek; po co komu nastolatka, która o pierwszej w nocy siedzi sama na placu zabaw? Po co komu jakiś cholerny, ważniacki i prostacki adwokat, który postanowił dzisiaj zabalować i był do tego stopnia uchlany albo i zdesperowany, że zaczął podrywać Aidena? To były całkowite odludki; pomioty, które tylko zawadzały w całym systemie. Jeśli dali się tak łatwo zabić, a właściwie sami się prosili o umieranie w męczarniach, nie mieli w sobie ni krzty instynktu samozachowawczego, który akurat w tym mieście był kluczowy do życia. 
Po niecałej godzinie dobrej zabawy, Aiden szedł wolnym krokiem po ciemnej ulicy jednej z bogatszych dzielnic. Niedaleko stąd mieściła się jego posiadłość, która właściwie górowała nad całym osiedlem. Aiden przeczesał włosy, po czym spojrzał na swój, wcześniej biały shirt. Teraz był ona cały w czerwonej posoce, to samo tyczyło się całej twarzy bruneta. Był brudny, ale zbytnio go to nie obchodziło. W końcu, ludzie nie pierwszy raz w tym mieście widzieli wampira, czyż nie?
Gdy wsłuchiwał się w swój stukot podeszw, wyczuł czyjś zapach. Niewyraźny i trochę przekształcony, ale esencję miał tę samą. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nie czuł tego zapachu od tysięcy lat; nie czuł go od momentu, gdy był śmiertelnikiem i nadal żył w swojej żałośnie słabej wioseczce. Chłopak wciągnął powoli powietrze do płuc, mimo, że nie było mu to potrzebne do życia; albo bardziej nieżycia. Czynność miała jedynie na celu zlokalizowanie źródła tego specyficznego zapachu; zapachu jego nowego życia, jego nadziei i nowej drogi. Zapachu czarownicy, która zrobiła z niego Pierwotnego.
Jego wzrok zatrzymał się na złotorudej dziewczynie, która stała na środku ulicy i wpatrywała się w księżyc. Zmrużył lekko oczy i wtopił się w cień, by mógł bez problemu obserwować dziewczynę. Ruda mruknęła coś do siebie pod nosem w nadziei, że nikt tego nie usłyszy; Aiden jednak, dzięki swoim zdolnościom, usłyszał zdanie 'Nie jesteś żadnym pieprzonym wilkołakiem, idiotko' wypowiedziane z typową dla młodzieżowego wieku ironią. Panicz Marshall parsknął śmiechem na jej uwagę, po czym zaobserwował, jak głowa rudowłosej porusza się niespokojnie, jakby chciała się upewnić, czy nic za nią nie idzie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w kierunku - jak podejrzewał - swojego domu. Wyraźnie czuł w niej zapach Czarownicy z Sabatu Czarownic. Musiała być z nią jakoś spokrewniona, nie było innego wyjścia. Ale i dało się od niej wyczuć strach. Aiden postanowił pobawić się z nią w kotka i myszkę. Ruszył w przód wolnym krokiem, by ta mogła go ujrzeć kątem oka. Podejrzewał, że gdy go ujrzy, odwróci się, by sprawdzić, czy to były tylko zwidy. Tak też się stało; ruda odwróciła się na pięcie, co zostało wykorzystane przez bruneta, który stanął przed odwróconą dziewczyną. Oparł się o, oczywiście, zgaszoną latarnię; promienie księżyca oplotły całe jego ciało, przez co musiał wyglądać przerażająco; cały ubabrany krwią z grymasem polowania na twarzy. Po upewnieniu się, że nic ją nie śledzi, zielonooka odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wrogiem. Usłyszał jak wciągnęła ze świstem powietrze, na co on po prostu wykrzywił usta w lekki uśmiech.
- Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. - Aiden uśmiechnął się szelmowsko, po czym przekrzywił głowę i spojrzał bez popłochu w zielone oczy dziewczyny, która stała jak oniemiała i wpatrywała się w niego jak ciele w malowane wrota. Może to przez to, że znikąd się przed nią pojawił? 

10/14/2016

Od Cass cd. Thomasa

Po jego ostatnich słowach postanowiłam to jeszcze raz przemyśleć. Może naprawdę nie ma złych zamiarów? Tyko... To przecież dziennikarz! W 98% interesują go ataki zwierząt. Ja nie mogę, po prostu nie mogę nic na ten temat powiedzieć, a najlepiej by było, jakby on też nic nie wiedział... Mimo wszystko postanowiłam zmienić taktykę. Westchnęłam i wypiłam już całe whisky, a on poszedł w moje ślady. Przewróciłam oczami.
- No dobra... - uśmiechnął się. - W takim razie co chcesz o mnie wiedzieć? - wymusiłam uśmiech
- Odpowiesz na każde pytanie? Nie wiem teraz, które wybrać... - odparł coraz bardziej się uśmiechając.
- Nie bądź jak dziecko, to chyba jasne, że niektórych pytań się po prostu nie zadaje... - powiedziałam, a widząc, że chce coś powiedzieć dodałam: - Nie, nie powiem Ci ile mam lat - zaśmiał się, a ja również się uśmiechnęłam.
- Jednak potrafisz być normalna... Teraz już rozumiem powiedzenie "Kobieta zmienną jest" - westchnął i przewrócił oczami. Mimo, iż nie zapowiadało się źle i tak miałam złe przeczucia, ale już trudno. Sama nie lubię się zadawać z nudnymi i ponurymi ludźmi, więc sama taka być nie mogę. Po chwili doszłam do wniosku, że chłopak, a właściwie już mężczyzna zastanawia się jakie pytanie mi zadać, dlatego przygotowałam się psychicznie i czekałam.
- No wiesz... Chciałbym przede wszystkim wiedzieć, jak masz na imię - zaczął.
- Cassandra, ale możesz mi mówić Cass - odparłam krótko.
- A mogę również Cassy? - kiwnęłam głową - Gdzie mieszkasz?
- W Avenue - uniosłam brwi.
- No tak - zaśmiał się. - Jakbyś mnie szukała...
- Wątpliwe - spojrzał na mnie.
- Jakbyś mnie szukała... Wynająłem mieszkanie w centrum, na Boar Street - powiedział trochę niepewnie.
- Zwykle tamtędy nie przechodzę, mieszkam zupełnie po drugiej stronie - z jednej strony odetchnęłam z ulgą, a z drugiej zaczęłam się zastanawiać do czego ta znajomość mogłaby mi się przydać.
- Wiesz gdzie to?
- Oczywiście, mieszkam tu od 19 lat - uśmiechnęłam się.
- Bez urazy, ale wyglądasz na nieco więcej... - zaśmiałam się. Szczerze, zaimponował mi umiejętnością "przypadkowego" wydobywania informacji.
- Urodziłam się w Nowym Orleanie - wyjaśniłam. Pokiwał głową, na znak, że jeszcze nadąża. Właściwie, nie było powodu, dla którego miałby nie nadążać. W końcu jeszcze się bardzo nie rozgadałam.
- Chcesz jeszcze whisky? - zaproponował
- Nie, dzięki... Może innym razem - uśmiechnęłam się.
- Trzymam za słowo - powiedział odwzajemniając uśmiech. - Masz rodzeństwo?
- Siostrę, również jest... blondynką, jest wyższa ode mnie i mieszka z matką - oświadczyłam z trudem wychodząc z tej sytuacji. Właściwie nawet nie wiem dlaczego chciałam mu powiedzieć, że moja siostra jest czarownicą. To nawet nie mogło być przyzwyczajenie, bo przecież z nikim w ten sposób nie rozmawiam.Wiedziałam, że zapyta o ojca, dlatego wyręczyłam go. - Tata odszedł.
- Przykro mi - taak... I te sztuczne wyrazy współczucia "bo tak wypada". Jak ja to kocham! I tak oboje dobrze wiemy, że ma to gdzieś. Chyba....
- Rozstaliśmy się w zgodzie, historia na inną okazję, albo wcale - uśmiechnęłam się. Ta rozmowa wydawała mi się chora.
- A Ty mieszkasz...
- Mówiłam Ci już, że nie podam adresu, stare budynki...
- Nie o to mi chodzi - zaśmiał się. - Powiedziałaś, że Twoja siostra mieszka z matką...
- Ah! Chodzi Ci o to, czy kogoś mam? - uniosłam brwi i zaśmiałam się
- Niekoniecznie... Możesz przecież mieszkać z przyjaciółką... - starał się wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- To niczego nie zmienia - nastąpiła chwila ciszy, po czym zaśmialiśmy się. Szczerze, nie interesowało mnie jakiej jest orientacji i czy inne toleruje. Nie widziałam potrzeby, żeby się nad tym roztrząsać. Nie mogę powiedzieć, że rozmawiało mi się z nim dobrze. Nie było tak, chociaż bardzo chciałam, żeby tak to wyglądało. Musiałam się przez cały czas pilnować. Ważyć każde słowo. To było tortury, chociaż przyznam, że gdyby nie był ciekawskim dziennikarzem, a zwłaszcza nieświadomym  człowiekiem, mogłabym go polubić. Miałam zamiar na sam koniec tego "spotkania" dać mu jasno do zrozumienia, żeby nie stawał się częścią tego psychicznego miasta, bo to się może źle skończyć nie tylko dla niego, ale nie mogłam. Po prostu po raz pierwszy zabrakło mi języka w gębie. Spojrzałam na zegarek i udałam, że się zasiedziałam. Nie była to prawda, nie raz siedziałam w barze jeszcze dłużej. Bałam się, że palnę coś niepotrzebnie, zwłaszcza po tym whisky. Rzuciłam coś w stylu, że muszę iść. Wydawało mi się, że coś jeszcze powiedział, ale ja wręcz wybiegłam stamtąd. Gdy tylko wyszłam obiło się o mnie świeże, zimne powietrze. Ja tak kocham to uczucie! Rozejrzałam się i spokojnym krokiem ruszyłam do siebie, no, może trochę naokoło...

Thomas?

I'm feeling sexy, I'm like oh | Do Thomasa

Lucia Balamonte miał akurat wolny wieczór, to znaczy wieczór taki, w którym nie miał nic konstruktywnego do robienia. Właściwie taki czas trafiał mu się często, na co, broń Boże, nie narzekał. Zamiast więc kolejny raz siedzieć w domu, za towarzystwo mając jedynie zwierzęta, czy też uganiać się za spitymi nastolatkami (tudzież za biednymi zagubionymi turystami), a potem mieszać ich krew z alkoholami, postanowił wyjść na miasto w celach czysto rozrywkowych. Za cel obrał sobie jeden z większych, dobrze prosperujących barów, słynących jednocześnie z chętnego na wszystko towarzystwa. Nie chodziło mu jednak tylko o młode dziewczyny lub chłopców, chociaż, prawdę mówiąc, był to naprawdę miły dodatek. Przede wszystkim wybierał się posłuchać, cóż nowego się kroi.
Wszedł do neonowo oświetlonego lokalu i już od wejścia uderzył w niego duszny zapach mieszaniny dymu z papierosów, alkoholu lejącego się dzisiejszej nocy litrami i zgrzanych ciał. Przeszedł przez pomieszczenie z dumnie uniesioną głową, pusząc się co prawda niezbyt okazałym, aczkolwiek nadal bajecznie efektownym wisiorkiem z błyszczącym szafirem, który błyskał zachęcająco do chciwych jak zwykle ludzi. Lucia czuł się dzisiaj świetnie, tak samo według siebie wyglądał i gdyby ktokolwiek zapytał go, jak może czuć się milion dolarów, odpowiedziałby bez wahania. Usiadł przy barze na wysokim krzesełku, założył nogę na nogę, podparł bladą twarz dłońmi i uśmiechnął się rozbrajająco do jakiejś młodej barmaneczki, sprawiając, że dziewczę natychmiastowo zapłonęło rumieńcem.
- Co panu podać? – wydusiła z siebie.
- Whisky z lodem, sarenko. I zawołaj szefa, powiedz mu, że przyszedł dobry znajomy – polecił, widząc, jak młódka z zapałem zabiera się do spełniania poleceń. Musiał przyznać, że z roku na rok kokietowanie ludzi robiło się coraz łatwiejsze. Niedługo potem z zaplecza wytoczył się tęgi, brodacz ze stalowym spojrzeniem. Rozjaśnił oblicze na widok wampira.
- Dawno cię nie widziałem, Lucia – rzucił i usadowił się naprzeciwko prawie Włocha. Ten ze spokojem upił łyk swojego alkoholu. Z mężczyzną znał się już kawał czasu, był jednym z tych nielicznych ludzi, którzy orientowali się w sytuacji miasta. Nie można było nazwać ich przyjaciółmi, obydwaj zazdrośnie strzegli swoich tajemnic i dbali o własną skórę, mimo to utrzymywali kontakt, z czysto egoistycznych powodów. Severin, bo tak nazywał się właściciel, zapewniał sobie jako takiego ochroniarza i co ważniejsze ciekawostki ze świata nadprzyrodzonego, natomiast Balamonte zawsze mógł liczyć na świeżą krew, zniżki na alkohol i całkiem niezłe alibi w razie konieczności.
- Jak tam zdrowie, staruszku? – zagaił krwiopijca. Brodacz uśmiechnął się krzywo.
- Jestem od ciebie młodszy, pijawko – mruknął cicho w odpowiedzi.
- I trzymasz się gorzej, jak zdążyłem zauważyć – odciął tamten, unosząc brwi i przesuwając wzrokiem po piwnym brzuchu Severina. Szef zaperzył się sztucznie gotowy wygłosić kolejny komentarz, jednak powstrzymał się, kiedy dostrzegł jak jego znajomy klient, unosi blady palec do nadal uśmiechniętych ust.
- Wstrzymaj konie. Ściany mają uszy – rzucił lekko i delikatnym ruchem głowy wskazał na siedzącego niedaleko młodego chłopaka, pozornie zainteresowanego swoją szklanką.
- Pogadamy przy najbliższej okazji — mruknął dodatkowo. Zsunął się z siedzenia. – A teraz mi wybacz, pójdę obejrzeć jakie panienki ściągnąłeś – rzucił mimochodem i wraz ze szklanką whisky ruszył do drugiej części lokalu. Uśmiechnął się do siebie, udając, że wcale nie widzi idącego za nim młodzieńca. Rozsiadł się na jednej z kanap, zagadując do roznegliżowanej młodej dziewczyny, która starała nie wbijać wzroku w błyszczący kamień szlachetny, zdobiący jego szyję tak jak robiły to jej koleżanki. Średnio jej to szło. Zajmował się właśnie nawijaniem jej włosów na palec, kiedy poczuł, że ktoś oklapł obok niego.
- Mogę ci zająć chwilę? – zagadnął chłopak, jeszcze niedawno siedzący przy barze. Luca odwrócił się w jego kierunku, cofając rękę od panienki, odganiając ją ruchem dłoni. Skrzywiła się na moment, zaraz potem przybrała obojętny wyraz twarzy i szybko się wycofała.
- Naturalnie, o cóż chodzi? – zapytał niewinnie.
- Znasz się z właścicielem? – zapytał bez owijania w bawełnę.
- Powiedzmy, a z kim mam przyjemność? – Luca oparł twarz na swojej dłoni i obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.  

Thomas? 

You only need the light when it's burning low | CD. Cassandry

Zaniepokoił go fakt, jak bezpośrednia i spostrzegawcza okazała się dziewczyna. Krył się ze swoją tożsamością, chciał pozostać anonimowy i wtopić się w tłum, jak widać jednak – na próżno. W duchu przeklinał tę zapyziałą dziurę jaką było Avenue, gdzie informacje dochodziły do wszystkich w zabójczym tempie, a wszystkie spojrzenia kierowane w jego stronę były pełne podejrzeń i nieufności. Cholera jasna – przemknęło Thomasowi przez głowę, kiedy analizował słowa blondynki w głowie i uświadomił sobie, że musi być nieco ostrożniejszy. 
– Nie bierz tego jako wywiad... – mruknął przeciągle, cały czas bujając opróżnioną szklanką w dłoni. Dziewczyna nie wyglądała na uspokojoną, ba, zniecierpliwiła się jeszcze bardziej, z trudem zachowując powagę. Młody dziennikarz miał wrażenie, że lada chwila, a jego rozmówczyni palnie mu szklanką po Whisky prosto w twarz. Dziwiło, ale zarazem śmieszyło go jej dziwne zachowanie, atakowała go potokiem oskarżeń, a w każdym jego słowie szukała drugiego dna, już na wstępie będąc przekonaną, że Thomas ma wobec niej złe zamiary. 
– W takim razie co to jest? Ta rozmowa? Powiesz mi o co chodzi? – Zaatakowała ponownie, odstawiając pustą szklankę na blat, a donośny huk, po zetknięciu szkła z drewnem rozległ się w promieniu kilku metrów, skupiając na parze rozmówców zaskoczone tym gwałtownym hałasem spojrzenia innych ludzi przebywających w barze. Ciekawskie głowy odwróciły się jednak już po chwili, a Thomas i jego towarzyszka – której imienia nie miał jeszcze okazji poznać, gdyż dziewczyna trzymała go na odległość i nie ufała mu nawet w najmniejszym stopniu – zostali ,,sami". 
– Wyluzuj, chcę po prostu porozmawiać. Nikogo tutaj nie znam. – Mimo, że próbował zachować powagę, pokusa okazała się silniejsza i już po chwili młody dziennikarz parsknął rzewnym śmiechem, widząc powagę pomieszaną ze złością, wymalowane na twarzy dziewczyny. – Nawet jeśli jestem dziennikarzem, to aktualnie chcę po prostu napić się Whisky – dodał, gestem dłoni przywołując barmana i prosząc go o kolejną porcję mocnego trunku, który tak bardzo lubił. Miał mocną głowę do alkoholu, ale nie lubił też przesadzać. Potrafił wyznaczyć sobie granicę. Taką, w której był jeszcze w stanie zachować zdrowe zmysły i w pełni kontrolować słowa, które płynęły z jego ust. 
Spojrzał na blondynkę w bezwzględnej ciszy, oczekując jej reakcji. Jej wzrok utkwiony był w świeżo napełnionej szklance ze złocistym trunkiem, a twarz spięta i nie zdradzająca żadnych emocji – żadnych pozytywnych emocji. Mężczyzna miał nadzieję, że już po dwóch porcjach Whisky, atmosfera nieco zelżeje, a kobieta rozchmurzy się nieco, w końcu to właśnie tak alkohol działał na ludzi, czyż nie? Otwierał ludzi, rozweselał i nie miał już tutaj na myśli tego, aby wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje. Pragnął po prostu, aby opowiedziała mu coś o sobie, o Avenue. 
– Ach, doprawdy? – mruknęła po chwili, unosząc brwi w poirytowaniu. – Już się nie tłumacz, słabo ci to wychodzi – dodała ozięble, biorąc duży łyk Whisky z opróżnionej już prawie do połowy szklanki alkoholu. 
W tym momencie mężczyzna po raz kolejny zaśmiał się pod nosem, nie kryjąc nawet rozbawienia postawą kobiety. Blondynka dała mu do zrozumienia, że jeśli ktoś dosiada się do ciebie wieczorową porą w barze i pyta o imię, to znaczy, że chce napisać o tobie artykuł. To momentalnie wywoływało na jego twarzy szeroki uśmiech, który był w stanie zwalczyć tylko biorąc kolejny łyk złocistego trunku.
– Co cię tak śmieszy? – Kobieta odezwała się ponownie, świdrując młodego dziennikarza spojrzeniem, które mógł śmiało porównać do spojrzenia bazyliszka. 
– Przepraszam, ale – odparł, nadal szczerząc się w stronę dziewczyny – bawi mnie twój tok myślenia. Nie mam zamiaru pisać o tobie artykułu, zapomnij – dodał, w skupieniu obserwując minę rozmówczyni, która jak gdyby zelżała na ułamek sekundy.

Cassandra?

Od Luki cd. Rosalie

Chłopak uniósł brwi i rzucił krzywe spojrzenie dziewczynie, która pośpiesznie otarła nadgarstek w ręcznik. Na białej ściereczce pozostała bladoczerwona smuga, pachnąca jak cukier w najczystszej postaci. A przynajmniej takie tylko porównanie mu do głowy przychodziło. Oparł się leniwie o framugę drzwi, nie spuszczając wzroku.
- Zazwyczaj osoby, którym wchodziłem do łazienki, nie miały nic przeciwko i były bardzo zadowolone – mruknął z przekąsem. Poczuł przyjemne ukłucie satysfakcji, widząc na jej twarzy zażenowanie. Prześlizgnęła się obok niego, zostawiając za sobą przyjemną woń krwi. Wzdrygnął się i napiął mięśnie, jakby chcąc na nią skoczyć, jednak zaraz potem odsunął od siebie te myśli. Wzięcie sobie od razu wszystkiego wydawało mu się dzisiaj niezmiernie nudne, a zabawa w kotka i myszkę kusiła o wiele bardziej. Podreptał więc za nią do salonu, trzymając się niebezpiecznie blisko, ot tak, żeby ją zwyczajnie zestresować. Echo podniósł głowę z posłania, jednak zaraz potem zwinął się z powrotem w kłębek, uznając, że nic ciekawego się nie dzieje. Luca podejrzewał też, że gdyby nawet postanowił zbryzgać podłogę krwią jasnowłosej, pies nie przestraszyłby się – widział już w swoim życiu gorsze rzeczy. Zamiast tego uaktywnił się natomiast Kier, który bezceremonialnie władował się na kuchenny blat i z całą swoją zapamiętałością jął zrzucać z niego każdy możliwy przedmiot. Wampir syknął rozeźlony tym popisem kociej złośliwości i bez ostrzeżenia chwycił kota. Ten wydał z siebie wściekły warkot, którego nie powstydziłby się niejeden większy zwierz. Lucia mruknął coś na to niewyraźnie i puścił pupila na ziemię, a zaraz potem nasypał mu suchej karmy. Futrzany spaślak rzucił się do miski, jakby co najmniej miał za sobą miesięczny post, ściągając na siebie powątpiewające spojrzenie właściciela.
- Uroczy – stwierdziła Rosalie. Wampir przeciągnął się.
- Tylko jeśli nie ma się go na co dzień – stwierdził. Przeszedł z powrotem do salonu i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Mała czarownica najwyraźniej nie wiedząc co robić, także przycupnęła na meblu. Balamonte pochylił się lekko i zmierzył ją przenikliwym, chłodnym jak zawsze wzrokiem. Doskonale wiedział, że nijak nie da rady dobrać się do jej krwi, jeśli ma nie rzucać się na nią z kłami. Z drugiej jednak strony tak często ostatnio polował, że nie miał ochoty na powtarzający się schemat morderstwa. Uśmiechnął się do niej złudnie łagodnie. I stuknął palcem w czystą szklankę stojącą na ławie. Zadźwięczała przyjemnym, szklistym dźwiękiem.
- Może się czegoś napijesz? Mam bardzo dobrą Whisky – zaproponował miękko. Potrząsnęła lekko głową w odmowie. Lucia skupił swoje spojrzenie na jej oczach. Podobały mu się, nieczęsto zdarzało mu się spotykać istoty obdarzone tą jakże ciekawą cechą. Jego zainteresowanie nie miało jednak w sobie nic z głębszego uczucia – och nie, Luca Balamonte był chyba ostatnią osobą, którą można było posądzić o jakikolwiek przejaw romantyzmu. Miał w sobie natomiast coś z dziecka, które znalazło prawdziwy diament wśród tandetnych kolorowych szkiełek.
Wiatr zawył na dworze i niedługo potem lunął deszcz. W oddali rozbrzmiały groźne pomruki piorunów, a pies, który najwyraźniej zorientował się, co wisi w powietrzu, struchlał i wpełzł pod kanapę, szukając schronienia.
Luca w tym czasie podjął decyzję, że jeśli chce zaliczyć Rosalie do grona swoich ofiar będzie musiał podejść ją podstępem, wzbudzić zaufanie. Przecież nikt nie miał prawda oprzeć się jego urokowi, czyż nie?
- Cóż, w takim razie rozejrzę się za jakimś sokiem – stwierdził. W duchu dziękował sobie za to, iż z przyzwyczajenia trzymał w domu trochę ludzkich produktów, bo zdecydowanie nie sądził, żeby częstowanie jej krwią niewinnych istot mogło mu pomóc w osiągnięciu celu.

Rosalie?

Znasz skład powietrza, którym oddychasz? To ono cię zabija.

Znasz skład powietrza, którym oddychasz?
To ono cię zabija. 

Nathaniel Reven

Nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje, na pewno nie doprowadzi cię do płaczu

|21 zim|13 lutego|Biseksualny|Wilkokrwisty|

Nathaniel, chłopak, który dostał dar będący przekleństwem. Potrafi opanować potwora, który jest rządny krwi i mordu.


Pochylałem się nad nią w postaci wilka. Nie chciałem aby ją to spotkało. Nie zasłużyła na śmierć...



Urodził się w Australii, wychowywany był przez ciotkę. Rodzice jego zostali zamordowani przez jego starszego brata.

Pocieszając przyjaciela nie mów nic, bo słowami i tak nic nie zdziałasz. Dziel z nim smutek w ciszy. Swoją obecnością wyrażasz wszystko co chciałbyś mu powiedzieć

Odnalazłem go. Ale przybyłem do niego pod postacią wilkołaka. Nie zrozumiał mnie kiedy do niego mówiłem. To był znak, że nie był moim bratem. Zanim zabiłem ciotkę wyznała mi, że mój ojciec miał ten dar, a ja i on go odziedziczyliśmy. Ale on go nie posiadał...


Nathaniel kilkakrotnie wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Podejrzewano schizofrenię, ale w końcu wykryli u niego socjopatię.


Swoją pierwszą ofiarę dopadłem w wieku piętnastu lat, wtedy pierwszy raz się zmieniłem. Zamordowałem kilkaset osób, musiałem na drugi dzień się wyprowadzić.
Moja ciotka od zawsze wiedziała co się dzieje. A ja, a raczej ten potwór, ją zamordował. Kobietę, która mnie wychowała, która oddała dla mnie wszystko. Od tamtej pory nauczyłem się kontrolować demona. Jednak rzadko go opanowuję, nie mam takiej potrzeby...




godziny - wszystkie ranią, ostatnia zabija

Jego postać wilka jest masywna, potężna. Ma 70 centymetrów wysokości od łap do grzbietu. W kłębie ma 50 centymetrów. Ma potężne łapy, które mogą zabić jednym mocnym uderzeniem. Nathaniel jako wilk zwie się Derro. Jako człowiek ma 187 centymetrów wzrostu, ciemne, prawie czarne oczy, włosy, które zwykle koloru ciemnego bursztynu zmieniają czasem swoja barwę w nieskazitelną kruczoczarną czerń. 





Poznałem siebie dopiero kiedy skończyłem szesnaście lat. Zostałem wtedy porwany, w planie mieli mnie torturować, ale po pierwszym dniu role się zamieniły. Pod postacią człowieka byłem katem. Raz co jakiś czas dostawali zastrzyki adrenaliny aby nie zemdleć. Musieli być wpełni przytomni. Ten ból ich rozrywał. Czułem wielką satysfakcję, wtedy zdobyłem moc. Nie rozumiałem jej dokładnie.  Tylko podczas jej używania kolor włosów i oczu zmienia się. 

...otworzyłem oczy, by zobaczyć niebo, a gdy je zamknąłem, świeciło błękitną plamą pod powiekami. ...i zostałem tam, gdzie upadają anioły...


Nathan zdobył moc śmierci, kilka dni po tym zdarzeniu stwierdzono u niego socjopatię. Kochał widzieć śmierć swoich ofiar. Był ich oprawcą, bezlitosnym i rządnym krwi. Gdy dostał moc śmierci przez dwa tygodnie próbował stwierdzić na czym polega. Nic mu nie wychodziło. Trzy dni po tym jak zaprzestał prób zrozumiał.

Podążałem w nocy ulicą, była tam tylko jedna lampa, obok ławki. Siedziała tam dziewczyna, podszedłem do niej mówiąc, że niebezpiecznie jest tutaj w nocy. Zaproponowałem, że ją odprowadzę. Kiedy weszliśmy w całkowicie ciemną ulicę pojawiła się mgła. Po niebie, nad dziewczyną latały dwa kruki. Chciała uciekać. Zanim się obróciła padła nieprzytomna. Zrobiłem podobnie jak z tamtymi. Jednak z nią pomagały mi kruki. Tutaj oszczędzę wam szczegółów, powiem tylko, że została krwawo zamordowana i odniesiona tam skąd przyszła. A raczej jej szczątki tam pozostały...



Wtedy Nathaniel zdobył dwa kruki, Death i Live. Jeśli do ofiary podfrunie Live, dostaje życie, jeśli Death - śmierć. Tylko Nath je odróżnia. Podczas używania mocy kruki przylatują i wskazują odpowiednią ofiarę. Potem mgła i śmierć...



Może to wydawać się dziwne, a nawet nierealne. Ale ja mam przyjaciela wampira.

Stąpałem bo kruchym lodzie, było niebezpiecznie, ale musiałem iść dalej. Gdy doszedłem na drugi koniec jeziora spotkałem pewnego wampira, był tam z młodą dziewczyną. Oczywiście ją zabił, jakoś dziwnie nie czułem wrogości ze strony potencjalnego wroga. Sam też nie byłem wrogi. Zaprzyjaźniłem się z nim mimo różnych poglądów. 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zdjęcia: Max Irons, aktor.
Grał m.in. w:
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie"

Cytaty ze strony Aforyzmy.org

Howrse: Other
GG: 60350344
E-mail: nieznana.love@wp.pl
G-mail: nieznani.pl@gmail.com

UWAGA na dwa ostatnie rzadko wchodzę.

Więcej informacji o Nathanielu w opowiadaniach można się dowiedzieć. Chętnie odpisuje każdemu na opowiadania, jak najszybciej!