10/15/2016

Our hometown's in the dark...| CD. Rose

Jak zawsze w czasie pełni nie mógł spać. Pełna tarcza księżyca na niebie rozgrzewała go, podnosiła apetyt oraz żądzę mordu. Przewracał się w swoim wielkim łożu w rezydencji na przedmieściach Avenue, walcząc wewnętrznie pomiędzy lenistwem i zostaniem w domu a wyruszeniem na łowy i wybiciem conajmniej pięciu osób by zaspokoić wilczy głód. Uśmiechnął się pod nosem na swoje porównanie. Wilkołaki i wampiry były naturalnymi wrogami, czymś sprzecznym, co było w stanie wykluczyć się wzajemnie. A mimo to wyczuwał swój wilczy apetyt.
Aiden odrzucił zamaszystym gestem satynową pościel, pod którą leżał. To krótkie stwierdzenie, nic nie znaczący epitet zadecydował o losie ludzi, którzy dzisiaj napotkają go na swojej drodze. Wciągając na siebie czarne spodnie, świeżo wyprane przez gosposię, poczuł przyjemne ciepło, które rozlało się po nim całym, owijając wnętrzności miłym całunem. Ogień zapłonął w jego oczach a żądza polowania wzrosła niemal trzykrotnie. Praktycznie w biegu założył przez głowę byle jaki, biały t-shirt i zszedł - a raczej zbiegł, zwykłym, ludzkim tempem - po schodach, po drodze zgarniając skórzaną kurtkę. Wsunął barczyste ramiona w poły wierzchniego odzienia i otworzył zamaszystym gestem drzwi od rezydencji, drugą dłonią przeczesując włosy. Uśmiechnął się pod nosem zawadiacko i spojrzał na księżyc, którego łuna padła na niego od razu, gdy wyszedł z domu. Jego twarz wykrzywił jeszcze szerszy uśmiech.
Niech zacznie się polowanie.

***

Mimo, że nie trwało to długo, brunet bawił się wyśmienicie. Uwielbiał wałęsać się po mieście i zmniejszać populację ludzką z tych mniej inteligentnych jednostek; po co komu nastolatka, która o pierwszej w nocy siedzi sama na placu zabaw? Po co komu jakiś cholerny, ważniacki i prostacki adwokat, który postanowił dzisiaj zabalować i był do tego stopnia uchlany albo i zdesperowany, że zaczął podrywać Aidena? To były całkowite odludki; pomioty, które tylko zawadzały w całym systemie. Jeśli dali się tak łatwo zabić, a właściwie sami się prosili o umieranie w męczarniach, nie mieli w sobie ni krzty instynktu samozachowawczego, który akurat w tym mieście był kluczowy do życia. 
Po niecałej godzinie dobrej zabawy, Aiden szedł wolnym krokiem po ciemnej ulicy jednej z bogatszych dzielnic. Niedaleko stąd mieściła się jego posiadłość, która właściwie górowała nad całym osiedlem. Aiden przeczesał włosy, po czym spojrzał na swój, wcześniej biały shirt. Teraz był ona cały w czerwonej posoce, to samo tyczyło się całej twarzy bruneta. Był brudny, ale zbytnio go to nie obchodziło. W końcu, ludzie nie pierwszy raz w tym mieście widzieli wampira, czyż nie?
Gdy wsłuchiwał się w swój stukot podeszw, wyczuł czyjś zapach. Niewyraźny i trochę przekształcony, ale esencję miał tę samą. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nie czuł tego zapachu od tysięcy lat; nie czuł go od momentu, gdy był śmiertelnikiem i nadal żył w swojej żałośnie słabej wioseczce. Chłopak wciągnął powoli powietrze do płuc, mimo, że nie było mu to potrzebne do życia; albo bardziej nieżycia. Czynność miała jedynie na celu zlokalizowanie źródła tego specyficznego zapachu; zapachu jego nowego życia, jego nadziei i nowej drogi. Zapachu czarownicy, która zrobiła z niego Pierwotnego.
Jego wzrok zatrzymał się na złotorudej dziewczynie, która stała na środku ulicy i wpatrywała się w księżyc. Zmrużył lekko oczy i wtopił się w cień, by mógł bez problemu obserwować dziewczynę. Ruda mruknęła coś do siebie pod nosem w nadziei, że nikt tego nie usłyszy; Aiden jednak, dzięki swoim zdolnościom, usłyszał zdanie 'Nie jesteś żadnym pieprzonym wilkołakiem, idiotko' wypowiedziane z typową dla młodzieżowego wieku ironią. Panicz Marshall parsknął śmiechem na jej uwagę, po czym zaobserwował, jak głowa rudowłosej porusza się niespokojnie, jakby chciała się upewnić, czy nic za nią nie idzie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w kierunku - jak podejrzewał - swojego domu. Wyraźnie czuł w niej zapach Czarownicy z Sabatu Czarownic. Musiała być z nią jakoś spokrewniona, nie było innego wyjścia. Ale i dało się od niej wyczuć strach. Aiden postanowił pobawić się z nią w kotka i myszkę. Ruszył w przód wolnym krokiem, by ta mogła go ujrzeć kątem oka. Podejrzewał, że gdy go ujrzy, odwróci się, by sprawdzić, czy to były tylko zwidy. Tak też się stało; ruda odwróciła się na pięcie, co zostało wykorzystane przez bruneta, który stanął przed odwróconą dziewczyną. Oparł się o, oczywiście, zgaszoną latarnię; promienie księżyca oplotły całe jego ciało, przez co musiał wyglądać przerażająco; cały ubabrany krwią z grymasem polowania na twarzy. Po upewnieniu się, że nic ją nie śledzi, zielonooka odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wrogiem. Usłyszał jak wciągnęła ze świstem powietrze, na co on po prostu wykrzywił usta w lekki uśmiech.
- Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. - Aiden uśmiechnął się szelmowsko, po czym przekrzywił głowę i spojrzał bez popłochu w zielone oczy dziewczyny, która stała jak oniemiała i wpatrywała się w niego jak ciele w malowane wrota. Może to przez to, że znikąd się przed nią pojawił? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz