Nie wszystko jest takie jak nam się wydaje ani takie jak wydaje nam się, że powinno być. Świat jest wielki i rozległy. Żyją na nim miliardy ludzi, a każdy z nas jest inny. Ale skoro każdy jest inny to czy ktokolwiek jest inny, wyróżnia się? Jeśli wszyscy są inni, to nikt nie jest. Jesteśmy tylko szarą masą mającą te same zainteresowania, znające te same sławy, pracujące od skończenia szkoły aż do śmierci z wycieńczenia. Jeśli spróbujesz się temu sprzeciwić społeczeństwo Cię wykluczy, a ty za długo nie pożyjesz w samotności i głodzie. Ja spróbowałam.
Za oknem dało się słyszeć ciche stukanie kropli deszczu o dach i parapet. Jesienny depresyjny nastrój przejął kontrolę nad umysłami ludzi, jednak Ci inni jak zwykle, wręcz promieniowali energią i dobrym samopoczuciem. Ja zapewne także czułabym się świetnie, gdyby nie pierwsze przeziębienie tej jesieni. Pociągałam nosem cały dzień, mój nos świecił się niczym dojrzały pomidor, a pokój tonął w potopie chusteczek. W dodatku miałam zatkane zatoki i strasznie bolała mnie przez to głowa. Nie mogłam się skupić nawet nad najprostszymi naparami. Zrezygnowana złożyłam zapiski i włożyłam je do szuflad, a książki odłożyłam do biblioteczki. Zebrałam z całego domu zapas poduszek i koców po czym szczelnie się nimi otuliłam grzejąc się przy kominku. Powinnam wypić coś ciepłego i dobrego na odporność, ale od dawna nie byłam w sklepie i jedyne co miałam w kuchennych szafkach to ziołowe herbatki i składniki na obiad. Zakatarzyłam się chyba tak bardzo, że nawet mój kot nie chciał się do mnie zbliżyć w obawie przed zarazkami. Osamotniona marzyłam tylko by nagle przez drzwi wparowała Satori i przyniosła mi siateczkę pełną witamin i lekarstw. Jednak w taką pogodę pewnie nawet ona nie ruszyłaby tyłka z ciepłego kąta. Ale czułam, że jeśli dzisiaj nic nie wezmę na to przeziębienie to jutro obudzę się w dużo gorszym stanie i nawet nie będę w stanie ruszyć się z łóżka. Wymęczona zatkanym nosem i bolącą głową niechętnie podnosiłam się ze swojego miękkiego kącika. Założyłam długą, a może nawet trochę za długą, bo sięgała mi do kostek, pelerynę przeciwdeszczową. Była podszyta ciepłym futerkiem, więc nie jest w niej zimno, ale przeszywający na wskroś deszcz to jednak siła nadrzędna. Narzuciłam na głowę szeroki kaptur, a do kieszeni wrzuciłam kilka monet. Pogoda była gorsza niż mi się wydawało. Lało tak, że nie widziałam nic poza białymi rozbryzgami na chodniku, a wiatr wiał tak mocno, że kilka razy potknęłam się o własne nogi i niewiele brakowało żeby wpadła prosto w kałuże błota. Jeden z „wiecznie” otwartych sklepów znajdował się w centrum miasteczka. Gdy weszłam w bardziej zabudowaną część miasta nie wiało już tak bardzo, ale deszcz nie ustępował, wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, że pada coraz mocniej. Gdy już jakimś cudem dotarłam do owego sklepiku wzięłam kilka cytryn, pomarańczy i trochę tabletek. Naniosłam im tyle wody, że później już zapewne nie myli podłóg. Szczęśliwa z zakupów zarzuciłam ponownie kaptur na głowę. Stałam przy wejściu, gdy znowu zachciało mi się kichać. Przystanęłam na chwilę i przyłożyłam chusteczkę do twarzy. W tym samym momencie ktoś kto szybko przechodził obok mnie zahaczył o siatkę, a że była niezwykle cieniutka to wszystko wyleciało prosto do kałuży błota, która znajdowała się zaraz obok moich butów. Westchnęłam tylko cicho i podniosłam wzrok w stronę oddalającej się już szarej postaci. Nie miałam już więcej pieniędzy przy sobie, więc zrezygnowana zebrałam to co w miarę ocalało i trzymając owoce owinięte w pelerynę zaczęłam wracać do domu. Szczęście mi jednak nie sprzyjało. Ledwo oddaliłam się o parę alejek, gdy znowu ktoś na mnie wpadł, ale tym razem się zatrzymał. Nie miałam już co zbierać, wszystko było potłuczone i nienadające się nawet na wyciśnięcie z nich soku.
Luca?
PS Tak w ogóle to fajnie się pisze opowiadania o przeziębieniu, gdy samemu wypełnia się kosz chusteczkami i popija wodę z cytryną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz