10/09/2016

Od Rosalie cd. Luki

Dziwny człowiek, a w sumie nie człowiek. Skąd wiem? Cóż jako, iż z domu raczej o dziennych godzinach się nie ruszam to jedynymi, a zarówno nielicznymi postaciami jakie spotykam są wampiry albo jakieś spite osóbki drące koty na pół miasta. A ten cały Lucia raczej mi alkoholem nie śmierdział, szybciej łakomym wampirem.
- Szczerze mówiąc wystarczy mi, że komary mają ze mnie szwedzki stół - odpowiedziałam zabierając rękę
Nie przepadam, kiedy ktoś mnie dotyka, a tym bardziej nalega żebym z nim gdzieś poszła pod durną wymówką. Przemoczona już i tak do suchej nitki ruszyłam w jedną z uliczek. Nie koniecznie tą prowadzącą do mojego domu.
- Rosalie, poczekaj! - zawołał podbiegając do mnie i zagradzając mi drogę
- O co chodzi? - podniosłam głowę jakbym próbowała go dojrzeć przez gruby materiał kaptura.
- Może odprowadzę Cię? Martwię się trochę, w końcu nie wyglądasz najlepiej - uśmiechnął się tym swoim nietypowym uśmieszkiem i pokazując ręką drogę, którą miałam zamiar się udać
- Och, byłbyś taki miły? - uśmiechnęłam się serdecznie od ucha do ucha, gdy nagle wiatr zmienił kierunek i zdmuchnął mój kaptur ukazując długie, białe i lśniące jak księżyc włosy
Spojrzałam w jego puste oczy, a on odwzajemnił uśmiech, po czym ruszyliśmy alejką na przód. Skoro nie mam pieniędzy na leki muszę sama zrobić jakieś. Nie mam na to ochoty, bo pewnie wykicham na zioła tyle bakterii, że nie będą się już  do niczego nadawać tak jak te moje nieszczęsne zakupy. Jak dobrze, że w okolicznym lesie jest tyle różnorodnych roślin leczniczych, przynajmniej nie muszę wydawać na nie pieniędzy, a nie rzadko lepiej działają od tych sklepowych. Jestem ciekawa tylko od którego momentu zauważy, że wcale nie prowadzę go w okolice mojego domu i kiedy zacznie czytać w moich myślach. Próbowałam ciągnąć jakąś nudną pogawędkę o pogodzie, ale jakoś zdania nie chciały się kleić. Byliśmy już na granicy lasu.
- Rosalie? O co chodziło z tymi całymi komarami? - zwrócił się do mnie patrząc na leśną drogę rozciągającą się przed nami i nadal utrzymywał na twarzyczce uśmieszek.
- A nie jesteś wampirem? - zapytałam udając zdziwienie i podnosząc głowę w jego kierunku
Lucia przystanął lekko oszołomiony. Oj chyba trafiłam w sedno. A już byłam pewna, że zacznie się wymigiwać.
- Po czym to poznałaś? - zapytał stając naprzeciw mnie.
- O tej porze ciężko znaleźć kogoś kto nie śmierdzi alkoholem lub nie jest wampirem, Lucia - uśmiechnęłam się wesoło i zakładając ręce za siebie zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę idąc w głąb lasu.
Usłyszałam za sobą jego lekko poirytowane lub zdenerwowane kroki. Pies obok niego zaczynał się wiercić i ściągać ze ścieżki. Stanęłam jakieś 3-4 metry od niego, a przy gwałtownym obrocie w jego stronę kaptur ponownie spadł mi z głowy. Uśmiechnęłam się serdecznie, a z gęstwiny krzewów obok ścieżki wyszła puma wielkości jego psa. Przystanęła obok mnie i sięgając mi do pasa dała się pogłaskać. Pies wyrwał mu się rąk i niczym światło błyskawicy podbiegł do mojej pupilki i zaczęli się bawić. To jedno już miałam z głowy. Zwierzaki zbiegły ze ścieżki i zaczęły biegać między drzewami. Chłopak zaczynał zbliżać się w moją stronę. Spokojna jak nigdy nadal się uśmiechałam, ale po chwili skrzywiłam się nieco. Gdy był zaledwie kilka kroków ode mnie upadłam na ziemię z trudem oddychając. Skutki używania zaklęć w takim chorobowym stanie mogą być tragiczne, ale nie umrę od nagłego ataku kaszlu. Po chwili mój oddech ustabilizował się, ale nie miałam siły by podnieść się z klęczków. A chciałam jeszcze nazbierać kilka roślin do domu. Do diabła z tym przeziębieniem. Po chwili przybiegł do nas pies Luki. Najwidoczniej pumie znudziła się zabawa i uciekła. Zbliżył się do mnie i polizał mój policzek. Niemrawo uśmiechnęłam się do niego i słabo uniosłam rękę by go pogłaskać po głowie. Mam nadzieję, że ta zazdrosna puma niczym go nie „poczęstowała”. Nadal uspokajając oddech delikatnie uniosłam wzrok na chłopaka. Miałam mroczki, więc nie byłam w stanie dojrzeć jego twarzy. Wiedziałam, że nie zemdleję, ale nie będę mogła za wiele zrobić przez kilka najbliższych godzin. A właśnie, co to było za zaklęcie? Zmieniłam skład mojej krwi na jakiś dzień. Muszę przyznać, że raczej mu ona nie posmakuje, chyba, iż jest amatorem zgniłych jaj.

Luca? Pomożesz Rosalie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz