11/01/2016

Od Rosalie cd. Luki

Patrzyłam na chłopaka jednocześnie zaspanym i zaciekawionym wzrokiem. Musiało być już coś koło 8 rano. Oparłam głowę o kanapę nadal siedząc na ziemi. Ściągnęłam trochę koca i przytuliłam się do niego. Kto by pomyślał, że taki krwiopijca miałby w domu taki ciepły, miękki i puszysty kocyk. Próbowałam nie usypiać, ale ciężko było. Ciągła ciemność sprawiała tylko, że jedyne o czym myślał mój mózg to sen. Zaspany Echo doczłapał się do mnie i cicho wtulił się w moje nogi. Okryłam go lekko kocem i uniosłam wzrok na chłopaka. Wyglądał na zamyślonego. Wpatrywał się w ogień trzaskający w kominku. Przeszły mnie dreszcze i szczelniej otuliłam się futerkiem, a owczarek przysunął bliżej mnie tak jakby chciał mnie ogrzać. Uśmiechnęłam się lekko do niego i pogłaskałam po głowie. Już powoli usypiałam, gdy nagle wróciło światło. Jęknęłam nieznacznie i zakryłam twarz dłońmi. Gdy już byłam w stanie coś zobaczyć wstałam i wyjrzałam przez okno. Ulewa słabła i powoli zdawała się ustawać. Westchnęłam cicho opierając się dłońmi o parapet.
- Będę musiała niedługo iść do siebie - stwierdziłam odwracając głowę ku kanapie
Lecz widok zagrodził mi chłopak, który znowu stał ledwie za mną.
- Nie skradaj się tak Lucia, wystraszyć się można - drgnęłam niespokojnie, a on tylko uśmiechnął się zadowolony z siebie
Przemknęłam obok niego i zbliżyłam się do Kiera. Przykucnęłam i ostrożnie wyciągnęłam ku niemu dłoń. Kot uniósł się nieco, powąchał dłoń, po czym przyjacielsko się o nią otarł. Zazdrosny Echo niemalże od razu podszedł i także domagał się pieszczot. Podrapałam po za uchem, po czym wstałam i skierowałam się ku stoliczkowi na którym odłożyłam pelerynę. Zarzuciłam ją na ramiona, a gdy na chwilę straciłam z pola widzenia otoczenie przed moimi oczami magicznie pojawił się Lucia. Trzymał w ręce smycz, a Echo wesoło podskakiwał wokół niego.
- Może Cię odprowadzić? - zaproponował z „uroczym”, ale oczywiście wymuszonym uśmiechem
- Jeśli Ci zależy… - odparłam ziewając i przeciągając się
Gdy on próbował uspokoić podekscytowanego Echo i go zapiąć ja złożyłam koc i zgrabnie ułożyłam go na kanapie. Nie zdążyłam się wyprostować, a Kier już zdążył wskoczyć i rozłożyć się na nowym, miękkim posłaniu. Zaśmiałam się cicho pod nosem, a z moich porządków wyrwał mnie głoś wampira.
- To jak, idziemy? - zapytał otwierając drzwi, a ja szybko podbiegłam do niego i wyszłam z domu na równo z Echo
Szłam żwawym krokiem z wesołym uśmiechem na twarzy. Tak jakby.. jego obecność sprawiała mi przyjemność? Sama już nie wiem. Nadal mu nie zbytnio nie ufałam, ale coraz bardziej się do niego przekonywałam. Stawał się chyba coraz milszy w stosunku do mnie. Mam nadzieję, że się nie mylę i nie stanę się jego pokarmem. Niby dziwnie normalny podstępny krwiopijca, a jednak jakoś się do niego powoli przekonuje. Przeciągnęłam się nieco i przeczesałam palcami loki gdy zbliżaliśmy się do centrum miasteczka. Skręciłam ostro w lewo, niemalże gubiąc przy tym Lucie. A już myślałam, że nie zauważy gdzie idę. Gdy podszedł do mnie zaśmiałam się cicho i pokierowałam go w bardziej odludne alejki. Wiele razy prawie go zgubiłam. No droga do mojego domu prosta nie jest to musze przyznać. Wszędzie identyczne budynki nadgryzione przez czas. Na ostatniej prostej poczekałam za chłopakiem i przystanęłam na środku drogi uśmiechając się do niego i pozwalając wiatru powiewać moją peleryną.
- Mogę poprowadzić przez chwilę Echo? Proszę, Lucia - zrobiłam mój ulubiony wzrok „zbitej sarny” i uśmiechnęłam się cieplutko
- Jesteś pewna? Jakbyś nie zauważyła jest nieco nieupilnowany - zakpił ze mnie, a widząc, że nie ustępuje, podał mi smycz
Ucieszona szłam z nim. Co dziwnie kroczył grzecznie przy mojej nodze, nawet nie węsząc. Za grzecznie. Nie zdążyłam zaprzeć się nogami, gdy Echo ruszył biegiem za wiewiórką. Nie puściłam smyczy. Trzymałam się jej tak samo uparto jak Echo próbował schwytać rude stworzonko. W końcu gryzoń uciekł na drzewo, a owczarek zawlókł mnie niemalże po ziemi pod nie. Już pod samym pniem potknęłam się o wystający korzeń, którego nie zauważyłam. Runęłam jak długa do tyłu i turlając się z niewysokiej górki wpadłam do głębokiej kałuży u jej podnóża. Chłopak złapał psa i czym prędzej do mnie zbiegł. Zamiast zobaczyć zapłakaną mnie z poobdzieranymi kolanami i dłońmi, zauważył jak podnoszę się na klęczki w kałuży, a z moich oczu zamiast płynąć strumienie łez bije serdeczne ciepło. Śmiałam się głośno ze swojej niezdarności. Echo wysmyknął mu się i dołączył do mojej „kąpieli”.
- Pierwszy raz w tak efektowny sposób ochlapałam się wodą z kałuży - zaśmiałam się patrząc na chłopaka i powoli wstając - Mieszkam niedaleko, więc się nie przejmuj
Pociągnęłam go za dłoń w górę, z powrotem na drogę. Puściłam go dopiero dwa domy dalej i sięgnęłam do małej kieszeni w pelerynie. Przekręciłam kluczyk w zamku. Cicho trzasnął, a potem drewniane drzwi uchyliły się.
- Wejdź na chwilę i się rozgość, a ja wytrę Echo żeby się nie przeziębił - odparłam wchodząc pierwsza i zabierając owczarka do środka

(Luca? Co powiesz o tej niezdarze?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz