11/01/2016

Flames turned to dust all that I adored | CD. Aidena

Kiedy ujrzała przed sobą wyższego niemal o głowę rosłego mężczyznę, stanęła jak wryta, czując jak wszystkie jej mięśnie w jednej chwili spinają się do tego stopnia, że Rose miała wręcz wrażenie, że zaraz eksplodują. Jej serce biło tak głośno, jak nigdy dotąd w jej życiu, a po plecach przeszedł lodowaty dreszcz, który tylko spotęgował całe to przerażenie, które wypełniało w tym momencie każdą komórkę ciała małej wiedźmy. 
– Musisz wiedzieć, że porządnie wypieprzony wilkołak nie należy do najmilszych. Miałem konfrontację z takowym parę razy. – Jego cichy, przenikliwy głos oraz świdrujące na wylot spojrzenie sprawiały, że rudowłosa miała ochotę krzyczeć. Nie mogła jednak tego zrobić, coś ścisnęło jej gardło na tyle, że nie była w stanie wydać z siebie choćby najcichszego dźwięku. W dodatku, tajemniczy mężczyzna zagrodził jej drogę ucieczki do jedynego w tym momencie bezpiecznego miejsca – jej własnego domu. Zewsząd ogarnęła ją panika, srebrzysty księżyc spoglądał na Rose z góry, tylko nasilając to dziwne uczucie. Uczucie, którego nie mogła pozbyć się od czasu dziwnego przebudzenia dzisiejszej nocy. Każda cząstka jej ciała jak gdyby wrzała, a ona sama nie była w stanie nad tym zapanować. Przez jej wzburzone myśli zdążyła przewinąć się tylko jedna myśl, która wydała jej się w tym momencie najbardziej prawdopodobna i słuszna – cholerne zdolności wiedźmy dają o sobie znak. Żałowała, cholernie żałowała, że nie powiedziała mamie o swoich problemach z mocami; od ostatniego czasu kompletnie nad tym nie panowała, a jej nadprzyrodzone zdolności znajdowały ujście w różnorodnych sytuacjach jej zwykłego życia – głownie wtedy, kiedy panowanie nad jej emocjami przejmował przede wszystkim gniew i uczucie wściekłości.  
Dlaczego nie mógł to być strach? Strach, który dosłownie rozrywał ją od środka, kiedy stała sparaliżowana przed mężczyzną. Mężczyzną, który pojawił się przed nią znikąd i teraz patrzył na nią usatysfakcjonowanym spojrzeniem. Ba, 'usatysfakcjonowany' to złe określenie, cholera, naprawdę okropne! Patrząc w jego nieprzeniknione, niebieskie oczy, zdało jej się dojrzeć coś w rodzaju dzikiej żądzy, która przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Patrzył na nią jak na ofiarę – jak na bezbronną sarenkę, którą zaraz wilk pożre na kolację. Rose cofnęła się o krok, czyniąc to z nieukrywanym trudem. Wiedziała, że popełnia błąd, okazując mu swoją uległość i słabość, ale nie miała zamiaru walczyć. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma z nim szans  ˜– nie tylko dlatego, że był od niej dwa razy większy, niemalże od razu wyczuła, że nie jest zwykłym człowiekiem, tylko c z y m ś
Kiedy tajemniczy towarzysz zrobił krok w stronę rudowłosej, dziewczyna poczuła przypływ nienaturalnie dużej energii, nieprawdopodobnego gorąca, które rozlało się po jej sparaliżowanym ciele i... dodało jej sił. Nie panowała nad tym kompletnie, ale w momencie, w którym ujrzała, że kurtka mężczyzny zaczyna płonąć jasnym płomieniem, zaczęła dziękować sobie w duchu, że posiada nadprzyrodzone moce, które prócz tego, że chcą ją zabić – potrafią też uratować jej strachliwe dupsko. Napastnik, jak gdyby wyrwany z transu, przez kolejne najbliższych chwil, skupił swoją uwagę na płonącym obiekcie. To była najprawdopodobniej jedyna chwila, którą panienka Graham mogła wykorzystać na ucieczkę. Nie wyobrażała sobie, co stałoby się z nią, gdyby w tej jednej chwili jej moce nie postanowiły się uaktywnić. Wolała o tym nie myśleć. Jej cała uwaga przeniosła się – z rozmyśleń o napastniku – na trasę jej ucieczki oraz nogi, które dosłownie plątały się, jedna o drugą, kiedy przemierzała kolejne metry w stronę upragnionego celu. 
Dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto...
Wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy nagle z impetem uderzyła plecami o kamienny mur. K t o ś przydusił ją z całych sił do ściany j a k i e g o ś budynku. Jakiegoś – bo kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje – w jednej chwili sceneria ciemnej ulicy oświetlanej jedynie bladym światłem odległej latarni, zmieniła się nie do poznania. Ktoś – gdyż bardzo wyraźnie czuła nacisk drugiej osoby na jej wątłe, kościste ciało i była niemalże pewna, że tym kimś był ten sam tajemniczy mężczyzna, który zaczepił (delikatnie mówiąc) ją na chodniku.
– Bardzo lubiłem tę kurtkę – mruknął, z wymalowaną na twarzy rozpaczą, która wydała się rudowłosej przesadnie naciągana. Bezczelny. Wyjątkową radość sprawiało mu straszenie dziewczyny w ten sposób, satysfakcja i ta sama dzika żądza po raz kolejny buchały od niego na kilometr, lecz ku swojemu zdziwieniu – nie wywoływały już na panience Graham takiego przerażenia jak wcześniej. Kto wie, co było tego powodem? Czyżby zdanie sobie sprawy z tego, że wcale nie jest względem niego taka bezbron...
Zaraz, o czym ona tak właściwie myśli? Ten psychol właśnie zaciągnął ją w kompletnie nieznany jej kąt i przygwoździł do ściany tak, że ledwo może się poruszać, a ona myśli, że ma z nim jakiekolwiek szanse? Powinna raczej myśleć o tym, że już niedługo umrze, kiedy ten dziwny typek z nią skończy.
– Zaraz skończysz tak, jak twoja ukochana kurtka, jeśli mnie nie puścisz – warknęła, sama zaskoczona tym, co właśnie powiedziała. Na samą myśl o śmierci, coś ukrytego głęboko w jej umyśle, nakazało jej walczyć i nie poddawać się tak łatwo, jak miała w zamiarze uczynić. To coś uświadomiło jej w jednej przełomowej sekundzie, że dysponuje mocą tak silną, że... naprawdę byłaby w stanie podpalić człowieka. Czy też... to, czymkolwiek jest tajemniczy brunet. 

Aiden?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz